Europa została zbudowana na szlaku pielgrzymów do Santiago de Compostela - powiedział Jan Wolfgang Goethe.
Jak myślimy o Europie? Jak ją postrzegamy?
- Jako skłócony obóz żerujących na sobie, walczących o swoje interesy państw?
- Jako wielką przestrzeń, czasem ciemnych ludzi, którą należy "skolonizować", ucywilizować, ujednolicić zgodnie z najnowszymi, najnowocześniejszymi wzorami europejskimi, a to znaczyć ma: ateistycznymi, postępowymi, naukowymi?
- Jako ogromny obszar zepsucia i utraty wiary, który musimy - my lepsi - wspólnie na nowo podbić, poprzez zorganizowaną krucjatę i pokazać im, naszą siłę?
Jak postrzegamy siebie w Europie, kim we własnych oczach jesteśmy?
- Oblężonym obozem w morzu zła, który należy zamykać i odgradzać, dla dobra i bezpieczeństwa zgromadzonych za jego palisadą mieszkańców?
- Obywatelami świata, którzy nie są już członkami czy przedstawicielami narodów zamieszkujących Europę?
Czym jest Europa? Jaka jest? Może tyle odpowiedzi ilu odpowiadających? Tyle prawd ile narracji, tworzonych przez jawne i tajne stowarzyszenia, polityków, rewolucjonistów, ale nade wszystko przez - wielkiego tysiącokiego Behemota współczesności - media.
Współczesny człowiek żyje wyłącznie dzisiaj. Nie istnieje dla niego przestrzeń czasu, nie interesuje go jego życie w całości, z jego sensem, wymową, znaczeniem, od poczęcia, aż do śmierci. Interesuje go to, co za moment włoży do ust, do oczu, do świadomości. Tylko to najbliższe wrażenie. Stąd został człowiek dramatycznie zredukowany, do reakcji na najbliższy bodziec. Tak go widzą, tak go postrzegają, takim go czynią, przedstawiciele diabła, to jest tej siły, która zawsze człowieka umniejsza, która go nienawidzi, albo inaczej, która go widzi jako małego, podłego i złego, i pokazuje - popatrz, widzisz jacy są ludzie? I ma często rację.
I choć człowiek żyje wyłącznie "teraz" to wcale nie żyje "tu". Nie żyje w swoim mieszkaniu, gdzie światło lampki nocą wydobywa kształty i kolory z książek na półce, z załamań mebli, gdzie czuje pod palcami dotyk klawiszy, pod plecami krzesło, fotel, w ustach miniony smak herbaty, a za oknem, gdzieś daleko, nocny zagubiony pociąg. Nie żyje też "tutaj", to znaczy w swoim mieście, na ulicy, pełnej ludzi, samochodów, słońca, gołębi, które tuptają i wykorzystują te walające się szczątki ludzkich emocji, które popychają ludzi do przynoszenia im ziarna, chleba, do przyglądania się jak przychodzą, zaglądają w oczy, czekają, żeby coś dostać. Nie żyje też "tu" - na drodze lub ścieżce, gdzie liście drzew migocą nieskończoną liczbą odblasków słońca, gdzie nad głową morze błękitu i postrzępione zwitki bieli, gdzie ważka unosi się w powietrzu, a ptaki, jak to ptaki śpiewają na całego. "Tu" w ogóle człowieka "nie ma", choć jest - "teraz". No to -- g d z i e jest człowiek?
Jest... "tam", w maleńkiej przestrzeni otwierającego się ku niemu wielookiego Behemota. W przestrzeni, do której teleportuje go magiczna ramka telefonu komórkowego. W "życiu", które jest dla niego spreparowane, przygotowane, do którego ciągną go za wszystkie odruchy, nawyki emocjonalne, skłonności, specjaliści "od człowieka". Ciągną go skutecznie, tak skutecznie, że człowiek, a to znaczy poznająca świadomość i wola, już nie jest "tu", już nie żyje "tu" w realnym, fizycznym świecie, ale "tam", w świecie stworzonym mu, przygotowanym mu, przez "fachowców", ponoć po to, by go zabawić, rozerwać, nasycić, a może po to, by go uwięzić, panować nad jego myślami, by go - zmienić.
