Pamiętam jak dziś. Staliśmy, niestety z kieliszkami w ręku. Czy to nie jest odrażające? Knajackie. Godne pogardy. Byliśmy różni. Śmialiśmy się i szaleli. Robiliśmy różne - ha - rzeczy. Tu podejrzliwe oko cenzora, inkwizytora i ucho czekisty otwiera się szerzej. Słowo. Słowo było wśród nas, droższe pieniędzy. Jak ktoś ci coś powiedział, obiecał, zapewnił. To żeby ziemia się waliła i paliła, żeby partie i wysocy, z tej czy tamtej strony, żeby pieniądze czy wygoda, czy cokolwiek. Wiedziałeś, jak jest i na czym stoisz.
Dziś ten czas przyszedł mi do głowy z powodu - tak się domyślam, choć nie mam pewności - starego internetowego clipu - tak się to chyba nazywa - wideo. Paru facetów siedzi za stałem i się wygłupia. Publiczność patrzy, klaszcze, śmieje się razem z nimi. Też są różni. Ale każdy ma w sobie coś. Na swój sposób jest sobą. Jest szczery, w tym co mówi i co robi. A nie byle jacy to faceci, bo ze sobą siedzą: Ronald Reagan, Dean Martin, niesamowity Don Reckless, jak zawsze przeuroczy Peter Falk - niezapomniany porucznik Coloumbo i wielu, wielu innych. Robią sobie "jaja" z siedzącego między nimi... kogo? Samego Franka Sinatry. Co powiedzieć na taki dobór osób, które do samego spodu parskają śmiechem, nabijają się z siebie, przy tym jakoś wyrażając, uczciwy, normalny, ludzki szacunek?
Więc i mi dane było doświadczyć. I wcale to nie były wyłącznie miłe, w żadnym wypadku łagodne i grzeczne, doświadczenia. Ale miały one w sobie coś, z tej atmosfery, byliśmy do samego spodu ludźmi. Ludźmi prawdziwymi wobec świata, wobec siebie, wobec spraw wielkich i małych. Teraz widzę, że oni z kiedyś, mam nadzieję, że i trochę ja w nich i w innych, zostawiliśmy ślad. Ślad bycia człowiekiem. Co to właściwie znaczy? Chyba najgorsze są definicje i ich zapaleni propagatorzy.
Nie wiem, co to znaczy być człowiekiem. Może po części to - być nieprzewidywalnym. Po części być sobą, ale to nie znaczy, wpier...lać więcej coca-coli, czipsów czy alkoholu, bo się chce. Być sobą, to znaczy umieć, mieć odwagę zachować się inaczej niż wszyscy albo wbrew światu, gdy za to grożą konsekwencje lub choćby przygany - nawiedzonych, rozjuszonych, zjednoczonych, nieskazietelnych i tych na górze, dzierżących władzę taką albo inną. Być sobą, to siedzieć twarzą w twarz z drugim człowiekiem i wiedzieć, że nic spoza nas, nie jest w stanie wpłynąć na to, co między nami. To jest właśnie człowieczeństwo. Być człowiekiem, to być zdolnym do robienia rzeczy wariackich, także to robienia takich "jaj" z siebie nawzajem, że głowa mała. A to tylko umacnia, ożywia. Może w czasie przeszłym?
Więc tym ludziom, którzy przecież są obecni w mojej pamięci, we mnie, przy okazji chwilowych wspomnień, dziękuję. Za doświadcenie zwykłego człowieczeństwa. W doli i w niedoli. W chwilach relaksu i jakichś zagrożeń, stresów. Gdy tak patrzę na to, co się stało potem, co obecnie zapanowało wszędzie, wsączyło się w rzeczywistość, nasyciło ludzi i świat sobą, to dochodzę do wniosku, że nas - ludzi jako ludzi, zgubiła jedna rzecz. Żądza, chciwość władzy i kontroli. I ta żądza pochłaniająca ludzi ma dwie formy, dwa rodowody, pozornie ze sobą sprzeczne, w efekcie być może tożsame. Bo z jednej strony wielcy tego świata, ale i wszyscy, także ci niżej, stają się - nie, stali się - potwornie plastikowi. Przecież jak się widzi twarze tych obecnych "bogów" korporacyjnych, finansowych, politycznych, to się można skrzywić z niesmaku. Czy można sądzić człowieka po twarzy? Broń Boże! Już popełniłeś grzech! No dobra. Można. Każdy człowiek robi to nieustannie. Patrzy na drugiego i sądzi. I są to osądy zazwyczaj trafne, bo cały układ nerwowy, zarówno ten dotyczący mięśni twarzy jak i ten od wzroku, nakierowany jest na komunikację między ludźmi. Twarz - jest ogromnym bilboardem komunikacyjno ogłoszeniowym. Dlatego właśnie w KGB poszukiwano kandydatów o bezbarwnej, nic nie mówiącej twarzy. Zgadnij koteczku... o kogo chodzi :)
Więc te facyjaty tuzów korpo-finanso-polityki są tak plastikowe, że uciekajmy. Nie ma w nich - niestety - czegoś ludzkiego. Jest deformująca człowieka całego, pycha, siła, prąd, podskórny, podmyślny, może poza rzeczywisty. Może jakiś gnostycki archont, może jakaś potęga z listu św. Pawła. Może to działanie pierścienia, jaki znalazł człowiek i stał się Golumnem, bo pierścień (żądza i doświadczenie?) władzy nie daje nic za darmo, a bierze wszystko, samą istotę tego, kto go nosi. Może pierścień własnie to genialna przenośnia Tolkiena, może zamierzona, może nieświadoma. Dość, że materializująca się, na naszych oczach.
