Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale spróbujmy po raz drugi napisać kilka słów podsumowania. Przede wszystkim było wspaniale. Czworo pianistów grało "jak z nut". Orkiestra była na poziomie. Gwiazdą był też dyrygent. Winda woziła fortepiany, a transmisję oglądałem na raz w TVP Kultura oraz na youTube.
Występowała następująca czwórka:
- J J Jun Li Bui
- Alexander Gadjiev
- Martín García García
- Eva Gevorgyan
Zacząłem od transmisji w polskiej telewizji, oczywiście on-line przez internet. Jakość dobra no i... eksperci. Eksperci to, eksperci tamto. Starsi państwo, z lekka zasuszeni, wkładają w ekran i oczy widzów, co się ma podobać, a co jest do kitu, między innymi Kamil Pacholec, o którym mówili z wyraźnym lekceważeniem. Ejże myślę sobie, nie bądźcie tacy przemądrzali, ale wiadomo, z ekspertami jeszcze nikt nie wygrał, a co dopiero w muzyce. Wyłączyłem głos w oczekiwaniu na występ pierwszego pianisty.
Chińczyk z Kanady ma 17 lat, podobnie jak wczorajszy pianista z Chin kontynentalnych. Usiadł do fortepianu Kawai i zaczął grać I koncert e-moll Fryderyka Chopina. Słuchałem nieufnie, pamiętając występ azjatyckiego młodzieńca z wczoraj, jednak... chłopak mnie ujął. Ujął mnie w dwójnasób. Po pierwsze, to jego gra na tym instrumencie przekroczyła poziom sprawności technicznej, tak że nie słyszało się poszczególnych dźwięków, tylko złożone z nich konstrukcje muzyczne, całe szablony, kaskady, falowania. To wielka sprawa. Po drugie dał w tym wykonaniu to, co miał. Samego siebie. A co ma 17 letni chłopak? Czy ma doświadczenie? Znajomość polskości? Nie ma. Ma za to świeżość, autentyczność, tę pierwotną, niezmąconą jeszcze wrażliwość na piękno. I to właśnie w połączeniu z niezwykłą techniką umożliwiającą pomijanie poszczególnych dźwięków Jun Li Bui zaprezentował bardzo pięknie.
Alexander Gadjiev, jako pierwszy z finalistów wybrał II koncert fortepianowy f-moll. Szczególnie lubię ten właśnie utwór, niestety, jak się miałem za moment przekonać, moje osłuchanie z tą muzyką niekoniecznie wyszło mi na dobre, bo słuchałem wykonania... Krystiana Zimmermana i teraz dopiero widać, jak kosmicznie grał właśnie Krystian. Więc poprzeczka była zawieszona wysoko.
Gadijev grał bardzo dobrze. Płynnie, sprawnie. Świetnie mu wyszła trzecia część koncertu. Podobało mi się, ale... jakoś nie tak. Nie potrafiłem się zachwycić, zakochać w dźwiękach, w melodii. Wszystko w zasadzie doskonale. Pozostaje to ale. I pozostało już ze mną do przerwy.
Pomiędzy występami tych dwóch pianistów grupa grzybków występujacych w TVP w roli ekspertów, zajęła się urabianiem opinii widzów i odbiorców, serwując swoje niewątpliwe i lekko nadgryzione przez czas i naftalinę mądrości. Wkurzyłem się. Po co to gadanie? Co mnie oni obchodzą? Ja chciałem posłuchać muzyki. Sam sobie wyrobić opinię. Moją własną. Może niepoprawną, za to osobistą, a to w odbiorze sztuki najważniejsze. A oni dalej. Sio! Prawie krzyknąłem i zmieniłem na youTube.
Tam dwójka sympatycznych prowadzących rozmawia z Erickiem Lu, laureatem 4 nagrody w 2015 roku. Miał wtedy 17 lat, więc teraz ma ich 23. Młody Azjata, cała rozmowa, coś fantastycznego, zwłaszcza w porównaniu z klubem marudzących ekspertów z TVP.
- To jest tak, że muzyka Chopina opisuje cały obszar doświadczeń człowieka - mówił Eric. - Jego utwory z czasów młodości... - zawiesił głos - w nich jest czysta miłość, pierwsza miłość. Jeśli wiecie o co chodzi. Jak przeżywa się to właśnie. I to właśnie jest w jego muzyce pisanej w tym okresie życia. Potem utwory z okresu średniego, odzwierciedlają to, przez co przechodzi wielu ludzi. Trud, ból, cierpienie i wręcz udrękę. To widać w niektórych preludiach, które gdy się gra, to cierpienie aż przenika człowieka. To takie prawdziwe. Jest i ten trzeci okres. Gdy przychodzi akceptacja, gdy odnajduje się na powrót równowagę, piękno i zrozumienie. I to też można odnaleźć w jego późniejszej muzyce.
I tak dalej, i tak dalej. Wypowiedzi tego pianisty i cała rozmowa daleko wykraczały, poza możliwe oczekiwania. Tak sobie pomyślałem, jaki dystans dzieli muzykę poważną i ludzi, którzy na serio jakoś się nią zajmują, w stosunku do tzw. rapu. Jak to wpływa na charakter i człowieczeństwo? Bo mi się wydaje, że wpływa i kształtuje. Wspaniała rozmowa, ale w realizacji na youTube.
Martín García García grał jak jego poprzednik koncert f-moll, zaś wybrał fortepian Fazioli. To dobrze się złożyło, bo można było porównać dwa wykonania tego samego utworu. Sam II koncert powstał wcześniej niż ten opublikowany z numerem pierwszym. W moim odbiorze jest bardziej młodzieńczy, trochę mniej osadzony w pięknym otoczeniu młodości Fryderyka, a bardziej właśnie w samej tej młodości. W nim, w tym koncercie f-moll, odbija się wspominane przez Cho, czyste piękno, pierwsza miłość, szczególnie w Larghetto - środkowej części koncertu.
Hiszpan mnie przekonał. I to zdecydowanie. Tam, gdzie trzeba był wirtuozem, tam gdzie wypada, był delikatnością, całość melodyjnie łączył w falowanie piękna, które - to jakieś zjawisko fizjologiczne - pozwalało mi głębiej oddychać, cieszyć się muzyką, tymi spadającymi, to wspinajacymi się strumieniami dźwięków. Wyjątkowe wykonanie.
Gdy miała zagrać Eva, trzeba było wymienić fortepian, bo ona na Stainwayu. Przez chwilę zastanawiałem się, jak oni to zrobią, bo pamiętałem, że wyjeżdżali wcześniej z takim sprzętem na bok, każdy ma kółka, a potem przyjeżdżali nowym. Ale tutaj, wokół fortepianu pojawiło się wzniesienie, na którym ustawiona była orkiestra. Jak wyjadą? - myślałem.
Okazało się, że jest sposób. Przepchnięty trzy metry dalej fortepian po prostu powędrował pod spód, pod scenę. Część podłogi to była platforma windy. Po dłuższej chwili wyjechał nowy, ten właściwy. Zacząłem kombinować, co by było, jakby go zostawili na tej części podłogi, która jest jednocześnie platformą windy, i wykonawcy w czasie wykonywania utworu ten fortepian zacząłby zjeżdżać na dół? Co by zrobił? Gdyby jego siedzenie też było na platformie, mógłby tak grać zjeżdżając, dając ostatecznie koncert z podziemia, taki partyzancki. No ale jakby sam fortepian miał zjeżdżać, to musiałby się nad nim pochylać, bardziej i bardziej. W końcu tam sięgać w dół, żeby dostać się do klawiszy. Na pewno dostałby dodatkowe punkty! Ech... żarty.
Eva Gevorgyan mogła by robić za modelkę w agencji. Wielkie niebieskie oczy, duże wymowne usta, blond włosy do pasa albo i dalej, w czasie występu związane w dłuuuugi warkocz. Okazuje się, że siedzisko, na którym siadają pianiści też jest firmowe i związane z fortepianem - mniejsza o to. Śliczna Eva zaczęła ślicznie grać koncert e-moll. Mimika. Gesty. Przechyły i odchyły. Patrzę... a ten jej warkocz momentami leży za nią na tym siedzisku. Kurcze! - kombinuję - a jakby ten warkocz przysiadła? Co wtedy, chciałaby się pochylić, a tu "szarp"! Byłaby mała katastrofa.
Szczęściem do takiej sytuacji nie doszło, a wspaniały dyrygent prowadził Evę, albo ona jego, prze kolejne części koncertu. Nie da się ukryć, że jest artystką dojrzalszą od młodego Azjaty, który występował jako pierwszy. Było to szczególnie odczuwalne w momentach lirycznych, które potrafiła zaznaczyć, podkreślić, dodać im wyrazu. Z pewnym niezrozumieniem obserwowałem mimikę jej twarzy. Szczególnie na początku wyraźnie rysowało się na niej właśnie cierpienie i jakiś ból, gdy tymczasem koncert raczej taki nie jest. Jednak w miarę rozwijania się muzyki na jej twarzy pojawiły się objawy przeżywania zupełnie e.... przeciwnych doznań i emocji, którym dawała wyraz, jak prawdziwa artystka.
A jednak, Eva mnie nie przekonała. Poza przepięknymi lirycznymi fragmentami, odbierałem jej grę jako trochę znojne przedzieranie się przez konstrukcję muzyczną. Czekałem, aż przerwie, weźmie jakąś tkaninę, aby otrzeć czoło i powie - "No zmachałam się!". Ale nie grała do końca.
Sumując, wypada powiedzieć, że gdzieś ewakuowano skrzypaczkę, która w pierwszym dniu okupowała pierwszy plan kamery. To była blondynka w okularach z ciemnymi oprawkami. Teraz za to dystyngowany starszy pan. Też dobrze. Równouprawnienie.
No więc z dzisiejszego dnia wybrałbym dwójkę: Hiszpana Gacię i młodego Chińczyka z Kanady Li Bui. Hiszpana za piękno i płynność, Chińczyka za żywą autentyczność i młodzieńczo czyste przekazanie piękna. To oczywiście całkowicie subiektywny odbiór.
Tak się zastanawiam czy nie marnuję czasu. To min. 3 godziny. Potem notka. Szkoda gadać. Ale... niech tam. Jeśli na coś zmarnować to właśnie na takie rzeczy. Jutro ostatni dzień finałów. Zagra magiczna gejsza Aimi Kobayashi i wspaniali faceci, wśród których nasz - Jakub Kuszlik. I jutro także najważniejszy moment konkursu, od razu po - OGŁOSZENIE WYNIKÓW. Niech wygra najlepszy artysta, a my - już i tak wygraliśmy ich słuchając :)
Inne tematy w dziale Kultura