Nie żyjemy więc "tu" i nie żyjemy "w czasie". Nie jesteśmy życiem, elementem współtworzącym życie całe, od jego początków, aż do nieznanego końca, jesteśmy bieżącą odpowiedzią na dostarczany nam bodziec, w każdej minucie i sekundzie nowy, nieświadomą tak naprawdę ani świata, ani rzeczywistości, ani samej siebie, dysponującą w to miejsce szybkimi odczuciami emocjonalnymi i "wytłumaczeniami" pozwalającymi osiągnąć "nirwanę konsumpcji".
Dlatego Europa jest dla nas tym, co w nas media i politycy wpierają. Istniejącym od niedawna motorem "postępu" - dlaczego nachalnie pojawia się gdzieś w świadomości zamiennik "podstępu"? - bo dawniej, do Ursuli von der i innych drogich - to jednak kosztuje - przywódców, to były wieki ciemnoty, za które się trzeba wstydzić, za które trzeba klękać, które trzeba piętnować, pamięć o których trzeba wycierać, usuwać i czynić niepamięcią.
Inni wpierają w nas, inne wersje, narracje. Że za granicą to zło. Za palisadą obozu, w jakim chcemy być zamknięci, to wilki, dyszące agresją, by nas zagryźć. Z definicji nienawistne. Z urodzenia i przyrodzenia złe.
Europa to ma być - to współczesne dwie narracje - albo wielki zbiornik ujednoliconych jak piłeczki na jedną modłę, pod jedną sztancę, wg jednego dopuszczalnego i słusznego wzoru poglądów, obywateli, co, grzeczni, posłuszni, odsłaniający ramię na wstrzyknięcie bezpiecznych i skutecznych, wspólnie wyznających nienawiść do dezinformacji klimatycznej, politycznej, medycznej, rasowej, narodowej i w szczególności religijnej, to znaczy przekonania, że religia jest czymkolwiek wartościowym i prawdziwym, a nie sympatycznym skansenem śmiesznie ubierających się ludzi, tak długo możliwym do tolerowania, jak długo popierającym przedstawiane przez władze, ekspertów i media poglądy na świat i ludzi.
Albo Europa to ma być Europa koniecznie oddzielnych narodów. Granice są niezbędne. Granice i mury należy budować i wzmacniać, żeby przypadkiem coś się przez nie nie przedostało, bo to zagraża. Więc do końca nie wiadomo, czy te mury są po to, by chronić czy po to by uwięzić tych, co w ich obszarze są zamknięci, bo przecież ktoś nad nimi czuwa.
Niemiec, żyjący ponad 200 lat temu - a więc z punktu doświadczenia życiowego współczesnego człowieka, nie żyjący nigdy, nie mający wpływu na nic, nie odgrywający roli w niczym, postać z książki, której nie będziemy czytać, komiksu, którego nie będziemy oglądać, historii, z którą się nie zapoznamy - ten Niemiec, protestant, poeta, twierdził, że Europa została zbudowana na ścieżkach pielgrzymów do Santiago de Compostela. Jak to? Dlaczego? Jakie argumenty miał dla swojej teorii, twierdzenia, opinii? Jakie mogą być kontrargumenty? Jakie są opinie ekspertów? Co mówi sztuczna inteligencja, która wie wszystko najlepiej, bo jest zarządzana i morda w ciup, bo jesteś głupi, jak masz inne zdanie niż to, że ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych mieli czarną skórę.
Rzecz nie w argumentach ani w rozumowaniu. Rzecz w doświadczeniu, doświadczeniu pielgrzymowania do Santiago. Wbrew pozorom i obecnie jest to zjawisko mające pewną popularność. Wiele osób odkłada na bok, swoje bieżące życie i idą, najczęściej indywidualnie, najczęściej wiele dni, do Santiago. Ile takich osób jest? W ubiegłym 2023 roku takich ludzi było ponad - uwaga - 400 tysięcy. To rekord. To jest już ruch, w pewnym sensie - masowy, w pewnym sensie - odgrywający rolę, w pewnym sensie - kształtujący. Tak, Camino de Santiago - popularna nazwa pielgrzymowania do Composteli - stało się po części atrakcją turystyczną. Ale to nic nie szkodzi. Puryści martwiący się z tego powodu, nie mają racji. To dobrze, że tak wiele osób idzie. Bo właśnie na tych ścieżkach, szlakach, droga, narodziła się Europa. Jak?
