Właściwie to powinniśmy być Im wdzięczni. Na serio. Nie robią niczego dziwnego, niewłaściwego, niebywałego. Sprzątają. Sprzątają, bo inaczej tego nazwać nie można. Ludzie, społeczeństwa, kultury, rozpadły się i gniją. Erupcje ropnej wydzieliny przelewają się przez media i mózgi. Ujadanie, agresja, egoizm i skrajna głupota to nie są wyłącznie cechy osobników w programowym eksperymencie Calhouna. Więc Oni występują jako siła natury, uprzątająca te elementy życia, które nie zasługują na dalszą egzystencję.
Dlatego "zniknięcie" tych pierwszych 75 tysięcy nad Wisłą, to znaczący krok, dający, jakże by inaczej, oszczędności budżetowe. Dlatego gubernator C****o wysłał przymusowo starszych pacjentów C19 do domów seniora po całym stanie, czym osiągnął efekt naturalnie. Dlatego systemy raportujące zgony i utratę zdrowia po szczepieniach są... d o b r o w o l n e. I... słusznie.
Ludzkość jest chora. Jest jak pacjent, któremu podaje się sedację (usypia się go) za pomocą mediów, a potem poddaje eutanazji, zwanej "leczeniem poprzez respirator". Ludzie są chorzy. B*ll i spółka to lekarze, pluton sanitarny, który robi porządek, bo... nie zasłużyliśmy na to, żeby żyć.
Bo życie nie jest żadnym prawem. Życie zawsze było wywalczone, wypracowane, w pocie czoła, w pokonywaniu lęku, w męstwie i przetrzymywaniu ataków i nawałnic, w bezwzględnym poszukiwaniu prawdy i odsiewaniu głupoty i kłamstwa, bo świat, wszechświat, środowisko, to nie jest cudowna łąka, która zapewnia przyjemną egzystencję. To jest z a d a n i e, któremu można sprostać lub nie. I w trakcie zmagania się z tym zadaniem rodzą się wszystkie owoce, brane przez nas za naturalne. Prawda, sprawiedliwość, rodzina, współpraca, szacunek, zaufanie. Ostatecznie rodzi się w nim to, co stoi u podstawy wszelkiej egzystencji i życia samego - rodzi się w nim miłość.
Ale to wszystko już umarło albo dogorywa. Oszalałe tłumy oglądają chorą psychicznie nastolatkę, która poucza liderów świata, jak mają kształtować życie. Drobne przejawy jaskrawej niezgody są elementem naturalnym, zagospodarowywanym w trakcie procesu, nie zmieniającym jego biegu, bo ten zależy od postaw większości a nie zbioru naturalnych anomalii.
Ludzie o zdeformowanym człowieczeństwie oglądają wyznania aktora, herosa, celebryty, niezwykłego z tego powodu, że odgrywa doskonale przepisane mu role. Błyszczą światła i naszyjniki, trzaskają flesze i rośnie na twarzach zrozumienie, gdy "artysta" obwieszcza, że jesteśmy jednym z gatunków. Człowiek - to po prostu nazwa jednego z gatunków. Oskar. Blask. Publiczność z najwyższych półek klaszcze, kamery leją tę chorą ropę do oczu i głów milionów, może miliardów. I... nikt się nie buntuje. Co więcej, coraz to nowe rzesze ochotników podejmują sztandar i niosą go dalej, niczym młodzi komunistyczni rewolucjoniści.
Świat jest chory i zbudowany na dwóch emocjach rodzących szaleństwo, na poczuciu krzywdy i nienawiści. W ten sposób feminizm uwolnił niektóre kobiety, które zamiast być kolebkami ludzkości, pierwotnym niezatartym źródłem miłości dla każdego przychodzącego na świat człowieka, wybierają zasuwanie w korporacji albo karierę w stoisku jednoosobowym w galerii handlowej. Plemiona polityczne, polityka stała się formą emocjonalnej wersji religii, skupiają się wokół wodzów, zbawicieli i kształtują swoich członków znów - poczuciem krzywdy i zagrożenia z jednej strony, nienawiścią - z drugiej.
Ostatecznie ludzie odrzucają swój własny rozum. Nie chcą go, po prostu. Nie chcą być rozumni, bo to boli, bo nie sposób przyjąć, że żyjemy w świecie szaleńców. Z etapu rozwoju i trwania ludzkości, gdzie odwaga była cnotą, to znaczy wzorcem postawy promowanym w kulturze, stoczyliśmy się do etapu rozkładu, gdzie - s t r a c h - stał się cnotą. Oto prawda. O nas.
Odrzuciliśmy chrześcijaństwo, bo ono odzwierciedla życie, to znaczy wzajemną współpracę, współtworzenie, oznacza - razem. Oznacza też bezwzględny prymat prawdy nad kłamstwem, nawet jeśli jest ono użyteczne. Odrzuciliśmy grecką tradycję myślenia i ciekawości. Dociekania i rozpoznawania. Staliśmy się bezmyślnymi, kąsającymi się nawzajem, niszczącymi się nawzajem jednostkami. Jednocześnie przerażonymi i agresywnymi. Jednocześnie posłusznymi i pasywnymi. Interesuje nas, niczym myszy w eksperymencie Calhouna, tylko jedno - nasze osobiste przetrwanie.
