Zbyszek Zbyszek
230
BLOG

Akceptacja

Zbyszek Zbyszek Rozmaitości Obserwuj notkę 9

Nie może być tak, żeby Kaczyński wygrał wybory. To będzie katastrofa. Musimy się zmobilizować. Nie. Jak Tusk wygra wybory. Nie, jak oni wygrają. Jak wprowadzą w listopadzie znowu panikę i obostrzenia. Nie może być tak, że... Że co? Co jeszcze? Na co jeszcze się nie zgadzamy? Uprzednio, przedzdarzeniowo, na wyrost, trwając wczepieni pazurami emocji, woli, determinacji w nasz obraz świata, jak powinno być?

Nie może być tak, że plutokraci ostatecznie posiądą ziemię, będą nami rządzić. Zabiorą nam samochody, wolność, zamkną nas w wiecznej półkwarantannie i wiecznym ogłupieniu przez kolorowe ekrany. Tylko ze sprzeciwu wobec tych wszystkich strasznych możliwości może narodzić się coś dobrego. Tylko z niezgody na rzeczywistość taką, jaka jest, jaką będzie.

Nie można się zgodzić na istnienie cierpienia niewinnych. Cierpienia dzieci. Cierpienia bliskich. To niedopuszczalne. Nade wszystko - pozornie, bo są silniejsze niezgody - nie można się zgodzić na własną śmierć. Żeby śmierci uniknąć ludzie donosili hitlerowcom na swoich. Zostawali ich szpiegami albo kapo w obozach. Żeby ją odsunąć plutokracji zniszczą świat i ludzkość, bo inaczej nie da się jej podporządkować. Ale co człowiek da za własną duszę, jeśliby nawet cały świat pozyskał?

Ten proces wielkiej niezgody na rzeczywistość, taką jaka istnieje, na ludzi, takimi jacy są, to przechowanie w sobie tego "jak powinno być", ta intencja kontroli, a więc spełnienia swojej woli wobec otaczającego świata, to próba bycia... bogiem. Każdy z nas - niemal? - istnieje w ten właśnie sposób. To ten sposób istnienia indukuje w nas bezcielesny, ale mający swoją ludzką i techniczną postać leviatan, wpatrujący się w nas, w nasze emocje, myśli, wrażenia milionem kolorowych oczu. Zżerani chciwością, to jest pragnieniem posiadania i poddania swojej kontroli świata, pędzeni są tymi pragnieniami do deprawacji innych. Do "posiadania innych". Bo chcą, bo pragną. Być bogami. Zatrzymać, to co mają i mieć więcej. Chcą, by było, jak chcą. Tak naprawdę, za wszelką cenę.

Pogoda była dobra, słońce, kostka ścieżki rowerowej lekko czerwona. Starsza - co to znaczy starsza? - korpulentna kobieta zna przeciwka pchała wózek. W wózku potwornie wykrzywiony kształt chłopca, zupełnie sporego, bo ja wiem, jakieś dziewięć lat. Postać przysłoniona opuszczonym zadaszeniem wózka, ale widoczna. W jakimś skurczu odchylona głowa, zniekształcona pewnym grymasem twarz. Kobieta lekkim głosem śpiewała temu dziecku piosenki. Czy to jej dziecko? Jakieś uczucie było w jej głosie. Uczucie, które przerastało całą otaczającą rzeczywistość. Całą oczywistość cierpienia, z którym miała do czynienia, bólu jaki niosła, pchała? A może robiła to za pieniądze, może to jej praca - podpowie zaraz głos w lewym uchu?

Buddyzm uczy akceptować. Akceptować wszystko to, co jest. O tym opowiadali współcześnie zachodni jego propagatorzy, jak Alan Watts, jak Eckhart Tolle, który wcale nie nazywał się Eckhart, ale zmienił swoje imię, no bo Ulrich nie brzmiało wystarczająco chyba mistycznie.

Akceptacja chrześcijańska ma inne podłoże. Choć w efekcie prowadzi do podobnego - przynajmniej w sensie rezygnacji z kontroli - skutku. Może właśnie w modlitwie "Ojcze nasz", chyba jedynej jaką wprost zostawił ludziom Pan Jezus, stwierdzeniem najmniej przez nas "uwewnętrznianym" jest "Bądź wola twoja". Całe nasze życie temu przeczy. Przecież, gdy dopingujemy naszą drużynę narodową, gdy jesteśmy na stadionie albo przed ekranem, gdy emocje, gdy krzyczymy, nasi, nasi!, to chcemy żeby była wola nasza. Chcemy zawsze, żeby była wola nasza. Literalnie. Zawsze. Całe poczucie nieszczęścia, gniotące i niszczące ludzi, bierze się z tego, że nie jest wola nasza. Cierpienie - które jest czymś innym niż ból - wynika z "bądź wola moja!".

Wszystkie religie starożytne miały charakter "kontraktualny". "Daję abyś dał". Szamani. Oryginalny hinduizm. Składaliśmy ofiary, żeby... dostać. W Starożytnej Grecji. Rzymie. W judaizmie też. Teraz w chrześcijaństwie. - "Czy Bóg potrzebuje naszych ofiar?" - pytał Sokrates w "Dialogach" Platona. - no bo jak nie potrzebuje, to czy dobrze jest przynosić komuś to, czego on nie potrzebuje? - kontynuował Sokrates. - A jak potrzebuje tych ofiar, to czy jest Bogiem? - kończył.

Robin Williams nie mógł zaakceptować, tego, że stanie się żebrakiem, pośmiewiskiem, że wszyscy się od niego odwrócą, na serio, że jego życie zostanie zniszczone całkowicie w sensie pozycji społecznej, w sensie absolutnej biedy, w sensie utraty wszystkiego. Zawiązał pętlę na drzwiach, włożył głowę, skończył swoje życie. Ksiądz Łukasz, nie mógł znieść, ani zaakceptować, tego, co o nim powiedzą i pomyślą, gdy wyszło na jaw i zostało rozdmuchane publicznie, jego obrzydliwe zachowanie na plaży. "Nie mógł" do tego dopuścić. Poszedł tam, gdzie jeżdżą pociągi. Nie mógł zaakceptować ani swojej winy, ani tego, co ludzie, co z nim będzie. Stalowy masyw pociągu, jeszcze jeden krok.

Ilu rzeczy jeszcze nie możemy zaakceptować. Jak bardzo damy się oszukać, że tylko brak akceptacji dla rzeczywistości, która jest i nas spotyka, może być motywacją do czynienia świata lepszym? Jak mocno będziemy dalej odgrywać boga, alienując się w ten sposób od Boga prawdziwego, istniejącego, kochającego, miłością owszem, przekraczającą nasze poznanie i wyobrażenie, ale przez to bardziej, a nie mniej, prawdziwą? Czy potrafimy w końcu zaakceptować swoją własną śmierć, jako naturalny element swojego istnienia? Czy potrafimy, "Bądź wola Twoja"? A co to daje? To daje, że lądujemy w tu i teraz. Dokładnie w tym momencie, jaki teraz jest. Bo przestajemy żyć, tam i kiedyś. Daje nam zdumienie, że żyjemy. Że możemy cokolwiek dobrego. Że Bóg daje nam słońce i deszcz. Wysiłek i utrapienia, których czasem jesteśmy autorami. Że daje nam oddech, powietrze jakie teraz wchodzi do naszych płuc. Daje nam trudną, ale potrzebną nam drogę, w trakcie której możemy odrobinę nieba sprowadzać na ziemię.

Nie będzie tego dużo. I nie będzie to łatwe. Ale jeśli nie chcemy skończyć jako bogowie, czyli opętani pragnieniem spełnienia własnej woli, odrzuceniem tego, co jest, a to znaczy odrzuceniem wszystkiego i zamknięciem się w sobie, to możemy się starać o akceptację. Wtedy Bóg da nam wytchnienie. Będzie lżej. Może więcej sił. Bo wszystko wróci na swoje miejsce. My też. Bo bez nas, nie byłoby ani czasu, ani wszechświata, ani całej istniejącej rzeczywistości. Bo to wszystko się w nas i przez nas odbija. Bo przez nas "Niebo" może przychodzić na ziemię, a my sami jesteśmy wtedy jego koloru, tego błękitnego, nieskończonego, uśmiechniętego.

Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Rozmaitości