Jakoś mi kurcze żal. Autentycznie. To głupie. No ale, czy ludzie są mądrzy? Czy ja jestem? A ty? Więc, gdy po raz 27 z rzędu kończę mój jednodniowy post wg Dąbrowskiej, to mi jakoś żal. Bo koniec tych powtórzeń zbliża się nieuchronnie. Kalendarz to mówi, waga to mówi. Zegar? Ten się wydaje milczeć.
Zżyłem się z tym postem po prostu, może jak dwoje ludzi, gdy przechodzi przez doliny i góry, gdy przez ciemne i jasne dni, gdy coś to człowieka kosztuje, to w końcu zaczyna to cenić i rozstawać się jakoś przykro tak. Bo jakoś fajnie tak – było. Każdy dzień to wyzwanie. Każda wizyta w markecie to dziwna sytuacja. Były wzloty i upadki. Do tych drugich zaliczyłbym okres gorszego samopoczucia w środku postu. Do lepszych… może rajdy rowerowe bez koszulki na początku września, gdy mimo postu miałem tyle czadu, że stawałem na pedały i dawaj, ile fabryka dała. Potem ten dołek, a teraz? Teraz to prawie nie wiem, że poszczę. Jest wygodnie, normalnie. Czuję się dobrze, zero dolegliwości czy jakieś zmęczenia. Sprawnie po schodach i w ogóle. Tyle, że moje menu na cały dzień, to trzy ogórki plus kapusta pekińska rano oraz dwa spore pomidory z cebulką oraz uparowaną cukinią na obiad. Na kolację zjadłem takie mini jabłko z ćwiartką pomidora, bo było za słodkie, to musiałem coś dodać.
Właściwie w stanie w jakim jestem teraz to mógłbym pościć do końca życia. Po prostu jest na luzie. Na zewnątrz – nie do uwierzenia. Ale rozsądek mówi, że zaczynałem z niższego niż zazwyczaj pułapu wagi, więc nie należy przesadzać. Nie mówię już, ale wiem, że to – zaraz, za chwilę, za dzień, dwa, może trzy. Może już jutro, wstanie słońce i Zbychu znów, poleje warzywka topionym masłem albo oliwą z oliwek. Nie wiem, co się dzieje z ceną tej oliwy, oszalała zupełnie. A może mi się zdaje, bo dłuższy czas nie kupowałem. Ale co potem? Co potem…?
Ja mam tak, że się angażuję. Przywiązuję się. Do ludzi, do przedsięwzięć, nawet do zwierząt. I jak się coś kończy, to mam zawsze trochę kaca. Zamiast racjonalnie podchodzić, to jakiś ludzik, gdzieś w środku, pewnie w wysokiej czapce, bo to krasnal jakiś czy co, siada tam, gdzieś w przepastnych przestrzeniach serca, siada przed ogniskiem, patrzy sobie w te płomienie i nadaje – “szkoda”.
Nie. Nie potrzeba nostalgii. Potrzeba brać życie jakim jest. Za wdzięczny to ja nie jestem i to też moja wada. A przecież jest za co. Tyle kilogramów się pozbyłem. Brzuszek znów ma piękną pionową linię biegnącą przez środek. Samopoczucie fantastyczne, więc tylko dziękować. Komu? Może przede wszystkim sobie. Tak jak i ty, jeśli coś zrobisz niełatwego, coś co wymaga poświęcenia trochę, może trudu, może wysiłku i się uda, to wypada sobie podziękować. Za decyzję. Za upór. Za wytrwałość. Za szczerość też może. Z wdzięcznością lepiej jakoś iść. Podziękować też wypada wszystkim dobrym ludziom i wszystkim dobrym słowom, jakie spotykamy po drodze. Wyczuleni jesteśmy, przynajmniej ja, na te drażniące, negatywne, a te proste, jasne, ciepłe, wspierające, to też jak perełki, wśród kamieni na plaży, zostawione tam przez ludzi po to, żeby nam było lżej po tej plaży iść. Więc wypada dziękować. Może za całe życie powinniśmy dziękować? Ja częściej bym tu narzekał, ale znów, może to we mnie wdrukowane i głupie?
W każdym bądź razie, 27 dni. Żadnych ostrych problemów. Bardzo proste jedzenie, o którym pisałem wcześniej. W tym moim poście nie używałem kiszonek. Nie wiem. Jakoś tak – nie. Miałem prawie zero nudności, co jest dużym osiągnięciem, bo warzywka nie zawsze smakują. Był to post taki, powiedziałbym zwyczajny. Jak rano wstajesz, robisz, co do zrobienia, myślisz o czym chcesz albo musisz. Ludzie, zdarzenia, media, obowiązki, nadzieje przy zasypianiu. Koniecznie te nadzieje. One nas budują. Pozwalają dalej żyć, lepiej żyć. Też mam nadzieję, że jeszcze będę pościł. No i przynajmniej tak fajnie jak tym razem. A gdy post się skończy no cóż,
Właściwie miałem dalej pisać powyższy akapit, ale jakoś mnie przystopowało, to urwałem po przecinku. Powraca do mnie to wspomnienie, gdy kiedyś idąc na piechotę przez Polskę, doszedłem do granicy z Niemcami. Nigdy tam nie byłem. Języka prawie nie znałem, a chciałem je przejść, dalej na piechotę. Więc gdy po 21 dniach przez Polskę tam dotarłem, to też miałem wrażenie, że coś się kończy. Coś, z czym człowiek się zżył. Ale wtedy przyszła ta myśl, że za każdym razem, gdy coś się kończy, to jednocześnie – coś się zaczyna. Więc precz nostalgio i witaj życie. Życie po poście. Jeszcze raz!
Wychodził będę ostrożnie, już robiłem plany. I nawet jak już będzie “po”, to będę wdzięczny, sobie, innym, życiu przez duże “Ż”. Może pierwszy obowiązek mamy właśnie wobec siebie? Żeby o siebie zadbać. Żeby nie popaść ani w rutynę, ani w rozmemłanie, ani w przesadną dyscyplinę znowu. Bo kurcze zasługujemy, na uwagę, docenę i wszystko inne. Więc się bierzemy za siebie. Więc Dąbrowska popularyzuje swoje metody, więc inni się dzielą wrażeniami, więc od tego – myślę – świat się robi odrobinę lepszy, normalniejszy i ludzki. No i… na pewno lżejszy! Górą post Dąbrowskiej! Górą poszczący! Co tam poszczący, wszyscy ludzie!
Inne tematy w dziale Rozmaitości