Ale nie na tym polega życie, o czym boleśnie przekonało się stado ze wspomnianego eksperymentu, które bez niczyjej pomocy zakończyło swoją egzystencję na liczbie osobników - zero.
Życie polega na byciu r a z e m. Ale nie w sztuczny sposób, wymyślony w laboratoriach ideologów-eksperymentatorów nad ludzkością. Więc "ty" jesteś częścią "ja". W języku dawnego ludu, to się nazywało - "mieć serce". Ale to się brało od samego początku. Od kobiety i mężczyzny złączonych koniecznością przetrwania i jednoczesną bliskością. Wtedy zapisane w nas - mocą ścieżek neuronowych, zasadą genów, hormonów, wdrukowane potęgą życia samego, które w niepoznawalny jeszcze do końca sposób zwraca nas ku sobie - mechanizmy tworzyły "razem", a więc coś więcej niż odrębne "ja" i "ty". Miłość przychodząca w ślad za tym witała dziecko na świecie objęciami matki, opieką ojca, z których każde gotowe było poświęcić swoje życia dla potomstwa. Trzeba było. Po prostu trzeba było porozumieć się i zaufać tym będącym "obok", bo tylko - r a z e m - można było przetrwać, budować, ach.... można było wszystko. Przecież człowiek na księżycu to jest efekt - r a z e m.
Zapędzeni do strachu. Do domów. Ostrzeliwani kształtującymi mózgi przekazami. Chcemy przetrwać. Ale chcemy głupio. Bo bez odwagi, myślenia, współpracy, szacunku - nie przetrwamy. Gówno jesteśmy warci. Bo nie potrafimy wytworzyć form "razem", form działania, form, które mogłyby coś zmienić. Jesteśmy oddzielni. Oddzielnie na siebie naskakujemy i gryziemy, jak wściekłe kundle, bo inni są zagrożeniem. Zagrażają naszemu życiu. Psychicznemu i mentalnemu też. Ale przede wszystkim biologicznemu.
Nasze instytucje szlag trafił. Zatruła je toksyna egoizmu. Wszyscy są kupcami. Wszyscy są na sprzedaż. Naukowcy. Politycy. Lekarze. Urzędnicy. Wszystkie media i pracujący w nich ludzie. Wszystko toczy choroba indywidualnego egoizmu, który w warunkach współczesnych stał się, niczym w obozie koncentracyjnym, optymalną formą osobistego przetrwania. Niszczącą jednocześnie jakiekolwiek szanse na wspólny ratunek.
Natura patrzy na to wszystko z politowaniem. B*ll i jego koledzy w randze już to ministrów i innych, uchwalają procedury, prawa, śmierć w izolacji, bez kontaktu z najbliższymi. Wstępny etap przygotowania i obróbki trzody, bo przecież osobniki słyszące, że minister ma ich "wyszczepić" NIE PROTESTUJĄ. Siedzą cicho. Jakoś będzie. Igła raz. Igła dwa. Igła co rok albo pół roku. Trzeba skupić się w tym szaleństwie na oficjalnym przekazie mediów. Tylko tak da się nie oszaleć. Przecież to niemożliwe. Ziemia quasi obozem koncentracyjnym? Nonsens. Nie można było inaczej. Nie wiedzieliśmy. Dlatego uchwalili, że trzeba chodzić prawo do tyłu. Nie ważne. Tak było trzeba. Posłuszeństwo wynikające z lęku to jedyna sensowna postawa. Jakoś musimy uzasadnić, także nasz współudział, nie ważne czynny czy bierny. Nie byliśmy przecież zdegenerowanymi głupcami. Przecież wszyscy nie mogą kłamać! Gdyby "coś było na rzeczy", to niezależne media (i portale) nie dawałyby na pierwsze miejsca tematów "gównoburzy" czy telenoweli o księciu pantoflarzu.
Taka jest prawda. Ty i ja. My wszyscy... nie zasługujemy na to by żyć. Dlaczego właściwie nie mieliby nas zabić? Gdyby mogli... Nie mogą, tak od razu. Wciąż jest nas zbyt wiele, poza tym, fizycznie nasze ciała mogłyby zaśmiecić krajobraz. Trzeba czytać narrację rządu i mediów. To pozwala zachować "spokój" i "nadzieję". I może więcej rozrywki. Do wyboru są media społecznościowe, porno, alkohol i gry komputerowe. Spożycie alkoholu rośnie. Budżet znów ma się lepiej. Pewne procesy są nieuchronne...
***
Zastrzeżenie
Powyższy tekst jest relacją z rozmowy z nieznajomym.
Autor bloga całkowicie się z nim nie zgadza i zachęca do potępiania.
Celem jego zamieszczenia jest uczulenie odbiorców na takie szkodliwe treści.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo