Babcia.
Albina ogląda właśnie swoje prawnuki. Dwóch urwisów jeden siedem, drugi pięć lat. - Babciu to, babciu tamto - krzyczą i pędzą gdzieś, gnani potrzebą zabawy i odkrywania świata, którego elementem jest właśnie babcia, w tym momencie prababcia. Ale oni tego nie wiedzą, zatrzymują się na chwilę w pogoni, patrzą tym dziecięcym, otwartym, jasnym, bezwarunkowym wzrokiem w oczy babci/prababci i uśmiechają się.
Tak mówi kultura i etyka do człowieka u kresu życia. Mówi do niego mądrością doświadczeń życiowych tysięcy poprzednich pokoleń. Mówi do niego potęgą odczucia, wiedzy i bezpośredniego doświadczenia tego, że miłość trwa. Że życie trwa. Że dzięki temu, że nie siebie człowiek stawiał na pierwszym miejscu, to pada słowo "babciu" i pojawia się to spojrzenie, które wyprowadza człowieka poza ciało, poza świat nawet. Że coś w nas zapala, jakąś iskrę wieczności, która jest i radością, i naszym domem, z którego się wzięliśmy, i naszym przeznaczeniem.
I dobrze jest wtedy żyć. I człowiek pyta sam siebie, co ja jeszcze mam do zrobienia? Także dla siebie, ale w tym sensie, że dla innych, bo jak się o siebie nie zadba, to człowiek dla innych staje się ciężarem, brzemieniem, zamiast pomocą.
Etyka, moralność i kultura.
Człowiek nie może przetrwać sam. To podstawowa nauka, jaką ludzie wyciągali od czasów może Australopiteka. Nie da się. Bo trzeba grupy, do wydajnego polowania, a jak nie, to nie ma co jeść. Trzeba solidarności i współpracy, bo przyjdzie inna grupa, inne plemię, inna społeczność i w najlepszym razie trzeba się będzie wynosić w rejony zimne i ubogie w żywność, może bez dostępu do wody i co wtedy. A w najgorszym nas zabiją. Więc człowiek nie może żyć sam. Nawet jeśli jest w swojej grupie najsilniejszy, najmądrzejszy, naj-przebieglejszy. Inni... są mu niezbędni do przeżycia, i co więcej do sukcesu.
Ta potrzeba życia z ludźmi, istnienia innych, ma wymiar także bardziej materialny właściwie biologiczny. A może jednocześnie mistyczny. Bo człowiek był zawsze świadomy śmierci. Często świadomy nieświadomie, to znaczy nie myślał o niej, ale ta wiedza jest jakoś wpleciona w zbiór naszych postaw, reakcji, zachowań. Wpleciona jest w nie potrzeba trwania życia. Instynkt przedłużenia życia ponad życie jednostkowe jest wpisany w nas z mocą natury, tak jak w każdy organizm żywy. Jest w naszych dzieciach - coś z nas samych. Nie ukrywajmy. Nie chodzi o bezpośrednie dziedziczenie umiejętności, cech, genów, czy nawet postaw. Chodzi o coś nieuchwytnego. Coś z nas, bo związek rodzica z dzieckiem jest chyba najsilniejszą więzią między ludźmi. I w trakcie tej więzi, dochodzi do jakiegoś "napromieniowania", do jakiegoś "ofiarowania" dziecku z tego, co i w nas, nieuchwytne.
Więc potrzebna nam rodzina. Potrzebna nam szeroka społeczność, ale i potrzebna nam ta najbardziej lokalna. Sąsiedzi, ludzie z którymi wchodzimy w relacje, handlowe, oficjalne, towarzyskie. Tutaj również, kultura, etyka i moralność, podpowiadają, że ich przekraczanie, to gra o krótkim horyzoncie czasowym, że w dłuższej perspektywie, kradnąc, krzywdząc, wprowadzając "stan wojny", niszczymy zarówno społeczność wokół nas, ale i pogarszamy nasze warunki funkcjonowania, naszą własną pomyślność. Oczywiście - zdarzają się zawsze wyjątki, ale "Wyjątek jest potwierdzeniem reguły".
