Paskudne trzy dni postu mam za sobą. Dałem radę. Trzy jednodniowe. Dlaczego "Ziemia obiecana"? Co post Dąbrowskiej ma z tym wspólnego? Wszystko.
Gdy przechodzi się na warzywka, to robi się nieciekawie. Organizm zapala liczne żarówki alarmowe, pociąga za sznurki przywiązane do naszych rozmaitych nerwów, robi wszystko by nam powiedzieć: nie idź tam! zawracaj! Spieprzaj stąd póki czas. Jednym słowem jest trochę strasznie, to nic dziwnego, że wiele osób się zraża, bo nie ma co udawać, że jest dobrze, jak jest źle. Wtedy umysł dorabia odpowiednią ideologię, zbiór absolutnie słusznych uzasadnień, nienaruszalnych wniosków, że to - to znaczy poszczenie - to głupota i w dodatku szkodliwa. Dlatego broń Boże i tam nie chodźmy.
Istotą postu Dąbrowskiej jest obietnica. Obietnica dziwna i nikt normalny w nią nie uwierzy, bo każdy wie, że jak się przestaje jeść, to a) człowiek czuje się głodny, b) człowiek czuje się słaby, c) człowiek czuje się źle, d) człowiek potrzebuje stale jeść.
Dąbrowska - tu o poście, a nie o osobie - mówi, że to nieprawda. że za ciężką drogą przez mękę i parakatorgę, która zdarza się trwać od 3 do 6 dni, czeka cie raj. Ziemia obiecana, gdzie nie będziesz już pragnął jeść, gdzie nie będziesz smutny, zmęczony, gdzie nie będziesz już czuł się źle, ale odwrotnie, będziesz się czuł doskonale!
Czy ta obietnica jest prawdziwa? Czy warto jej wierzyć? Czy to bujda na resorach nawiedzonych panów i pań, oraz suchej pani doktor? Jakby to powiedzieć... generalnie? To prawda. Nie zawsze i nie wszędzie, ale generalnie i najczęściej - to prawda. Po okresie bólu i rozpaczy, po czasie alarmów i sygnałów ze strony organizmu, że za chwilę pora umierać, dzieje się coś dziwnego. Nastrój się poprawia. Człowiek zaczyna zupełnie normalnie funkcjonować. Nie ma tych silnych braków energii, co były przed chwilą. Tak samo z niczego się to dzieje. To właśnie owa istniejąca naprawdę "Ziemia obiecana" postu Dąbrowskiej. Stan, w którym zdziwiony tym wszystkim człowiek się odnajduje i zaczyna wesoło funkcjonować mimo dalszego braku należytego pożywienia.
Sprawa jest taka, że ten, kto tego nie przeszedł nie uwierzy. Sprawa fajna, bo pokazuje, jak mylne mogą być nasze przewidywania bazujące na tym, co odczuwamy. Prawdę mówiąc, to zresztą częste relacje, ów stan zawiera często okresy para-euforyczne, okresy znacznie podniesionej energii - ludzie odstawiają kawę sami z siebie. Ale to wszystko jest za ciemną zasłoną kilku naprawdę trudnych dni. Trzeba odbyć pewną podróż i nic nie jest za darmo.
Post Dąbrowskiej ma swoje wady i zalety, zagrożenia i możliwości. Ale o tym nie czas, bo temat jest długi. Jak o mnie chodzi, to przeszedłem - mam nadzieję - ten paskudny pierwszy okres i powoli wracam do równowagi. Jeszcze z jeden taki jednodniowy post chciałbym zrobić, to by było już 5 z rzędu, i to by było akurat. Dlaczego właściwie ludzie poszczą? Robią tę dziwną interwencję metaboliczną?
Mi się wydaje, że dlatego, że są odpowiedzialni, ciekawi, że rozumieją pewną zasadniczą rzecz, którą wcale nie jest łatwo zrozumieć: Nie jest sensowne oczekiwać, że inni się zajmą nami albo zrobią dla nas coś dobrego. To my możemy, a może mamy obowiązek, zająć się sobą, bo nikt za nas tego nie zrobi. Nie zrobią za nas tego politycy, nie zrobią za nas tego lekarze ani naukowcy. Ani sąsiad, ni sąsiadka, choćby była taka gładka! No. Trzeba zatroszczyć się o siebie samego i do ludzi to powoli, w różnych zakresach dociera. Za dużo było zawodów, za dużo rozczarowań, ze strony innych ludzi, co dbają tylko o siebie, często na nasz koszt.
Więc z tej powinności, ludzie odważnie próbują, eksperymentują, często wbrew, ustalonej opinii, aktualnej wiedzy, powszechnie przyjętym zwyczajom. Próbują na przykład pościć. Gdy robą to rozsądnie, a nie na zasadzie fanatyzmu, to obserwują swoje reakcje, kontynuują lub przestają, gdy widzą taką potrzebę, oceniają skutki uczciwie, wbrew światu, wbrew gadającym głowom.Więc chwała wszystkim niepokornym, chwała wszystkim odważnym, godzącym się na rozumny eksperyment, na sprawdzenie czy to im służy czy może wcale nie, bo jak to w naturze bywa, nie ma jednego rozwiązania pasującego ani do wszystkich osób, ani do wszystkich warunków.
Po tym jak jerzyki odleciały ostatnio więcej jest owadów. Najfajnieszy jest piciorek kicipurek. Oczywiście on się tak nie nazywa, ale jego nazwa jest jakaś dziwna i skomplikowana, to nie zapamiętałem, to go nazywam jak chcę, więc moze być piściorek kicipurek. Stworzenie to jest niewielkie, bardzo przypomina kolibra, to jest taki nasz polski koliber, przylatuje co rano na balkon i przystawia ten swój dzióbek-rurkę do kwiatów na nim rosnących, wisi w powietrzu przed takim kwiatem, zaraz znów przed następnym i jeszcze jednym. Wesołe i rezolutne stworzenie. Trzmiele i osy też się pokazują. Te włażą prostacko na kwiatek, do kwiatka, jak im się uda i tam konsumują, chyba słodkości, bo nie wiem, co jest w środku, bo nie próbowałem.
Świat o dziwo toczy się naprzód, chyba tylko dlatego, że piściorki (za każdym razem piszę inaczej) ptaki i inni jego mieszkańcy mają w nosie nasze sprawy, głupoty, rozterki i problemy. Rankiem to w ogóle balety tych ptaków po niebie. Latają bez potrzeby to w tę, to w tamtą stronę, stadnie, indywidualnie, wysoko i nisko. Latają i zdają się mówić - życie jest piękne! Czy jest piękne dla ciebie? Na pewno nie w pierwszych paru dniach postu Dąbrowskiej, ale tak naprawdę poza tym, jest? To chyba ciekawe pytanie...
Na deser jak zwykle w tej turze zdjęcie pod moim tytułem "Czy boisz się koni?" Zdjęcie pochodzi ze strony "Klimaty Podlasia" na fb. Warto popatrzeć, w końcu to też - natura, może jakoś tak, bracia mniejsi? I więksi? :)
Inne posty na temat diety {TUTAJ}
Inne tematy w dziale Rozmaitości