*** fantazje niezobowiązujące ***
W czasach jak te, teraźniejsze, ale także i we wcześniejszych, prawda wychodzi z ludzi. I to jest klucz do wszystkiego. Wszystkiego wyjaśnienie. Wszystkiego sens. Fundamentalny, pierwotny i w sumie ostateczny.
Bo ludzie są głupi. Są podli. Są mali. Są... potworni. Są ostatecznie źli. Zamknięci w swojej sprzedajności, w swojej głupocie, w potworności krzywdzenia innych, gdzie się da, jak się da, byle tylko zarobić, byle tylko ocalić, swoje idee, swoją wiarę w te czy inne, siebie samych.
Zamknięci, zakleszczeni, wrodzy, tępi, leniwi, mściwi, bez skrupułów, bez szacunku, bez kultury.
Tacy właśnie są. I wszystko obraca się wokół wybaczenia. Bo Bóg NIE CHCE aby tacy byli. Dlatego przyszedł na Ziemię, żeby im... - tak, to nie do pomyślenia - wybaczyć. Nie da się im wybaczyć. Bo nie ma co. Bo za ich podłość i małość sami sobie wybrali zapłatę, co na nich czeka.
Ale Bóg... Niemożliwy, jak zwykle, z naszego poziomu niepoczytalny, przyszedł, żeby im przebaczyć. Diabeł z drugiej strony czeka, żeby ich połknąć. Żeby stać się zapłatą w ich duszach, w ich rzeczywistości, w ich nieskończoności.
Więc o to idzie cała gra. Czy im wybaczymy. Czy możemy im wybaczyć. Ponieważ nie da się tego zrobić, to każda taka próba jest de facto umieraniem. Umieraniem siebie. Tego, co czujemy, że jest nami. Racji. Sprawiedliwości, tak jak ją odbieramy. Nas.
Ale to jest ten fundamentalny spór o ludzi. Spór, który się wcale nie rozstrzygnął i który się rozstrzyga ciągle i trwa. Spór o ludzi, o ludzkość, o wszystko to, co nią jest. Kto ma rację? Bóg czy diabeł? Czy zasługują na potępienie czy my, nie do pomyślenia, mamy im wybaczyć. Wszystko.
Oczywiście, to nie znaczy. Bo... "Nie przyszedłem przynieść pokoju na ziemię, lecz ogień. I jakże pragnę, by już zapłonął". Infantylny pacyfizm, który był narzędziem urabiania uległości chrześcijan, nie jest wcale ich konstytutywną cechą. Jest ich wykrzywieniem. Jest ich deformacją.
Ale zemsta i wymierzenie sprawiedliwości w poczuciu, to droga do piekła. Więc stajemy się sędziami, nie na niby, nie przenośnie, ale najboleśniej, najmaterialniej, najsubstancjalniej, naprawdę. I sądzimy ludzi ich oglądając. I nie przebaczając im. Albo przeciwnie. Obumieramy, oferując im przebaczenie. Stając po stronie Boga, który wówczas, niewidoczny zupełnie, staje po stronie naszej. Bo przecież, kiedyś, sooner or later, się z Nim spotkamy. Jakkolwiek owo "spotkanie" nie miałoby wyglądać.
Diabeł chce potępienia. Judzi ludzi. Popatrz, jacy są okropni. Unieważnia w nas granice przy pomocy krzywdy, jaką inni wyrządzają. I wtedy sami, chcemy ich potępienia. I tracimy wszelkie hamulce, bo widzimy zło. W innych. A gdy zobaczymy je w sobie, to będzie już pełnia, jego spojrzenia.
Więc siebie się zapierając, możemy wybaczać. Nie uwalniać od zwykłych konsekwencji, mierzonych ludzkimi miarami dla zachowania dobra, dla odpychania zła. Ale możemy widzieć, ludzi, szczególnie tych złych, tak, jak widzi ich Bóg. Jako uwikłanych. Oślepionych. Skrzywdzonych. Cierpiących. Możemy w nich, oprócz tego co złe, zobaczyć ludzi. Niewykonalne? Czasem tak. Dlatego właśnie kluczowe. Bo od tego może zależy. Los wszystkiego.
Inne tematy w dziale Rozmaitości