Zbudził mnie ból głowy. Taka rzecz, to może z rok temu, jak też zrobiłem sobie post. W normalnych warunkach się nie zdarza. Makówka bolała nie na żarty. Podniosłem się. Poczułem się słabo. Włączyłem komputer i patrzę, co tam o zdrowotności i jedzeniu.
Najpierw jednak dane techniczne. Wczoraj przeprowadziłem jeden dzień postu.
1. Co jadłem?
Śniadanie – jedno kiwi (kwaśne).
Obiad – brokuł na surowo. Dałem radę z 1/4, bo to okropnie smakuje.
Kolacja – gotowana na wodzie biała kapusta, trochę dyni i marchewki z parownika. Dwa ząbki czosnku, żeby poczuć jakiś smak.
2. Jak się czułem?
Fatalnie. Generalnie na widok „warzywek” od razu coś się we mnie skręcało. Wieczorem intensywne wrażenie nudności z groźbą wizyty w toalecie w celu sformowania pięknego ptaka, co to rozkłada ogon. Było naprawdę źle. Z pomocą przyszła mi dobra kobieta (czy takie istnieją?), która poradziła possać i pogryźć kulki ziela angielskiego. Paszczękę od tego ssania ziela mi wykrzywiło, ale nudności trochę / a może całkiem / przeszły i mogłem się położyć spać.
3. Dodatkowe spostrzeżenia i uwagi?
Ten mój dzień ostrego postu, to był niestety również dzień ponadstandardowej aktywności fizycznej. Latanie po śniegu z obciążeniem w postaci sanek oraz kochanego ładunku na nich, który pokrzykuje, to z zachwytu, to z zachętami by szybciej lub zakręcać, to nie jest moje codzienne zajęcie. Może ten wysiłek i aktywność jakoś się dołożyły do postu? Nie wiem. Wiem, że wieczorem i rano czułem się kiepsko. Nie polecam jeśli przed kimś czas wzmożonej aktywności.
Dzisiaj jest dzisiaj więc zacząłem sobie jednodniowy post ponownie. Chciałem zaimponować pewnej osobie, deklarując, że prawdziwy mężczyzna potrafi DWA razy. Niestety był to błąd. Odpowiedziała, że prawdziwy to potrafi WIELE razy. Chodzi oczywiście o post, bo o cóż by innego, ale i tak zrobiłem się potem depresyjny i zastanawiałem się… jak to? Wiele???
Więc przynajmniej dwa razy, czyli dziś ponownie jeden dzień. Na śniadanie znów zjadłem kiwi. Na myśl o kapuście i dyni, niestety zbiera mi się na torsje. Zagadnąłem przedstawiciela płci męskiej, który próbował tego postu.
– To już lepiej nic nie jeść – stwierdził z wyrazem bólu na wspomnienie warzywek. – No może marchewka miała jakiś smak – uzupełnił.
Na chwilę obecną, mam podobne odczucie. Wolałbym po prostu pić wodę. Ale nic to. Jeden dzień dociągnę do końca i będzie sukces.
Nastawiłem wczoraj tzw. zakwas z buraków. Znów po amatorsku. Słoik 2,5 litra. Dwa duże buraki umyłem i pociąłem w plastry. Wrzuciłem i zalałem wodą. Potem czytam w internecie, że coś tam się dodaje. To wrzuciłem dodatkowo trzy ząbki czosnku. I tak na pewno zapleśnieje. Wiem, to nie jest pozytywne podejście. Może nie zapleśnieje? Może wygram w totka? Może… może. Tyle rzeczy mogłoby się zdarzyć. Czy może już zrezygnowałem z pozytywnych oczekiwań? Może w życiu toczymy trochę taką walkę, pomiędzy jasnym a ciemnym spojrzeniem na rzeczywistość, na przyszłość. Jakie jest właściwie moje? To pewnie nie ważne. Ważne jest to, co każdy i każda z was odczuwa, gdy w nią patrzy. Oby zawsze były to oczekiwania i spodziewania pozytywne, wolne i pozbawione zbędnych myśli i skojarzeń. Tak jak moja głowa, gdy ciągnąłem te sanki po śniegu, gdy tylko biel i bieg, i śmiech, i na chwilę… może nawet odrobina szczęścia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości