"The First Man" obejrzałem na streamingu, może szkoda, może warto było pójść do kina, bo szereg zdjęć ma "duże plany", bo to przecież o locie na księżyc. Film ogląda się dobrze. Nie ma jakichś dłużyzn, mimo, że przecież wszystko to znamy, przynajmniej do pewnego stopnia.
Sam temat był filmowany wielokrotnie, ja preferowałbym "Apollo 11", który w przejmujący sposób pokazywał wyprawę na księżyc od strony właśnie wielkiego wysiłku i geniuszu ludzkości. "The First Man" jest filmem o człowieku. O jego rodzinie, przyjaciołach, kolegach. Neil Armstrong traci swoje dziecko. Lata ponad atmosferę. Ociera się o śmierć w trakcie różnych eksperymentalnych lotów.
Jego relacje z żoną... cóż... trochę skomplikowane, może dlatego, że kobiety pilotów eksperymentalnych nie mają łatwego życia, w tym sensie, że ich mężowie i ojcowie ich dzieci czasem nagle znikają i nigdy nie wiadomo czy to teraz...
Towarzyszymy Armstrongowi w jego bólu po stracie córki, w jego spotkaniach z przyjaciółmi pilotami, w jego szkoleniach i kokpitach, gdy zamknięty w trzęsącej się puszce, nadludzkim wysiłkiem zachowuje chłodną głowę i dzięki temu ratuje następną misję.
Ryan Goslings jest dobrym aktorem, co wielokrotnie udowodnił na ekranie. Tutaj jego rola - gra głównego bohatera - jest dziwna. Kompletnie "drewniana twarz", brak ludzkich emocji, zdania wypowiadane i postawy przyjmowane jak przez człowieka z ulicy, któremu kazali coś przeczytać. To niezrozumiałe. Nawet tak chłodny i odporny człowiek jak Neil Armstrong miał swoje emocje. Tutaj - w kreacji - bo to chyba jeszcze on gra, a nie jest to projekcja AI - Goslinga, twarz pilota i kosmonauty, jego głos, z tych emocji są wyprane.
Dużo lepiej na tym tle wygląda postać jego żony. Caire Foy gra porywająco. Nic nie mówiąc, emanuje emocjami, widz widzi i rozumie, i czuje to, co ona czuje. Nawet nie będąc w stanie tego zwerbalizować, opowiedzieć słowami. Świetna rola.
W filmie dużo jest tragedii. Nawiązywania ciepłych relacji, wielkich planów kończonych telefonem z centrali lotów, że ten i ten...., że wypadek... Żona jednego z nich stoi przed pustym, otwartym bagażnikiem samochodu. I stoi. I stoi. Jej życie właśnie strzaskał pożar w kabinie statku Gemini, w której spłonął jej mąż.
Ostatecznie lecimy z Armstrongiem na księżyc. Ostatecznie stawia na nim swoją stopę. Powrotu w filmie nie widać. Na koniec przez wielką pleksiglasową szybę widzi się z żoną. Z jej strony jest to samo, co było wcześniej, ta cudownie zagrana postawa... nie wiadomo czego. Nie ma radości, nie ma dumy z tego, że jej mąż jako pierwszy z ludzi stanął na księżycu. Jest jakiś ból. Dotykają się dłońmi przez szybę, ale z jego, a nie jej inicjatywy.
Film dostał Oscara, ale nie wiem za co. Nawet nie sprawdzam. Gdy film się kończy, pozostaje pytanie - o czym właściwie był? No bo przecież jeśli o tym, że Amerykanie polecieli na księżyc, to wszyscy wiemy. O tym, że ludzie mają kłopoty rodzinne? Że czasem piją piwo z kolegami? To też wiemy. Właściwie wychodzi na to, że ten film jest o niczym. Nie w nim "tego czegoś", tego dodatkowego spojrzenia odkrywającego coś niestandardowego, nowego, przejmującego.
Reżyser ze stajni Stevena Spielberga zrobił misz-masz, żeby było o locie w kosmos, bo to chwyci, żeby nie było powieleniem tych filmów, co były, więc damy dużo o życiu prywatnym, zrobimy film o człowieku. Ale to nie jest film o człowieku, bo tak naprawdę, tak co do istoty tego człowieka, to niewiele się o Neilu Armstrongu dowiadujemy. Wygląda na to, że ten film jak znakomita większość obecnej produkcji amerykańskiego show biznesu jest po prostu produktem, sformatowanym pod osiągnięcie kolejnych paru dolarów, za wszelką cenę. Tu nie ma nic osobistego, to tylko biznes, "as usual".
Więc ocenę w skali 0 - 10 wystawiłbym na 6. Nieco powyżej przeciętnej, za samą tematykę. Bo ostatecznie, gdy minie dość słaba muzyka, gdy spadną sprzed naszych oczu mocno klaustrofobiczne sceny podróży kosmicznej i odetchniemy po może przydługich ucztowaniach astronautów i ich rodzin, pozostaje właśnie to, niewiarygodne, zapowiedziane przez Johna F. Kennedy'ego przedsięwzięcie ludzkości - lot na inną planetę, no... na księżyc, który pokolenia ludzkości oglądały na niebie od dwustu tysięcy lat.
