"Diabeł tkwi w szczegółach" - mówi o tym, że głębiej, w gąszczu słów, pojęć, w tle tego, co nie zostało zauważone lub powiedziane, istnieje coś, co zmienia pierwotny wydźwięk wiedzy, przekazu, obrazu, wniosku. Ale nie tylko to. Nie tylko zwrócenie uwagi na przeoczenie. Chodzi o to, że prawda, dla jej zrozumienia, jest złożona. Że jeśli chcesz poznać prawdę, jeśli chcesz wiedzieć, to nie wystarczy cep "emocjonalnych faktów", "proste fakty" medialne, krzyczące nagłówki artykułów, powtarzalne schematy poglądów. Bo... w tym tkwi diabeł. W tym uproszczeniu.
I nie tkwi tam jedynie, ze względu na możliwość przeoczenia czegoś. On tam tkwi ze względu na samą konstrukcję przekazu, obrazu, wiadomości, skomponowanej specjalnie po to, żeby cię wprowadzić w błąd.
Więc do poznania prawdy potrzebna jest uwaga. Uwaga i odwaga. Nie wolno dać się ponieść. Trzeba się skupić. Złożyć w całość, dziesiątki elementów, może setki. Trzeba odważnie, bez uprzedzeń, dopuszczać możliwości. Trzeba myśleć. Gdy tymczasem świat, tutaj rozumiany jako wszystko, co oddziaływuje na człowieka, stara się uwagę człowieka upośledzić, zdolność do myślenia anulować, świadomość ,umiejącą objąć więcej niż fragmencik rzeczywistości dostarczany w prostym, medialnym komunikacie, strzaskać. Świat pracuje nad tym, żebyś nie był w stanie, żebyś był głupi. Żebyś nie poznał prawdy. Żebyś w kontakcie z materiałem przekraczającym wymóg 15 minut skupienia sięgał po coś nowego, innego. Żebyś został sam na sam, z bogami, jakimi stają się inżynierowie procesów społecznych, indukujący za pomocą środków technicznych i ludzkich, nieskończoną ilość prostych "przekazów", memów, "faktów", "prawd", mających cię oszukać.
Fakty są proste - A, B i C - powie manipulant albo doktryner. Gówno prawda. Rzeczywistość jest złożona. A doktryner i manipulant nie chce, żebyś ją poznał. Ma różne motywacje. Ostatecznie, zostajemy z uproszczeniami. Każdy ma swoje. Także i to jest uproszczeniem, że każdy ma swoje. Bo to też nieprawda. Ale prawda jest złożona, a my nie mamy czasu. A każdy ma swoją prawdę.
W takim sensie, że prawdą dla każdego człowieka jest jego "opowieść o życiu, o rzeczywistości". To znaczy zbiór wyjaśnień i wartości, w oparciu o który człowiek działa, zgodnie z którym żyje. Dlatego właśnie każdy broni "swojej prawdy". I słusznie czyni, bo to "wszystko, co ma". Bo jeśliby zakwestionował tę "prawdę" to zakwestionowałby swoje schematy decyzji, zachowań, nawet percepcji, reakcji i emocji. A od tego, zależy jego przetrwanie.
Więc każdy z nas jest pewnym wszechświatem, w sumie spójnym zbiorem zdań i poglądów, jednych płytszych innych głębokich, które jakoś nas stanowią. Których będziemy bronić. Dlatego zaszczepiony, generalnie oczywiście mówiąc, będzie widział i zajmował stanowisko zgodnie z twierdzeniem, że zaszczepienie jest dobre, a stanowisko przeciwne jest złe, bo to jest spójne. Dlatego wymuszenie na ludziach zaszczepienia - zmienia ich stanowisko i percepcję. Dlatego jest ono tak ważne. Znów - generalnie, a nie w szczególnych wypadkach.