Więc tak naprawdę, moralność, etyka i kultura, są strategiami sukcesu człowieka. Społeczeństwa, ale i pojedynczego człowieka. To dlatego kultura odciska na nim swoje piętno, które oczywiście jest formą przemocy i ograniczenia, by ów człowiek miał ze swojego życia maksymalną korzyść. By osiągnął sukces w wymiarze życia całego.
To prawda, że kultura skłania i po części zmusza, chłopców do bycia mężczyznami mającymi skłonność do kobiet, a dziewczęta do bycia kobietami, mającymi skłonność do mężczyzn. Tyle, że kultura tu nie fałszuje natury ale przeciwnie, ją wzmacnia i stabilizuje, bo od natury pochodzi. Bo kultura kształtowała się i naturalnie, i w kontakcie z naturą. Więc kultura człowiekowi pomaga, chroni przed głupotą i błędami.
Oczywiście zasady etyczne i moralne, obyczaje i postawy, które są elementem kultury nie są całkiem niezmienne. One powoli ewoluują. Stopniowo, nieznacznie, zgodnie ze zmianami otoczenia, w jakim żyją ludzie, zgodnie z ich rosnącym rozeznaniem, z sumowaniem się doświadczeń, kontaktu i interakcji z tym otoczeniem.
Zmiany.
A jednak nadchodzą, wydaje się bardzo blisko, bo w wymiarze jednego pokolenia, zmiany, które mogą unieważnić tą pierwotną podstawową konstatację, że do życia jako sukcesu niezbędni są inni ludzie. Że najsilniejsi z nas potrzebują społeczeństwa, narodu, by mieć udane życie lub nawet by przetrwać.
Co jeśli sztuczna inteligencja, zostanie naprawdę opracowana, to znaczy będzie w stanie realizować sprawniej niż człowiek wszelkie nałożone na nią zadania? Co jeśli potrafi sterować fabryką, w której roboty, będą produkować dobra, w tym inne roboty, budujące fabryki? Co jeśli będzie prowadzić każdy samochód lepiej niż najlepszy kierowca? Co jeśli potrafi to zrobić z samolotem? Jeśli potrafi uprawiać pola i zbierać plony za pomocą maszyn?
Co jeśli AI (sztuczna inteligencja) potrafi zastąpić lekarza, bo lepiej nas zdiagnozuje i lepiej zaordynuje leczenie, a jak trzeba to sterowany przez nią robot perfekcyjnie złoży nam nogę, wstawi rozrusznik serca, czy nada ciekawszy zarys ust lub nosa? Co jeśli armią dronów, robotów, samolotów, czołgów, i każdym z nich z osobna, AI pokieruje dużo skuteczniej niż najlepsi i najodważniejsi żołnierze? Staną się... niepotrzebni, władcom. Przynajmniej w znakomitej większości.
Po co wtedy będziemy my, tym na samym szczycie? Zapytajmy raz jeszcze - szczerze - "Po co?". Otóż, po raz pierwszy w historii gatunku ludzkiego, będziemy im realnie NIEPOTRZEBNI. Ci, co są na górze, potrafią się po raz pierwszy, doskonale obejść bez nas. Załamaniu ulega cały paradygmat współistnienia, bo potrzebny jest im jakiś ułamek populacji ludzi, do programowania, do jakichś specjalnych usług. Jako rezerwuar zapasowy. Maksimum 1/10 obecnego stanu, a może o wiele, wiele mniej. Taka może być, i może już blisko, rzeczywistość. Ten stan jest być może tuż, tuż, za 20, 30, 40 lat. Co wtedy powstrzyma najsilniejszych, przed redukcją zbędnej populacji? Czy nie da się zauważyć już teraz symptomów procesu inicjującego i prowadzącego do "wielkiej przemiany", do... - "nowej normalności"?
Jeszcze się miotamy, w agonii kultury, mordowanej przez Netflix, przez spostępiałe uniwersytety, sprostytuowanych polityków i "dziennikarzy". Jeszcze się szarpiemy w uścisku rosnącej machiny totalnej inwigilacji i całkowitej kontroli nad każdym z osobna. Jeszcze zastanawiamy się "na kogo głosować" albo "kiedy wrócimy do normalności", a wynajęci aspiranci na stanowiska nadzorcze "wielkiej zmiany" rzucają nam bezczelnie w twarz, że... - "nigdy".
