Śnieg pada do góry. Część płatków, dalej, robi jakieś zwody, falami płynie na boki, ale te przede mną, wdzięcznie podążają ku niebu. Szaremu teraz jak licho, ale niebo po prostu się chowa, gdy te cudowne drobiny bieli wesoło mkną ku ludziom, a jak się okazuje też z powrotem ku niebu.
Poszedłem po zakupy. Takie drobne, sobotnie, bo jutro niedziela. Zapomniałem włożyć kaptur w drodze powrotnej, to te drobiny dawaj i ja szczęśliwy, i czapka mokra, i mam to w nosie. Znajomy, przywitanie, parę żartów, dalej. Śnieg pada mi na oczy. Nie mam nic przeciwko temu. Zawsze marzyłem, żeby mieszkać pod palmami. Ocean, słońce, plaża, drinki. Taki high life. Ale tam nie byłoby śniegu, a my - tu, mamy wszystko, albo nawet więcej, bo mamy politykę.
James Baldacci w swojej debiutanckiej książce z 1996 roku "Absolute Power" opisuje amerykańskiego oligarchę. Sullivan - jak dobrze pamiętam. Warto czytać książki. Ten gość, najbogatszy w Stanach, chce złupić całe państwo. Państwo postsowieckie. To ma być interes jego życia. Chce wykupić dobra naturalne. Wszystko maskuje kapitalizmem, rozwojem i współpracą. A tymczasem... chce po prostu wyjąć stamtąd wszystko, co się da, zanim ruscy...
Pochyliłem głowę i śnieg wpadł mi za kołnierz. Taka fajna kropla zimna. Rewelacja - pomyślałem, ale głowę podniosłem, robiąc głęboki wdech. Dwa płatki wpadły mi do nosa. Widziałem na filmach, że wciągają nosem takie białe. Kokaina chyba, czy coś. U nas jakiś polityk zdaje się nawet wciągał, ale tłumaczył, że to nie to czy coś innego. Ja wciągnąłem śnieg. Nie mam nic przeciwko temu. Co więcej, od razu poczułem zmianę. Zrobiło się przestrzenniej, jaśniej, radośniej, lżej po prostu. Genialne. Każdy powinien próbować. Może jakiś marsz, zdyscyplinowany, może kolumna wojska, idą równo, w padającym śniegu, na komendę podnoszą nosy i mmmmmgmgggdffff. Wciągają. A potem piosenka. Lwów odbijemy, Wilno zdobędziemy... a nie, to nie ta. Za dużo śniegu wciągnęli. Więc raczej tak po prostu, poprawnie i odpowiedzialnie.
Moi znajomi przejmują się polityką. Tą za Wielką Wodą, tą u nas. To może i dobrze, bo ktoś się musi tymi rzeczami przejmować, a może i źle, bo trucizna to kwestia dawki, a nie tego, co się przyjmuje - twierdził jakiś odkrywca czegoś tam. Ja odkrywam śnieg. Zostawiam w nim ślady, których za chwilę nie będzie. Jakie ślady ty zostawiasz? Jakie my wszyscy? Bo jakieś chyba zostawiamy. Czy to ślady piękna, rozumu, odwagi? Czy to ślady zwrócone ku sobie, na siebie nakierowane? A może zwrócone przeciw innym, te ślady kopią się wzajemnie, powstaje tumult i wrzask. Tymczasem śnieg przynosi ze sobą - ciszę. Na balkonie gołębie się nastroszyły i zerkają czy ich ktoś wygoni. Nie. Tym razem nie. Mają urlop, od przeganiania. Dziś pada śnieg. To dobrze.
------------------------------------------
ps. Dla zainteresowanych tematyką pielgrzymkową - w poniedziałek w Warszawie będzie spotkanie ze mną. Można będzie przyjść, posłuchać, pogadać, spotkać się.
Inne tematy w dziale Rozmaitości