Po pierwsze Camino de Santiago uświadamia człowiekowi, że jest "na drodze". Na drodze do celu. Że jego "przygoda", "doświadczenie", a może całe życie, ma swój początek i ma swój cel, a przez to sens, że nie jest siedzeniem w knajpie, choćby najlepszej, gdzie celem jest możliwie najdłuższe i nieprzerwane spożywanie, tylko, że jest "przechodzeniem", zmierzaniem.
Po drugie to pielgrzymowanie ma, co do zasady, charakter indywidualny. To fundamentalne i ważne doświadczenie, choć nie umniejsza ono w niczym tym, co pielgrzymują w grupie, ale to co innego. Liczysz się ty. Na drodze do Boga, w wielkiej rzece życia, nie odgrywa roli "naród" - jak to chcą narodowe religie i narodowe idee, ale liczysz się konkretnie ty. Nie zbawia się i nie dociera do celu naród, ale ty. W oczach Boga, w realnym istnieniu, liczy się pojedynczy człowiek, właśnie - znów to wypada powtórzyć, bo to prawda - liczysz się ty.
Po trzecie jesteśmy braćmi, a to znaczy jesteśmy - "razem". Na Camino doświadcza się tego "razem" niemal nieustannie i zwykle zaskakująco. Nie w wersji pop-soft, czyli zawsze i uregulowanej, ale w wersji życiowej, czyli zaskakującej i dojmującej. Takiej, że ktoś ci niespodziewanie i bezinteresownie pomaga. Że ktoś dla ciebie jest, nie dlatego, co może od ciebie dostać, czy dlatego jaki jesteś, tylko dlatego, że - jesteś. Morze nieufności, czasem wrogości, doświadczane w codziennym życiu, okazuje się ustępować temu "razem". Bo "razem" jesteśmy "na drodze", a to znaczy w życiu. Bo "razem" przemijamy i przemija wokół nas życie i świat. Stąd ta przejściowość i bycie na drodze, rodzi "razem". Człowiek człowiekowi staje się człowiekiem.
Po czwarte mamy takie same sny. Polak, Niemiec, Holender, śni o tym samym. Nie jesteśmy inni. Nasze marzenia i pragnienia są podobne. Jesteśmy podobnie ukształtowani. Bo jesteśmy ludźmi. Bo kształtowało nas chrześcijaństwo, a to znaczy indywidualna odpowiedzialność, a to znaczy odpowiedzialność za innych, a to znaczy apoteoza miłości, ale i sprawiedliwości. "Świat" chce nas dzielić. Politycy chcą nas dzielić. By dzięki temu zyskiwać. A nas tak wiele łączy.
Po piąte jesteśmy bogactwem, bo jesteśmy różni. A jaki jest Belg? A jacy są Niemcy? O - Polak - i patrzyli się z ciekawością na mnie. Francuzi są niesamowici, Włosi fantastyczni, Hiszpanie? Trochę smutni, ale jak się zaczynają bawić, to "tańczy cały świat". Jeden dla drugiego jest wartością, właśnie ze względu na różnicę, różnicę często narodowościową, a to znaczy kulturową. Jak by wyglądała symfonia Bethovena, gdyby była złożona z takich samych nut? Nijak. Nie byłoby jej. Cud rzeczywistości i życia polega na różnicowaniu się, ale na czymś jeszcze, na tym, że te różnice się łączą, splatają, dodają, są nawzajem dla siebie wartością jak nuty w symfonii. Bo jest coś, co je łączy, harmonia, melodia. Ludzi w Europie połączyło i dziś łączy wiele, a dowiadują się o tym naocznie i poprzez doświadczenie na ścieżkach Camino de Santiago.