Nie widzimy procesu. Nie widzimy zależności. Chcemy wrócić do normalności i, ponieważ rzeczywistość nie jest procesem linearnym i w stu procentach przewidywalnym, może nam się udać. Przynajmniej na jakiś czas. Ale może nie.
Więc być może jako przygotowanie do "wielkiej zmiany", kultura z jej wzorcami zachowań, moralność i etyka, są bezwzględnie niszczone, przez "polityków", "naukowców", przede wszystkim przez "niezależne media". Niszczona jest tkanka strategii, zapewniających ludziom powodzenie. Co więcej, zapewniających powodzenie gatunkowi ludzkiemu. W fazie "przebudowy" w jakiej być może znajdujemy się obecnie, rozbijane medialno-politycznym młotem wzorce, zostawiają ludzi i społeczeństwa w otoczeniu zgliszczy. I dawne strategie, uczciwości, rzetelności, uprzejmości, szacunku, mówienia prawdy, troski o drugiego, stają się w aktualnie wykreowanym otoczeniu - anty-strategiami. To znaczy takimi schematami zachowań, które prowadzą do porażki jednostki. I okazuje się, że w obecnym środowisku, nawet w dłuższym horyzoncie, popłaca kłamstwo, oszustwo, krzywdzenie innych, skrajny egoizm.
Każdy ma się martwić o siebie. Pojawiają się ruchy odśrodkowe, konfliktogenne. Materializuje się powszechnie agresja w relacjach między ludźmi, jak w eksperymencie Calhouna, gdzie unieważnienie ról społecznych gryzoni, spowodowało zgon całej ich społeczności mimo dostatku tego, co potrzebne do życia, a towarzyszyła temu procesowi właśnie wzajemna agresja. Więc widać to teraz. Czy to na ulicach amerykańskich miast, gdzie rabuje się sklepy i pali samochody. Czy to w kampusach uniwersyteckich lub mediach, gdzie napuszczanie jednych na innych już dawno unieważniło publiczną debatę czy wolność wypowiedzi. Czy to w postaci "cancel culture" grożącej każdemu, kto zakwestionuje "nową rewolucję kulturalną" unieważnieniem, wypchnięciem go z relacji zawodowych i międzyludzkich. Rośnie agresja, poczucie zagrożenia i braku zasad, bo tak właśnie zmieniane jest otoczenie, w którym żyjemy, bo żyjemy na zgliszczach zniszczonej już w jakimś stopniu kultury. A praca wre i nabiera tempa.
Wielka przemiana.
Opętani chciwością plutokraci, dostrzegający potencjał "wielkiej zmiany" polegającej na tym, że po raz pierwszy będzie można się obejść bez większości ludzi, i być może prowadzący do niej pilne przygotowania, mają przed sobą ostatnią granicę. Tę granicę, do której odwołują się wszystkie religie świata. A nawet - miejscami - filozofia. Chodzi o śmierć. Bo etyka i moralność związane z religijnością wskazują ostatecznie na sukces w perspektywie wieczności.
Więc oligarchowie żyją długo i skutecznie, posiłkując się kolejnymi przeszczepami, nie jedząc trującej brei, którą kupujemy w marketach, a którą nam nieustannie reklamują. Żyją i chcą żyć wiecznie. Unieważnić ten ostatni próg. Jeśli im się to uda, to będzie ostateczny ich sukces albo i największa porażka. Trudno zgadnąć. Dla wierzącego jest to właśnie porażka, bo "Kto chce zachować swoje życie, ten je straci" albo "ziarno, które nie obumrze, zostanie samo".
Nauczyciel z Nazaretu odnosił się do "przemiany", która, jak twierdził, będzie dotyczyć każdego z nas, z osobna. Że stanie się ta przemiana naszym udziałem po śmierci, i że będziemy istnieć, ale w sposób, w jaki będziemy istnieć zależy od sposobu, w jaki będziemy wcześniej żyć. Stąd - moralność.
