Ciemno. Latarnie błyszczą w nocy albo noc lśni się ich światłami. Bo wcześnie. Jakieś sylwetki przemykają po ulicach. Bliżej kościoła rodzice z dziećmi, czasem niosącymi lampiony. Po przejściu drzwi znów jest ciemno. Przestronne wnętrze jest pogrążone w mroku, przez który idą ludzie, niosąc jakieś światła. Ładnie tak nawet, inaczej, więcej czegoś, bo ja wiem czego? Przestrzeni? Treści. Orszak złożony z księdza, szafarzy i ministrantów dochodzi do prezbiterium. Kapłan staje za wąską kolumną z blatem stolikiem, zapala lampkę, która ten blat oświetla. Nie widać jego twarzy, która jest w przestrzeni mroku, spowijającego nadal wnętrze świątyni. Zaczyna się msza. Ludzie odpowiadają. Dziesięć minut później zapalają się światła, ale tylko te dolne, całe oświetlenie podwieszone pod sufitem pozostaje nieme. Ta część półmroku pozostaje obecna.
Ludzi nadspodziewanie dużo, prawie jak w niedzielę. Odruchowo liczę. Mam ścisły umysł i lubię ścisłe rzeczy, konkretne dane. Ponad 200 osób jest w kościele. Msza ma charakter "dla dzieci". Ksiądz je zaprasza do przodu, prowadzi z nimi udany dialog. Roraty w tym roku mają być poświęcone jednemu ze świętych kościoła katolickiego. To św. Wincenty a Paulo. Dzieci, a przy okazji cały kościół, dowiadują się, że urodził się we Francji, że założył zgromadzenie misjonarzy. Że zadaniem misjonarzy jest opowiadać o Panu Bogu, ale i pomagać ludziom. Ksiądz kładzie nacisk na to pomaganie. Bo jak jesteś w kłopocie i nie masz co jeść albo pić, to trzeba ci pomóc. Opowiada o Madagaskarze, gdzie zgromadzenie założone przez tego świętego buduje studnie dla ludzi, bo nie ma wodociągów, a do wody hen - daleko. Opowiada o Bydgoszczy, gdzie to zgromadzenie prowadzi kuchnię i każdego dnia 300 osób je tam posiłek, za darmo, bez płacenia, bo są głodni. Sprawnie i pedagogicznie ksiądz prowadzi dzieci przez mozaikę wiary, troski o drugiego człowieka i wdzięczności dla tych, co robią coś dla nas.
Msza trwa 50 minut - znów ta ścisłość, kogo to obchodzi? Bezpośrednio po niej, zaczynają się "godzinki". Dzieci wychodzą, bo ksiądz zaprasza na poczęstunek, sporo ludzi zostaje, śpiewają, bo godzinki polegają na śpiewaniu. Dopiero teraz kościół rozjaśnia się normalnym oświetleniem. Może to i najpiękniejsza polska modlitwa - te godzinki. Śpiewane Matce Bożej. Polskość przerośnięta jest jej kultem. Jej obecnością. Sześć wieków temu rycerstwo polskie z Bogurodzicą na ustach szło na bitwę z wyprawą krzyżową organizowaną przez zakon, wiadomo jaki. Poszło tak skutecznie, że krzyżowcom poucinało głowy, organizator tej wyprawy stracił w niej swoje życie. Potem Ostra Brama w Wilnie i oczywiście Jasna Góra i jej rola w kataklizmie jakim był Potop szwedzki. Inwokacja naszego eposu narodowego. Daleko potem piesze pielgrzymki na Jasną Górę, w czasie których te godzinki śpiewa się codziennie. I teraz, w grudniu, zimą.
Gdy wychodzę jest jasno, pełny dzień z natłokiem swoich spraw. Formy - mają znaczenie - tak sobie uzmysławiam. Z jednej strony Pan Bóg nie ma formy i fundamentalna jest z nim relacja, a to - można powiedzieć - wiara. Z drugiej strony wiara potrzebuje formy. Wyrazu. Celebracji. Obrzędów. Zwyczajów. Nabożeństw. Budowli nawet. Być może forma nie jest tylko "przygodnym" dodatkiem do treści. Może przez formę owa treść się wyraża i jakoś konstytuuje. Bo na przykład muzeum sztuki współczesnej w Warszawie, wielki, lekko ohydny kloc, właśnie formą swoją wyraża treść - współczesnej sztuki. A treścią tą jest technokratyczna, pozbawiona tego, co ludzkie, użyteczność. Więc do kosza, z pięknem, do kosza z natchnieniem. Masz kloca, który mieści w sobie, co co ma mieścić. Wyraża - forma - treść. Podobnie z roratami, podobnie z godzinkami.
Ale to już koniec, teraz powódź potrzeb, obowiązków, konieczności i zdarzeń zabiera mnie po raz kolejny w życie. Na drzwiach klatki dwie klepsydry. Obie osoby znałem. Rozmawiałem z nimi. Teraz ich nie ma. Nie ma. Kiedyś zawiśnie taka, może inna w formie, klepsydra z moim nazwiskiem, twoja też. Ale to nie teraz. Teraz - jesteśmy i ten świat jest dla nas jednym wielkim prezentem. Teraz ucztujemy, nasze w nim istnienie, bo i my jesteśmy dla niego prezentem. Każda chwila naszego życia ma więc nieskończoną wartość, ważność i w sumie piękno. Bo to pięknie być człowiekiem. W stokrotce nie było pieczonej kaszanki. No cóż, nie wszystko jeszcze jest doskonałe. Ale... popracujemy nad tym. Nieprawdaż?
-------------------------
ps. Ten tekst jest też na blogu pielgrzymkowym {TUTAJ}, łącznie z możliwym bonusem :)
Inne tematy w dziale Społeczeństwo