Po wydojeniu Polaków na kilaset miliardów złotych, poszczuciu policją, odebraniu prawa do opieki zdrowotnej oraz tresurze, polegającej na zamykaniu w domku oraz noszeniu kagańca, co spotyka się z coraz powszechniejszą radością i merdaniem ogonem, przez inwentarz żywy, wychodzi powoli szydło z worka, wypływa powoli prawda na wierzch, wychodzi, że ta hucpa żadnych granic nie miała, tylko tak na bezczela, policja waliła mandaty, a rozjuszone ekspedientki rzucały się do gardła tym bez maseczki.
No ale do rzeczy. W najaśniejszym i najmądrzejszym, i najbardziej zacnym medium świata ukazał się artykuł, przytaczający wyznania najbardziej profesjonalnych na świecie naukowców, bo amerykańskich i cytowanych przez New York Times (podskoczysz?).
Eksperci w USA wpadli w osłupienie (were stunned), gdy dowiedzieli się, jak pracują testy na koronawirusa używane przez żont.
- Proste tak/nie, to za mało - mówi Dr. Michael Mina, epidemiolog na the Harvard T.H. Chan School of Public Health. - Pominięcie ilości wykrytego materiału to głęboka nieodpowiedzialność.
Test PCR wykrywa materiał wirusa w cyklach "powiększania" preparatu badanego. Im więcej wirusa, tym mniej cykli jest potrzebnych. Im większa ilość wirusa tym większe prawdopodobieństwo, że dawca próbki może zarażać. Ta liczba cykli "powiększania", nazywana progiem cykli, nigdy nie była podawana lekarzom i pacjentom, pomimo, iż to ona właśnie wskazuje na to, czy osoba może zarażać czy nie.
Wg badań prowadzonych przez The Times okazało się, że w stanach Massachusetts, New York i Nevada do 90% osób z pozytywnym wynikiem testu ledwie miało jakieś ślady wirusa. Rozwiązaniem byłoby ustanowienie sensownego progu powiększania, aby ustalić czy pacjent jest rzeczywiście zakażony. Większość testów ma ten próg ustawiony na 40, kilka na 37.
- Testy z tak wysoko ustawionym progiem powiększania, mogą wcale nie wykrywać istniejącego wirusa, ale jakieś resztki czy pozostałości z kontaktu z nim, które nie stanowią żadnego zagrożenia - kontynuuje dr. Mina.
- Jestem w szoku, że wynik uzyskiwany przy progu 40-krotnego powiększenia, ktoś mógł uważać za pozytywny - mówi Juliet Morrison, a wirusolog na University of California.
- To mi się po prostu nie mieści w głowie, że wartości progu powiększeń, nie były podawane przy wynikach testów - stwierdza Angela Rasmussen, wirusolog na Columbia University in New York.
- W Massachusetts od 85 do 90 procent osób z pozytywnym wynikiem dla progu 40, miałoby wynik negatywny dla progu 30 - mówi dr. Mina - Żadna z tych osób, nie powinna być przedmiotem śledzenia rozpowszechniania infekcji. Ani jedna - uzupełnia epidemiolog.
- Jestem zaszokowany liczbami pozytywnych wyników przy tak wysokich progach CT (powiększania). Naprawdę musimy zmienić nasze myślenie o testowaniu i jego wynikach - stwierdza Dr. Ashish Jha, dyrektor the Harvard Global Health Institute.
Zrobiło się dziwnie. Szumowski i nasi eksperci niczym zszokowani nie są, bo nie za to mają, w odniesieniu do ministra - mieli, płacone. Mają płacone za taniec opętaniec, który ma urobić zasoby siły żywej do wyszczepienia oraz wydojenia. Muzyka medialna gra nadal, chłopaki wywijają podskoki i obroty. Wydojenie na sumę, której przysłowiowy Kowalski nawet wyobrazić sobie nie potrafi, a którą spłacać będą nasze dzieci, już się udało. Teraz jeszcze wyszczepić i te świadectwa immunologiczne wraz ze śledzeniem kontaktów dla bezpieczeństwa trzody żywej.
Nikt nie jest winny. Szumowski z Morawieckim będą mieli swoje ulice w Stolicy. Żeby nie było niedomówień to Budka z Trzaskowskim zrobiliby to samo. Lud w swej inteligencji, postawi gdzieś kolejny pomnik, na drodze do odkrywania prawdy i zakrywania twarzy. Szczucie zawsze było popularne więc i tak - nie minie. Tylko ten szok... zza granicy.
--------------------------------------------------------------------------
Zdjęcia na prawach cytatu zgodnie z ustawą.
Inne teksty o Covidzie {TUTAJ}
Inne tematy w dziale Rozmaitości