Podobno było zimno. Na ekranie nie widać, ale stali obok siebie, ustępujący i ten nowy. Nie szarpali się za włosy, nie bili na pięści. Cywilizacja. Może dotrze i do nas. A może to pozory.
Rodzina nowego prezydenta liczna. Piękni mężczyźni, piękne kobiety. Urocza nowa pani minister sprawiedliwości, której mało kto daje tyle lat ile faktycznie ma, zwłaszcza, że nazywa się Pam Bondi i działała w lobbyingu.
Bardzo dużo elementów religijnych. Na początku religijna uroczystość, w wielu miejscach religijne akcenty, przemowy przedstawicieli religijnych. U nas to by postrzegano jako niebywałą dewocję, tam, nawet przed obiadem inauguracyjnym wychodzi czarny kaznodzieja, mówi - pomódlmy się i większość pochyla głowy, czasem przymyka oczy, cyrk?, naprawdę?, w końcu to się dzieje, jako element polityki.
Przemówienie to drugie Donalda Trumpa jakieś kompletnie na luzie. Analizy za ile kupić i sprzedać mur i jak to wychodzi. Eskapady, chyba tak długie, w stronę gubernatora Texasu, zresztą chyba fajnego człowieka. Stojący z boku wiceprezydent i marszałek włożyli ręce w kieszenie. Melania w tym swoim kapeluszu.
W tle rekiny biznesu, płacze się szef Apple, widoczny szef Google, oczywiście Cukienberg. O Musku nie ma co wspominać, bo on był jednym z tych, co przyczynili się do obecnego stanu rzeczy. Przemawiał później. Nie jest - imho - politykiem i mówcą, ale dał radę i ludzie faktycznie go kochają, bo wiwaty były znacznie większe, niż w przypadku innych.
Hindus został chyba szefem FBI, cała masa następnych postaci, z których każda parę słów, zachęty, podziękowania. W tle puścili ze trzy minuty pożegnalnych słów Bidena. Też bardzo ładne. "I mean it" - powtarzał. I wypada mu wierzyć. - Przegraliśmy wybory, ale nie walkę. I tak dalej.
Któryś z mówców na wiecu już tym nowo prezydenckim, że "Słońce właśnie zachodzi. Zachodzi nad słabością. Zachodzi na wokeizmem". Ciekawe. Nie pamiętam kto powiedział, że cieszy go ta cecha Amerykanów, jaką jest... optymizm.
***
O co w tym wszystkim chodzi? W tych przemowach, wystąpieniach, w samych wyborach?
Może chodzi o sny. O sny, które ludzie mają, o sny, do których się odwołują politycy i które próbują budzić. O wielkiej Ameryce. O nowym złotym wieku. O dumie. O bogactwie. I tak dalej.
O czym my śnimy? My - tu mam na myśli - my Polacy? O czym śnisz ty, o czym ja? Czy nasze sny mają w sobie jakąś wielkość? Jakiś porywający wymiar? Czy może bogiem tych snów stała się kompromisowość, wiedza, że hasła są puste, a rzeczywistość jest bezlitosna i trzeba sobie radzić?
Jak na tle Ameryki wygląda Europa, przecież kolebka cywilizacji, z której Ameryka powstała? Czy Europa też ma wielkie sny, czy ma już tylko sny małe albo pokraczne. Ilustrowane dziwaczno-patologicznymi przedstawieniami jak to, w czasie otwarcia tunelu św. Gotarda. Czy Europa jest jeszcze za wolnością i indywidualizmem, czy za skundleniem obywateli, dla których miska z ryżem albo czymś lepszym jest ostatecznym odniesieniem aspiracji, bo resztę odbierze urzędnik cyfryzacji, który zatka usta każdemu, kto nie śpiewa wymuszonych melodii?
Jest jak jest. Poezja umiera. Muzyka się degeneruje. Tłumy mają się dobrze i czekają na następną dawkę ogłupienia, tik-toka, jutuba, żeby nie bolało, spostrzeżenie, że skarleliśmy, że zakompromisowaliśmy się na śmierć. Że populacja stała się bydłem, uprawianym przez skompromisowanych polityków. Bredni nie ma końca, o spalaniu planety przez nas, debilnym politykom nie ma końca. Nikt nic nie może i można by tak negatywować w nieskończoność. Gdyby nie to, że to nieprawda. Że i w Europie i u nas, są ludzie wartościowi, myśli racjonalne, idee i postawy warte docenienia.
Może to dlatego, że oddaliśmy swoje wartości. Łatwo powiedzieć - chrześcijaństwo. Ale tak, chrześcijaństwo było kolebką Zachodu, kolebką Europy. Oczywiście też grecki racjonalizm i dążenie do mądrości. Oczywiście też rzymski szacunek dla prawa i rozliczalność, każdemu wg zasług i wg jego win. Zachłysnęliśmy się dobrobytem i dlatego masy, ale i elity, straciły równowagę.
O czym marzymy? Co chcemy zrobić z naszym życiem? Jak je ofiarować? Czy może chcemy je zachować, dla siebie?
Ugrzęźliśmy trochę. Ale to dobrze. To szansa. Czas na drugą połowę. Czas zacząć śnić, że politycy zaczną mówić prawdę, a nie ze strachu robić w spodnie i pleść androny. Że jak trzeba to pójdą na kompromisy, ale świadomie z podniesioną głową. Że my - Europejczycy - zobaczymy w sobie nawzajem wartości, wartości, które nas łączą i które podzielamy. Że nie damy się skłócić ani podzielić żądnym dzielenia nas i szczucia nas na siebie nacjonalistom, że nie damy się urobić na bezbarwną, jednolitą masę knujaczom "nowego porządku", jednego wyznania, jednej bezmyślności i jednego posłuszeństwa łagodzonego dawkami hedonistycznych ekscesów.
Chodzi o sny. O zdolność do marzeń. A potem albo równocześnie o zdolność do wytrwałej i ciężkiej pracy. Chodzi o "melodię", która pozwoli różnym od siebie ludziom, poglądom, prądom łączyć się ze sobą w całość. Chodzi o każdego z nas osobna. O relacje, o nasze postawy, by korzyść nie była ich ostatecznym wyznacznikiem, o nasze relacje, byśmy byli dla siebie ludźmi i mogli na siebie liczyć. Wtedy będziemy śnić. O lepszej przyszłości naszych dzieci. O sensie jaki ma nasze życie. O naszym wkładzie w rzekę życia.
Na Marsa może Amerykanie polecą. Jego kolonizowanie to nonsensy. Komfortu i odpoczynku nigdy nie będzie. Wolność, prawda, godność, są tyle warte ile nasza determinacja do ich obrony i siła stojąca za tą determinacją. Jaka jest siła współczesnych społeczeństw europejskich? Nikła. Bo "Razem zwycieżamy, podzieleni przegrywamy". Nie dajmy się dzielić. Miejmy odwagę śnić. Kto wie...
Inne tematy w dziale Społeczeństwo