Wszystko w tym filmie jest kolorowe. Jest tak kolorowe, że oczywiście fikcyjne, ale pięknie się patrzy, bo to bajka w każdym elemencie, od kolorów, przez dialogi, aż poprzez niekończące się zabijanie... złych ludzi.
Keanu Reeves nabawił się nowej identyfikacji po Matrixie. Grając po raz czwarty Johna Wicka zrósł się z tą rolą. Oczywiście niewiele w niej czegoś realnego i ludzkiego, bo to - raz jeszcze powtórzmy - bajka. W bajce marynarki są nieprzebijalne dla kul, spada się z trzeciego piętra, ale to nie robi wrażenia i w ogóle. Ludzki umysł ma jednak to do siebie, że łapie konwencję, umowność. Widzi i rozumie, że wcale nie o to w tym filmie chodzi. No to o co? Wypadałoby zapytać.
Czwarty rozdział Johna Wicka to po pierwsze twarda siepanina. Ilu tam główny bohater zabił, zastrzelił, zaszlachtował? Obstawiałbym liczbę ok 249, ale mogę się nieco mylić, bo rzeka chętnych złych ludzi do zabicia, przepływała obok Wicka nieustannie.
Jest zły człowiek. Młody, ładny, okrutny. Są "prawdziwi faceci", którzy mają swoje sprawy. Na samy początku, jeden z nich siedzi w jakimś parku. Dziewczyna - oboje są Azjatami - gra na skrzypcach a on otwiera medalion z pozytywką, w nim ta sama muzyka. Co to za muzyka w John Wick chapter 4? To nokturn cis moll (c sharp) Fryderyka Chopina. Zły człowiek zabija dobrych ludzi, Keanu w roli Wicka, zmierza do wymierzenia mu sprawiedliwości i znalezienia drogi wyjścia z sytuacji bez wyjścia, drogi do wolności.
Elementem więc filmu, owszem przejaskrawionym, ale to konwencja, jest walka dobra ze złem. Niby w każdym filmie akcji, jest coś takiego, ale tutaj jest do dosłownie, prosto, po męsku. Umowność dotyczy scen i ruchów, ale nie przekazu. Zło nie jest jak w chorych i infantylnych produkcjach zupełnie fantastyczne, reprezentowane przez postaci z komiksów dla młodszych dzieci, tylko takie normalno-ludzkie.
Dwa razy pojawia się w filmie relacja ojciec - córka. Za każdym razem pokazana porządnie, w pewnym sensie prawdziwie, bo może mało osób wie, że najbezpieczniejszym środowiskiem dla małego dziecka jest dom złożony owszem z mamy, ale przede wszystkim też z fizycznego ojca dziecka. Wszelkie statystyki pokazują, że w takich "układach" dzieci są najlepiej chronione, tzn. w każdej innej sytuacji doświadczają więcej krzywdy, przemocy i zła. Facetowi można wiele zrobić, ale nie jego dziecku, bo wtedy żarty się kończą - patrz Drasius Kedys.
Jak każdy tego typu film, ten również kończy się dobrze, choć ze znakiem zapytania, z pewną wątpliwością i polem do interpretacji, jakie zostawia scenarzysta i reżyser, a jest nim Chad Stahelski, amerykański kaskader filmowy a teraz także reżyser. Urodzony w 65 roku był przyjacielem i dublerem Brandona Lee - syna słynnego Bruce'a Lee. Przy kręceniu Matrixa dublował Keanu Reevesa. Chad Stahelski ma pochodzenie polskie. Jego tata, też Stahelski, urodził się w województwie podlaskim w miejscowości Ruda.
Są pewne drobne momenty, gdy widz może się czuć znużony 175 przeciwnikiem, którego Keanu najpierw zabija, potem nokautuje, potem mu przebija coś tam i przejeżdża samochodem. Ale to raczej wyjątki. Film się ogląda bardzo dobrze, jest płynny, przyjemnie filmowany, wciąga. Ciekawa jest scena walk pokazywana z góry, całkiem jak w dawnych grach komputerowych i może taki był cel tej z kolei konwencji.
Czego w tym filmie nie ma? Nie ma rozlewającego się jak ocean po hollywodzkiej kinematografii infantylnego feminizmu. Nie ma wokeizmu. Nie ma - w sumie już męczącego powtarzania - supermanów, antmanów i innych pierdołów. Są faceci. Są kobiety. Wszystko, po uwzględnieniu kolorowej i umownej bajki, normalne.
Jeżeli ktoś jest wrażliwy na strzelanie, ciachanie, walenie i trochę krwi - nie jest jej zbyt wiele - w żadnym razie nie powinien oglądać tego filmu. Aha - nie ma jeszcze seksu i żadna goła baba nie uatrakcyjnia kadru, nie wspominając już go gołych panach, bo to zdaje się też już jest albo wchodzi jako obowiązek wyzwalania ludzi.
Dla tych, którzy potrafią patrzeć na taśmowe zastrzeliwanie jako na bajkową w sumie konwencję, ten film to po prostu rozrywka. Kolorowa, szybka, pozwalająca odpocząć uwadze. Dodatkowe wtrącenia jak "Ten kto akceptuje śmierć, będzie żył, a ten kto trzyma się życia umrze", polskie akcenty tego filmu jak osoba reżysera czy wątek muzyczny ilustrujący nokturnem Chopina tęsknotę ojca za córką, to też pewna zaleta tego filmu.
Film ten jest pewnym odreagowaniem. Dla jednych będzie przesadnym. Dla innych bardzo dobrym. Taka toksyczna męskość, gdzie jeden bohater poświęca swoje życie dla przyjaciela, gdzie trzeba wybierać, gdzie zło trzeba po prostu zabić, a nie pitolić o grubych kreskach, kompromisach, zrozumieniu i temu podobnych. Dobry film. Dobra, choć mocna, rozrywka. Będzie miał wzięcie i powodzenie. Pewnie szczególnie u męskiej widowni.
Inne tematy w dziale Kultura