To co widzimy, to po prostu obraz powstający w naszych oczach. Uczymy się, że ten obraz oznacza krzesło, drzwi, rodziców, kolegów, wreszcie siebie. Patrzymy od razu, ale widzimy dopiero po pewnym czasie.
Ale może to nieprawda. Są tacy, co twierdzą, że to, co widzimy, to nie jest obraz widziany oczami, tylko obraz tworzony w mózgu. Wszystko, co widzimy, jest generowane przez mózg, to nie jest żadne odbicie światła.
Czy takie stwierdzenia mogą mieć sens praktyczny, jakiś rzeczywisty oprócz filozofowania? Otóż... okazuje się, że właściwie to mogą. Jaki?
Otóż jeśli weźmiemy osobę, która straciła wzrok i jeśli obraz, to co widzimy, jest generowany w mózgu, to gdyby dostarczyć do mózgu informacje pozwalające na wytworzenie obrazu otoczenia, to mózg by ten obraz mógł wytworzyć i te informacje wcale nie musiałyby pochodzić z oczu. Niewidomi - mogliby odzyskać wzrok.
Pierwsze takie eksperymenty prowadzono w 1969 roku. Obraz wideo z kamery przetwarzany był na wibracje 400 występów w oparciu fotela dentystycznego. Poziom ich wibracji odpowiadał intensywności oświetlenia, odzwierciedlał stopnie szarości. Ciemne punkty odzwierciedlane były intensywną wibracją, jasne - ledwie wyczuwalną. Pierwszych sześciu ochotników po kilku godzinach treningu - wszyscy niewidomi od urodzenia - potrafili rozróżniać linie krzywe od prostych, zidentyfikować telefon albo kubek. Ale czy to naprawdę było widzenie? Wyniki eksperymentu opublikowano w "Nature" w 1969 roku.
Co ciekawe, we wszystkich eksperymentach z przekazywaniem danych o obrazie otoczenia za pośrednictwem innych zmysłów, rejestruje się aktywność tylnej części mózgu, dokładnie tej, która w normalnych warunkach odpowiada za widzenie. Być może wszystkie obrazy "tworzymy" w umyśle.
Obecnie stosuje się eksperymentalnie elektroniczny lizak połączony z kamerą. Sama zasada podobna do wzmiankowanego fotela, polega na zamianie obrazu z kamery na stymulacje elektrod w "lizaku", które przekazują mocniejsze impulsy elektryczne im ciemniejszy jest dany "pixel". Elektrod jest 400 i zwrócone są one w kierunku języka.
Nicola Twilley, autorka tekstu o zastępczych zmysłach w "New Yorker" opisuje swoje wrażenia z kontaktu z tym urządzeniem:
"Nagle poczułam lekko kwaśne uczucie na języku. Eksperymentatorka powiedział mi, że kładzie na stole przede mną piłkę i banana.
- Sprawdźmy czy potrafisz powiedzieć, co jest po prawej, a co po lewej stronie.
Kręciłam głową w jedną w i drugą stronę cały czas czując to w ustach. Nie potrafię wyjaśnić jak, ale po chwili wiedziałam, że piłka jest po lewej. Sięgnęłam po nią.
- Wzięłaś piłkę jakbyś ją widziała! - powiedziała prowadząca eksperyment.
Pół godziny później potrafiłam chodzić po biurze omijając biurka i krzesła. Rozpoznałam też literę "O" na białej tablicy.
Urządzenie nazywa się BrainPort i (dane z 2017) kosztuje 10 tys USD. Jednak oprócz kosztów, problemem jest długotrwały trening.
Erik Weihenmayer stracił wzrok bardzo wcześnie, jest niewidomy. Wspina się w górach i korzysta z BrainPort także w domu. Tak mówi o swoim doświadczeniu: "Jest to podobne, do tego, gdy widziałem. Kształty, światło, cienie, czerń, gdzie jest co, ale wiesz, nie tak bardzo dokładnie."
Wspomina, że gdy wspinał się na szczyt, to blask słońca właśnie przełoniła górska grań, "Świetne światło było" - wtedy powiedział. "W tamtym momencie, nawet nie byłem świadomy swojego języka. Po prostu myślałem o obrazie w moim mózgu". Gdy jesteś niewidomy, to jesteś "poza" - opowiada o życiu w domu. Teraz widzi, co robią inni. Nie może zapomnieć, gdy zobaczył uśmiech swojego syna, po raz pierwszy w życiu. "Widziałem jego usta, jakby błyszczały, poruszały się. I wtedy zobaczyłem jak jego usta idą w górę i rozszerzają się na całą jego twarz. I to było wspaniałe, bo zapomniałem już, że tak właśnie wygląda uśmiech".
Inne tematy w dziale Technologie