Dlatego tak właśnie narodziła się Europa. Jako przestrzeń ludzi, dla których każdy z osobna jest cenny. Których łączą wspólne wartości, odczucia, "sny". Którzy "są w drodze", do celu. Którzy współtworzą aktywnie świat. Którzy są dla siebie nawzajem. Którzy się różnią, ale nie dzielą. Którzy mają wspólny, łączący ich punkt odniesienia, cel ich pielgrzymek. To katedra. Jak to europejskie katedry wielka i majestatyczna. I grób, w którym wierzą, że pochowany jest mężczyzna, który łowił ryby w wielkim jeziorze na bliskim wschodzie, a potem został uczeniem Jezusa z Nazaretu, a potem apostołem chrześcijaństwa, a potem został zamordowany. To chrześcijaństwo, które jednocześnie wypowiada: "Ty", oraz "My", to chrześcijaństwo praktykowane pielgrzymowaniem po ścieżkach Camino, jest osnową Europy, jej treścią, naturą, charakterem. A może już nie jest, tylko "było"? Może fala ateizmu i nihilizmu mająca początki w oświeceniu i spełnienie we współczesności ów fundament usunęła, unieważniła? Może Europa jest ateistyczna i konsumpcyjna? Wyznaje wiarę w Matkę Planetę, w redukcję CO2, w konieczność depopulacji, dekulturacji, klękania na stadionach, w ujednolicanie kobiet i mężczyzn, narodów, ras i społeczeństw, w jednorodną masę bez właściwości, wyznającą wspólną mantrę podawaną nieustannie przez media, cały rok, przez całą dobę, bo człowiek nie jest już ani na ścieżkach Camino, ani na ulicy swego miasta, ani nawet we własnym mieszkaniu, tylko jest tam, w otchłani kolorowego Behemota, który napełnia jego świadomość nieświadomością i dawkami emocji, do niekończącej się konsumpcji, która stała się jedynym wyznaniem, jedynym celem, która zrodziła powszechną i masową postawę, którą trudno inaczej nazwać jak prostytucją, bo wszystko i wszyscy stali się na sprzedaż, bo ostatecznym bogiem został złoty cielec, upostaciowiony w pozycji społecznej, w samochodzie, w sumie na koncie, w moim "ja", które zamiast podróżować i współtworzyć życie, zwróciło się ku sobie samemu, w śmiertelnym dla życia zapętleniu.
Europa jest Europejczyków, ale jest też ludzi. Bo na Camino chodzą i Azjaci i o dziwo, jedną z najlepszych relacji miałem z Japończykiem. Zupełnie inną niż z kimś z Europy, ale wyjątkową. Może właśnie dlatego, że byliśmy tak różni od siebie. Może z tym większym zdumieniem odkrywaliśmy, że i w nas, są takie struny, które brzmią tak samo. Bo może ostatecznie chodzi o człowieka, o coś, co jest w tobie i we mnie. Coś czego wprost określić i opisać nie potrafimy, ale potrafimy odnaleźć i przeżyć. Camino, Europa to kolebki człowieczeństwa, to też zadanie, bo zło nigdy nie śpi, bezczynnie nie odpoczywa w krypcie, w gabinecie, w fotelu, bo ono się przesącza do świadomości ludzi, wnika i deformuje dzieje ludzkości i ścieżki życia poszczególnych ludzi. Więc trzeba się "zbierać", wstawać i iść. Głowę trzymając wysoko. Planując i dokładając wysiłku. Życząc dobrze ludziom i spotykanym zwierzakom. Europa to zadanie. To muzyka złożona z różnych "nut", obecnie zakłócana fałszami, które mają swoje stare i ciągle to samo źródło, zło, któremu na imię: niekończąca się chciwość. Nie urodziliśmy się wczoraj. Nie jesteśmy od czasów komiszarzy Komisji Europejskiej kupujących po 10 zastrzyków "skutecznej i bezpiecznej" dla każdego Europejczyka. Jesteśmy od czasów Codex Calixtinus z 1130 roku, gdzie opisano pielgrzymowanie do Santiago i "Ultreia" piosenkę do dziś śpiewaną przez pielgrzymów. Jesteśmy od czasów Ramiro z Leon, który do Santiago przybył w 1932, nie wróć, w 932 roku. Jesteśmy od czasów katedr, odkryć geograficznych, muzyki, malarstwa, nawet od czasów Sokratesa i Grecji. Jesteśmy od czasów Johana Wolfganga Goethego 1749-1832, który powiedział, że "Europa została zbudowana na szlaku pielgrzymów do Santiago de Compostela". Będziemy ją budować dalej, każdy na swój sposób.
"Ultreia" znaczy "naprzód". Nic dodać, nic ująć... Można teraz posłuchać i popatrzeć tego, co poniżej.
Ludzie chodzą:
I mój clip "promocyjny", poświęcony poświęcony "Drodze", tj. mojej książce, relacji i refleksji z Camino de Santiago.
Inne tematy w dziale Kultura