Udało się. Poświęcono życie wielu ludzi i ciężką pracę jeszcze większej ich liczby. W filmie mimochodem możemy zobaczyć jak dochodzi do takiego przełomowego dokonania. Nie jest to monolityczna praca, jakoś ucieleśniana w komunistycznym modelu stosunków międzyludzkich. To taka praca i organizacja jej, w której każdy daje z siebie to, co ma najlepszego. To taka praca, która ma myśl przewodnią, ideę, a w ramach której ludzie, w rozmaity sposób, angażują swoją pomysłowość, talent, odkrywczość i wszystko, co mają najlepszego. Dlatego w tym filmie widać, że to nie Neil Armstrong postawił stopę na księżycu, takie stwierdzenie to w zasadzie absurd i pięknie tu współgrają słowa wypowiedziane przez bohatera całej historii. To ludzkość, ludzkość jako całość postawiła ten krok na powierzchni księżyca. Każdy technik, każdy inżynier, każdy matematyk, kierownik, kierowca, pilot, polityk nawet. I może też przede wszystkim każda żona, matka i nawet dzieci. To my wszyscy, ci, co dajemy coś z siebie nie tylko dla pieniędzy, zrobiliśmy ten krok. I Galileusz, i Kopernik, i Waszyngton, i Skłodowska-Curie. I Ursula Le Guin i Zbigniew Herbert. Wszyscy stanowimy ludzkość, jeśli chcemy ją stanowić. Wszyscy razem przykładamy naszą cegiełkę, jedni większą jak J.F. Kennedy, inni mniejszą, ale nie mniej ważną.
Pewnym smutkiem może napawać konstatacja, gdzie ludzkość się znalazła w ponad pół wieku po tym swoim wielkim dokonaniu. Zamiast mieć stałe bazy na księżycu, tymczasowe na Marsie i księżycach Jowisza, przeżywamy orgię absurdów, za pomocą których - jak walki z klimatem - robimy sobie krzywdę. Operujemy kilkuletnie dzieci w celu "zmieniania im płci", o czym dziecko wie, że zmienić się nie da. Produkujemy, tak, tak, produkujemy nowe wirusy, by mogły infekować ludzi nowymi chorobami, a następnie odpalamy opętańczą akcję, która kosztuje życie ludzi, rozwój społeczeństw, a nade wszystko rwie relacje między nami. Małe dzieci - signum temporis! nawet w wózkach - twarze mają wlepione w wielookiego potwora zbudowanego by żywić się naszą uwagą, świadomością i myślami.
W tym wszystkim chodzi o jedno, o zysk. Ludzkość weszła na drogę, przed którą przestrzegał Nauczyciel z Nazaretu "Nie można służyć Bogu i mamonie". - Daj spokój - odpowiadaliśmy mu, pewni swego. Może po części dlatego, że służbę Bogu nam reklamowano jako służbę tym, co tworzyli religię. A jednak, gdy wszystko stało się kwestią pieniędzy, ludzkość jakby buksuje w miejscu. Jeszcze wysłaliśmy miniaturowy helikopter na Marsa i możemy go oglądać. Jeszcze Chiny rzuciły wyzwanie Amerykanom i w jego efekcie na powierzchni Srebrnego Globu powstaną prawdopodobnie ludzkie bazy. Ale czy ludzkość ma się lepiej czy gorzej, gdy John F. Kennedy prezydent USA wypowiadał słowa o tym, że: "nie lecimy na Księżyc, bo to łatwe, tylko przeciwnie, bo to jest trudne!"
Ideałem współczesności jest aby było łatwo. Bezpiecznie i komfortowo. Neil Armstrong i cały projekt Apollo jest antytezą współczesnego świata, w którym ludzie, pozbawieni ciężaru wyzwań, wysiłku by im sprostać, najzwyczajniej na świecie degenerują się jak myszy w eksperymencie Calhouna, gdzie w zamian za brak rzeczywistości realnej dostały wygodę i bezpieczeństwo.
Więc ostatecznie Armstrong może być dla nas wzorem. Chłodnego, męskiego zawzięcia się. Tego, by robić swoje. Pozostaje on i cała historia jasnym odniesieniem, że ludzkość może naprawdę wiele i może tylko w ramach wysiłku daje z siebie to, co wartościowe, to, co najlepsze. Za to autorom filmu należą się podziękowania. W powodzi ogłupiających kompletnie produkcji eksploatujących komiksowe postaci o komiksowych przygodach, film o człowieku zostawia dobry ślad. W sumie - warto go obejrzeć.
Recenzje innych filmów do poczytania {}
Pierwszy ślad człowieka na Księżycu
===========================================
post scriptum:
Neil Armstrong i jego żona Janet rozwiedli się po 38 lata małżeństwa.
Zmarł po chorobie serca, jednak bezpośrednią przyczyną były zaniedbania i błędy lekarzy.
Życie nie bywa wcale proste.
Inne tematy w dziale Kultura