Więc obrona własnej prawdy jest naturalna. Każdy się wyraża i zajmuje stanowisko, by siebie de facto, choć będzie oznajmiane i przeżywane, że "prawdy" lub "poglądów", bronić. A broni "siebie", to jest zbioru poglądów, wg których żyje, bo wymaga tego uniknięcie dysonansu poznawczego. Bo nie można, co innego myśleć, co innego robić. Bo jesteśmy tym, co czynimy i to wyrażamy. Bo inaczej... - nie przetrwamy i ci co próbowali, co nie mieli spójnego, nie ważne jakiego, światopoglądu, nie przetrwali w odróżnieniu.
Więc w tym wszystkich chodzi o przetrwanie. Każdego z nas. Życie chce przetrwać. Trwać. Kontynuować istnienie. To nic złego. To naturalne. To ma swoje konsekwencje, o których wcześniej było. My chcemy przetrwać. Ale czy tylko? Czy tylko ludziom o przetrwanie chodzi? Czy wyłącznie o to?
No dzieci to też forma przetrwania. Ale czy Chopin pisał swoje nokturny, żeby przetrwać? Nie miał na życie? A Herbert wiersze? Czy naskalne rysunki w jaskiniach sprzed dziesięciu tysięcy lat, były wykonywane w celu przetrwania? Czy z tego powodu Budda siedział pod drzewem, a naukowiec zastanawiał się nad naturą rzeczywistości?
Wygląda na to, że nie. Że jest w nas coś jeszcze. Że z jednej strony zanurzeni jesteśmy w egzystencji tej fizycznej, namacalnej, biologicznej można by powiedzieć. Z drugiej zaś, jakbyśmy byli w "poza", jakbyśmy mogli wchodzić w kontakt, z przestrzenią, obszarem, "poza" realnością czysto zmysłową, bo przecież stamtąd i sztuka, i genialne pomysły, które pojawiają się "znikąd".
Więc ta nasza pierwotna narracja, opowieść o życiu, która stukturalizuje nasze zachowania, której bronimy naszymi słowami, zachowaniami, myślami, może być zakwestionowana tylko na dwa sposoby.
Po pierwsze, poprzez wyjście "poza". Przede wszystkim poza siebie. Ale to trudny sposób i przyznajmy, nie jest nadmiernie często spotykany. Sposób drugi może się zdarzyć, gdy nasza rzeczywistość materialna zaczyna nam zagrażać. Gdy narracja, związany z nią system poglądów i naszych zachowań sparowane z otoczeniem, zagrażają naszemu dobrobytowi albo nawet istnieniu. Wtedy możemy, ale nie musimy przeformować tę "narrację", zmienić "nasze poglądy". Wtedy możemy odczuć potrzebę "wejścia w szczegóły, w których tkwi diabeł" i spojrzenia na nowo, na "proste prawdy" na wdrukowywane w nas "proste fakty", w które wierzyliśmy, a które przy głębszym oglądzie okazują się często, szczególnie teraz, spreparowanymi fałszami, oferowanymi ludziom, którzy nie są w stanie już myśleć.
Jednak gdy narracja nasza daje nam "sukces" w otoczeniu w jakim żyjemy, to w tę "narrację" skłonni jesteśmy wierzyć.
I tak polityk zadłużający swoich współobywateli, czerpiący korzyści ze stanowisk, szczujący policją własne społeczeństwo i popierający krzywdzące ludzi rozwiązania, przekona siebie, że to dobrze. Że tak być musi. Że to słusznie. Nie dotrze do niego nic, co mogłoby zmienić jego poglądy. - Sumienia nie mają - ktoś powie. Oczywiście, że nie. Posiadanie owego "sumienia", zagrażałoby egzystencji tego polityka. A lekarza? Który traktuje siebie jako boga, a człowieka jako podrzecz, która winna jest uniżenie i uwielbienie, i brak pytań, bo jak nie, to... a lekarz jest zmęczony, tym wszystkim...
Wydaje się jednak, że to przedmiotowe zupełnie i całkowicie traktowanie ludzi w imię własnego "przetrwania", masowe procesy cywilizacyjne upośledzające całe społeczeństwa, przemieniające masy ludzi, niszczące systemy ludzkich relacji i powiązań, że to wszystko nie są jedynie "materialne zjawiska". Że istnieje coś więcej, głębiej. Jakby gdzieś w tkaninie rzeczywistości, gdzie oko ludzie nie sięga, otwarła się jakaś szczelina i przez tą szczelinę wpływało w tę rzeczywistość zło. Zło, które oddziałuje ze świadomością każdego człowieka, zachęca, wsącza się, przez ludzi się propaguje, ich przemienia.
Jest coś metafizycznego, i nie chodzi tu o fantazjowanie, ale o odniesienie do, choć niematerialnych i niefizycznych w naszym rozumieniu, to do nie mniej realnych rzeczy, w tych obserwowanych obecnie zmianach.
A może dobro i zło, to tylko pojęcia? Tylko nazwy, jakie sobie wymyślamy, jakich używamy, ale nie stoi za tymi nazwami, żadna rzeczywistość, jakakolwiek realność poza konstrukcjami naszych umysłów, które mogą być takie lub inne?
A może jednak nie. Może dobro i zło, to są rzeczywistości fundamentalne bardziej, aniżeli cząstki elementarne, bardziej aniżeli sama energia, w jej fizycznym wymiarze o ile w ogóle są ludzie, którzy ów wymiar naprawdę i do końca potrafią zrozumieć. Może dobro to empatia, to współodczuwanie, to radość i intencja rozwoju, to pragnienie wolności dla kogoś drugiego, wolności, a więc brak koncepcji na czyjeś życie, poglądy, postawy i wybory.
Może dobro to tworzenie, to ta ludzka przypadłość, to znaczy głęboka satysfakcja z dążenia i odkrywania prawdy "tylko prawda jest ciekawa" powiadamy. Może nasza "narracja", nasz "świat wewnętrzny", nasza opowieść, jakiej będziemy służyć i jakiej będziemy bronić, może być zakotwiczona, w dobru, tak samo jak w złu. W tym "poza".
Może zło to pragnienie dominacji. Panowania. Kontroli. Bycia bogiem, innych, niższych, powołanych do życia dla nas, zgodnie z naszymi poglądami, wytycznymi, prawdami. Lub powołanych do nieżycia, bo przecież psychopata powiedział, że ludzi jest za dużo. Ale nie popełnił samobójstwa ani się nie wykastrował, a to znaczy, że chce śmierci lub braku potomstwa innych, a to znaczy, że jest dla innych śmiertelnym zagrożeniem. I wchodzą mu w odbyt jego chorej narracji o rzeczywistości ci, co potem nas pouczają. I wszystko jest okej. I materialne nadajniki transmitują wypowiedzi a głośniki zbiór zdań, i orkiestra gra dalej, choć przecież góra lodowa - co widać, słychać i czuć - rżnie poszycie Titanica.
Więc choć chodzi o przetrwanie, każdemu z nas, to z jednak może chodzi także - tu złożoność rzeczywistości i prawdy - o coś więcej. O dobro, o owo "poza", o wszczepienie się w to "poza", w to "dobro". Może jest tak, że bez tego, nawet nasza rzeczywistość materialna, fizyczna i zmysłowa, najzwyczajniej więdnie i się degraduje. Że brak tego "więcej", zagraża nawet naszemu fizycznemu istnieniu.
Więc nie ufajmy prostym przekazom. Nie ufajmy tym, co odstręczają od myślenia, co trenują nas wyłącznie do posłuszeństwa i naprawdę to bez znaczenia, czy noszą biały fartuch, garnitur czy ornat. Nie ufajmy im, bo "diabeł tkwi w szczegółach". Starajmy się rzetelnie i bez lęku patrzeć na rzeczywistość, nawet, gdyby było to widok tak odrażający, iż łatwiej jest zasłonić go z pomocą prostackich, przygotowanych przez diabła zasłon. To naprawdę leży, w naszym interesie. Tym fizycznym i tym metafizycznym. Tym doczesnym i tym, daj Boże, wiecznym.
Inne tematy w dziale Rozmaitości