Druga odnoga żądzy kontroli i władzy ma zupełnie inną postać, to - czyści, nieskalani albo patriotyczni, właściwie wierzący. I wcale nie chodzi o to jak wierzący, czy na wzór reformatorów od czczenia postępu czy tych od czczenia ich samych i tego, co było dawniej. Ci ludzie po prostu, czczą... - posiadanie racji i dominacji. Za wszelką cenę. Za cenę dowolnego człowieka, za cenę siebie. Stąd w nich taka ponurość, determinacja, agresja, brak zahamowań. Nie są plastikowi jak ci pierwsi, są ciemni i jako się rzekło ponurzy. Bo chcą władzy, kontroli, by ich było na wierzchu i koniecznie we wszystkich.
Może to był objaw zdrowia, w pokracznym i ohydnym PRLu. Przejaw, który pokraczność systemu trzymał z daleka od wnętrza ludzi, który im pozwalał właśnie pozostać ludźmi, to jest niepodległymi w stosunku do systemu, do całego świata. Tym przejawem zdrowia było poczucie humoru. Te salwy śmiechu, gdy Laskowik śpiewał, o tej, co ze wschodu szła, gdy Fronczewski grał w szachy działaczami partyjnymi tak, że można było spaść pod stół, gdy ówczesny, bo potem różnie było, Pietrzak, gdy "Widzisz pchła, daj spokój, pchła to też istota!".
Wielkie siły tego świata, chcą naszych serc, dusz, psychiki, osobowości. Robią i zrobią wszystko by je posiąść, bo ich celem, sensem, sposobem istnienia jest - dążenie do posiadania. Stąd może te prorocze "Nie prowadzimy bowiem walki z krwią i ciałem, ale z pierwiastkami zła na wyżynach niebieskich". Tę walkę może można realizować przez śmiech. Przez bycie, dla drugiego człowieka czyś więcej, niż świat wymaga, niż nam jest wygodnie, niż to korzystne, niż, niż, niż.
Ja to powtarzam, ale w tamtych czasach i środowisku, oczywistą i kluczową zasadą były słowa przytoczone przez Artura Rubinsteina, wybitnego naszego pianisty, w wywiadzie anglojęzycznycznym, gdy go zapytano, co właściwie najważniejszego wyniósł z doświadczenia życia. Odpowiedział, że po angielsku nie da się tego powiedzieć. Że możne trochę jak "don't give up", ale to jest inne, znacznie silniejsze. Że to można wypowiedzieć w języku polskim. Co to było za zdanie, fraza tego naszego języka? Otóż - "Nie odpuszczać". Więc... damy radę. Na przekór plastikowym śmieszkom i szalonym, nabożno patriotycznym ponurakom. Damy radę, zostawić ślad. Zachować się. Znów robić sobie "jaja" i żartować. Dotrzymać słowa. Być dla kogoś i z kimś niezależnie od wszystkiego. Umieć się śmiać z siebie i innych, wiedząc, że to po prostu śmiech, że "pod" tym śmiechem jest miłość, tak, właśnie miłość, a to znaczy uczciwość, a to znaczy możesz na mnie liczyć, nie zdradzę cię, nie podstawię nogi, będę wobec ciebie zawsze uczciwy.
Więc, to powtarzam: Damy radę. Spoko loko. Bo rzeczywistość i życie i świat - no nie mogę uciec od religijnych parareli, ale nie traktowanych jak zazwyczaj, tylko właśnie po ludzku, normalnie - bo rzeczywistość i życie i świat, są czymś o wiele większym, od tego, co chce je posiąść, bo "światłość w ciemności świecie, a ciemność jej nie ogarnęła". Bo ci, opętani żądzą władzy, własnego zdania, swojej racji i dominacji, zostaną niestety na zawsze w mdłym, plastikowym, ponurym, odrzuconym przez Życie śladzie. A my, zwykli ludzie, których od czasu do czasu stać na bycie wariatem, człowiekiem, dostaniemy swoją nagrodę. Miłość. Radość. Bycie Razem. Twórczość. Wsparcie. Współuczestnictwo i... - to tak znienawidzone, przez podskórne, mroczne prądy - Poczucie humoru. Głowy do góry. Rękawy zakasane Uśmiech. To dobry początek. Czego? Każdego dnia!
Inne tematy w dziale Rozmaitości