Jeśli plutokratom uda się żyć wiecznie, czy to poprzez genetyczne zapobieżenie skracaniu telomerów, czy poprzez użycie dla systematycznego odtwarzania organizmu komórek macierzystych, czy wreszcie przez sposoby ze sfery bardziej science fiction. Jeśli się to im uda, to traci sens zachowanie moralne, jako droga do zbawienia, które w tym momencie oznacza pozytywny wynik "wielkiej przemiany", o jakiej mówił Pan Jezus językiem zrozumiałym dla współczesnych mu ludzi. Oni - bogata oligarchia - będą mogli odsuwać tę "przemianę" i trwać... w nieskończoność... niemal.
Moralność i etyka jako strategie życia stracą swoją podstawę, a zatem rację bytu i jedynym argumentem i kryterium pozostanie goła siła jednostek uzbrojony w zasoby AI i materialne. A my - znów - nie będziemy im do niczego potrzebn. I być może to dlatego, przypuścili ten atak na nasze wzorce kulturowe, dlatego sprostytuowali polityków, naukowców i gwiazdy medialne. I występują te ****y i opowiadają coś tam, plują głupotą w oczy i uszy ludzi. I może dlatego podporządkowali sobie i przekupili służby siłowe i cywilne. Kto wie, może nawet część świata medycznego.
Wieczność.
Szczęściem w nieszczęściu, nie należymy do grona "wybrańców" i w większości, nie jesteśmy "na ich etacie", etacie niszczenia kultury, etacie rwania tkanki między ludźmi, etacie wprowadzania agresji, egoizmu i wojny. Umrzemy dokładnie na 100%. Ten dzień jest przed nami. Dlatego właśnie może i łatwiej nam, odnieść się do tej niemal nieskończonej tradycji jaką jest kultura i religia, etyka i moralność. Dlatego właśnie znacznie łatwiej nam zaryzykować wiarę w to, że dalej, że po śmierci, "coś" będzie. My, w jakiś sposób, będziemy. Dlatego mamy o wiele większą szansę, choć bez przesady, uwierzyć Jezusowi z Nazaretu, że "w domu Ojca mego, jest mieszkań wiele".
Możemy uwierzyć, że nawet tracąc tu, poprzez bycie człowiekiem rzetelnym, uczciwym, dbającym o innych, czynimy każdemu z tych najmniejszych, odrobinę dobra. A Bóg w ludzkim ciele - tak wierzymy - powiedział, że "cokolwiek jednemu z tych najmniejszych uczyniliście, mnieście uczynili". I z tego właśnie powodu dopowie: "Pójdźcie do królestwa mojego". Bo bycie człowiekiem, to bycie r a z e m , razem z ludźmi - wszystkich ras i pokoleń, razem z Bogiem, który jest źródłem wyłaniającym z siebie i utrzymującym, całą odbieralną przez nas rzeczywistość. Bycie r a z e m, jest zarówno naszym przeznaczeniem, jak i zadaniem. Przegląda się bowiem w owym "byciu razem", fundamentalna siła sprawcza i kreująca całe istnienie - "miłość". Staniemy się częścią tej siły albo jej opozycją. Częścią, którą ta siła będzie nieść i łączyć z innymi lub opozycją, która w kriogennych trumnach czekać będzie może na wieczną świadomość samotnych.
Dlatego moralność i etyka, obie kierujące nas i ku życiu tu i teraz, ale i ku wieczności, pomagają nam w tym, byśmy u kresu - znów się przypomina to stwierdzenie - mogli powiedzieć "W dobrych zawodach wystąpiłem. Bieg ukończyłem". Obie pomagają nam nie popełnić fatalnego błędu. Nie zmarnować życia. Dojść do celu i tu na ziemi, i tam, hen w wieczności. Niech żyje etyka! Niech żyje moralność! Na pohybel egoizmowi, kłamstwu i krzywdzeniu ludzi, niezależnie od przebrań tych zachowań, bo i nawet nasi przodkowie mówili, że "Ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni".
Warto jednak być wiernym, wskazaniom etyki i moralności. Będzie dobrze. I teraz, i w wieczności. Jeśli będzie dobrze... - w nas.
---------------------------------------------------------------------
Blog ogólny {LINK}
Blog pielgrzymkowy {LINK}
Książka {LINK}
Inne tematy w dziale Społeczeństwo