Wrażenia takie sobie. Cały wczorajszy dzień funkcjonowałem na 40% normalnej aktywności. Trzymałem post, ale „makówka” bolała i w ogóle byłem kompletnie przygaszony. Ludzie w domu zaczęli narzekać – Jesz byle co i śpisz. – Położyłem się o 17:30, po prostu mnie „zdjęło”. No ale fakty:
1.Co jadłem?
Śniadanie: Tarta marchewka z kiwi.
Obiad: Jabłko. Chyba nie wolno ale jedno zjadłem.
Obiadokolacja: Kalafior i brokuł na parze, 1/4 czerwonej papryki, jarmuż oraz natka pietruszki. Całość lekko skropiłem octem jabłkowym.
2. Jak się czułem?
Poranny ból głowy zelżał, ale z pewnym natężeniem utrzymywał się przez cały dzień. Generalnie czułem się przygnieciony i ledwo „działałem”. Pochłonąłem trochę informacji z internetu o diecie. Po południu usnąłem. Dopiero wieczorem, gdzieś po 21 odczułem zmianę. Bardzo wyraźną. Jakby ktoś odsłonił zasłony w ciemnym pokoju. Ból głowy jakoś się oddalił. Poczułem się może nie kwitnąco, ale właściwie znośnie. Drobne mdłości znów były, ale z znacznie mniejszym zakresie, nie wymagającym ssania tego ziela.
I tak zakończyłem wczoraj dzień jednodniowego postu. Więc znów SUKCES! Jakoś tak sobie pomagam tą jednodniowością postu, że zawsze sukces. Może potrzebujemy tych sukcesów, zwykłych pozytywnych motywacji. Może cokolwiek osiągamy, to JEST naprawdę sukces. I to tylko kwestia świadomości, tego, że dajemy sobie narzucić jakieś wymagania, jakieś kryteria, że wtedy to jesteśmy wspaniali, jak je spełnimy, a jak nie, to jacyś szarzy jesteśmy i przyziemni. To głupie. Warto sobie to powtórzyć: to głupie.
Więc, drogi czytelniku i czytelniczko, wbij sobie raz na zawsze do głowy, że JESTEŚ sukcesem! Właśnie teraz, właśnie w sytuacji w jakiej się znajdujesz i świat cieszy się z tego, że jesteś!
Dziś czuję się lepiej niż wczoraj. Rozpocząłem po raz trzeci jednodniowy post. Wyłączyłem kiwi ze śniadania, bo mie krzyczeli. Ale może jeszcze włączę. Tylko kiedy? Jak dziś koniec postu?
Tak się zastanawiam nad tym octem jabłkowym. Serio pokropione nim warzywa o wiele lepiej smakują. Na internecie dr. Berg zachwala ten ocet. Myślę, że nic złego się nie stanie jak raz na jakiś czas skropić nim potrawę.
Mój zakwas z buraków wyprodukował tymczasem jakąś małą piankę na powierzchni. No i bąbelki można zauważyć w środku. To chyba te pracowite bakterie, co to za friko świadczą usługę kiszenia potraw, wzięły się do roboty. Aż się trochę boję o tym pisać, bo jak znam rzeczywistość i Urząd Skarbowy się dowie to… jeszcze opodatkują i te małe stworzenia i ich pracę.
Nie wiem czy tę pianę z zakwasu zdejmować czy nie. Różne głosy słyszałem. Na słoiku stoi taki pucharek, który zanurzony w cieczy, nie pozwala burakom wypłynąć. A burak jak to burak – wiadomo, pcha się na bezczela do góry.
Nastawiłem jeszcze dzisiaj drugi słoik. – Po co ci tyle tego? – dobiegło mnie pytanie domownika. – Będę miał! – Odpowiedziałem, obejmując wyobrażone zakwasy rękami. No bo co mam tłumaczyć, że się to w lodówce da długo przechować? Ten słoik dla odmiany szczelnie zakręciłem. Taki eksperyment.
Trochę się martwię, że wychodzę na jakiegoś dziwaka. Ale co mi tam. Warto spróbować czegoś nowego, a nie naśladować wszystkich innych. Czego szanownym czytelniczkom i czytelnikom życzę.
------------------------------------------------------------------
zdjęcie: Wymarzony ogród: https://www.wymarzonyogrod.pl/zakladanie-ogrodu/owoce-i-warzywa-w-ogrodzie/uprawa-jarmuzu-w-ogrodzie-jak-uprawiac-jarmuz-w-przydomowym-ogrodzie-warzywnym,29_2265.html
Inne tematy w dziale Rozmaitości