A więc to już koniec. Nie tylko postu jednodniowego, ale całego, tego sumarycznego, tego ciągu dni nanizanych na nić czasu, z których pierwszy był 43 dni temu w poniedziałek, a dzisiaj jest dzień 44 wtorek. Nastrój mam słaby, choć to nie związane ani z postem, ani ze zdrowiem. Życie, czasem rzuca cień na człowieka, i wszystko w nim ciemnieje od tego cienia, i robi się chłodno, nieprzyjemnie, ktoś powie strasznie. I wyżej podnieść kołnierz, i gdzieś się upić, zamknąć, zatłuc tę ponurą rzeczywistość, która z zewnątrz do człowieka się wdziera, oczami, uszami, samą rzeczywistością jak brudną rzeką wlewa się do serca człowieka, do jego istnienia, do jego czasu, do przyszłości i teraźniejszości. Tak bywa.
Powstaje pytanie, co wtedy robić. Co robić, kiedy rzeczywistość wygląda jak pogoda za oknem, posępna, złowroga, groźnie nachylona, lada moment - trzęsienie ziemi albo sztorm, w którym wszystko przepadnie. Gdy wzrok wyprzedzający czas, natrafia na siną ciemność w naszej przyszłości, gdy ta ciemność już w nas, co wtedy?
Wtedy... być może - mamy tej JEDEN DZIEŃ. Dzień w którym jesteśmy. Dzień, w którym pościmy. Dzień, w którym żyjemy. Może ta moja metoda na post - pościć jeden dzień - może być jakąś metodą na życie? Żyć jeden dzień - tu i teraz, dzisiaj, we wtorek 25 lutego 2020 roku. A potem, jak się zdarzy, to będzie inna data, ale to będzie znów ten JEDEN dzień. Tego dnia właśnie możemy dać z siebie wszystko. Komu? Bogu. Bo jestem wierzący. Ale ja wierzę po swojemu, tak jak poszczę po swojemu, tak jak jestem - po swojemu.
Więc wierzę, że Bóg mieszka w ludziach i we mnie bardziej aniżeli w kościele. Więc żeby cokolwiek dać Jemu, to trzeba dać ludziom i trzeba dać sobie samemu, innej drogi nie ma. Wszystko inne to błędy i manowce. Co dać? To, co się ma. Wsparcie, wyrozumiałość, to, że się w kogoś wierzy, zwykły uśmiech lub uprzejmość i docenę. Dając, dostajemy. Ja to tak odczuwam. Dając, budujemy siebie. Także dając sobie, bo zasługujemy, każdy z nas, na docenę, wsparcie, szacunek, ba... nawet na miłość.
Nie jesteśmy wcale łódką na miotającym nami oceanie życia. Jesteśmy kwiatem, który stworzony jest dla słońca, dla tego, żeby wzrastać, żeby innych i siebie też, cieszyć barwami i bogactwem, bo każdy z nas jest bogaty, bo może dla kogoś innego stać się czymś nieocenionym, upragnioną drobiną człowieczeństwa, która drugiemu pomoże się rozjaśnić, itd. itp...
Poszczę 44 dzień z kolei, bo nie lubię. Nie lubię chodzenia wytartymi drogami, nie lubię wybierania tłocznych kierunków, nie wierzę w instynkt stadny, bo cieszy mnie, gdy wychodzę "poza schemat", gdy jestem odrobinę inaczej, gdy ziemia "nieodkryta", gdy ciekawość - tak głęboko we mnie zakorzeniona - spełnia się w poznawaniu.
Więc pomyślałem, że 42 dnia nie skończę, bo to maksymalny wymiar postu i "wszyscy" kończą tego 42 dnia. To ja tak nie mogę. Jak wszyscy tak, to Zbychu musi inaczej :)
Post to nie wyścig, kto dłużej i kto lepiej. Post warzywny, to dla mnie przygoda, nauka o własnym organizmie, nauka - trochę - pokory. Człowiek się dowiaduje, jak wielu rzeczy tak naprawdę - nie wie. Jak mu się wiele rzeczy wydawało, że np. musisz jeść 2000 kalorii, żeby się dobrze czuć. Takich "nieprawd", w które święcie wierzymy jest o wiele więcej i mnóstwo jest "nauczycieli", co nas w tych nieprawdach utwierdzają, przekazując "najświętsze nauki", "jedyniesłuszne ekspertyzy" i tak dalej.
Ale ludzie poszczą, bo im się to sprawdza w doświadczeniu. Bo próbują i jest okej. Jak robią to stopniowo i ostrożnie - ja nie polecam nikomu na pierwszy raz 42 dni! - jak wydłużają z roku na rok post, jak obserwują reakcje swojego organizmu i dostosowują do nich swoje postępowanie, to ten post może być dla nich strasznie korzystny. Liczby nie kłamią. Poszczących przybywa. I chwała tym, co jakoś wskazali ten sposób, tę drogę. Chwała dr Dąbrowskiej. Chwała i Kwaśniewskiemu, który był prekursorem diety ketogennej, która inna, ale też jest owocem pewnej odwagi i poszukiwań.
Waga mojego ciała przez te dwa kolejne dni bardzo ładnie dalej spada. Ketoza - stan odżywiania organizmu zgromadzonymi wewnątrz zapasami tłuszczu - na pełnym "gazie", więc czuję się bardzo dobrze, głodu brak, warzywka smakują i mógłbym tak spokojnie do 50 dnia pociągnąć. Ale, jak pisałem, post to nie zawody, a rozsądek trzeba nosić w plecaku, więc - jak Draupadi z Bhagavadgity - powiem: Już dość. Już nie chcę nic więcej, choć mogę.
44 to ponadto fajna liczba, bo ma dwie czwórki, bo "Imię jego czterdzieści i cztery" - pisał wieszcz. Więc jutro rano ugotuję kartofla i dodam go do warzywek i... przestanę pościć. Stopniowo będę wprowadzał inne produkty, a finał... bo ja wiem, co będzie na finał? Chyba lampka dobrego wina, tak wieczorem.
Do moich dziesięciu reguł postu, chciałbym dopisać jeszcze trzy, tak żeby był komplet, a te trzy to:
11. Bądź elastyczny. Obserwuj reakcje organizmu i modyfikuj swój post.
Post i jego wytyczne, to nie jest jedynie słuszny, sztywny przepis do dokładnego skopiowania w trakcie twojego postu. Każdy reaguje indywidualnie. Każdy ma inną wrażliwość. Czasem komuś służy więcej surowego i źle znosi gotowane. Inny odwrotnie, bez czegoś na parze albo z wody, nie potrafi pościć. Gdy napotkasz trudności, pytaj i eksperymentuj. Oczywiście w pewnych ramach, jakimi są ogólne zasady postu. Nie rób nic dokładnie, na siłę i na sztywno.
12. Pościj stopniowo.
Nie rzucaj się od razu na post 42 dniowy. Nie przeginaj, jeśli organizm zgłasza poważną rebelię. Lepiej się wycofać i spróbować następnym razem pójść o krok dalej. To jest takie połączenie, ciekawości, która popycha nas tam, gdzie jeszcze nie byliśmy, skłania do poznawania nowego i jednocześnie rozsądku, który zapobiega "szarżowaniu", zabezpiecza przed taką "odwagą", która jest głupotą i może nam przynieść szkody. Więc.... nie od razu! Stopniowo! No chyba, że cel medyczny i jakieś wsparcie lekarskie.
13. Jedz i pij kiszonki!
Nie wyobrażam sobie swojego postu bez kiszonek. Bez kiszonej kapusty, bez kiszonych ogórków, bez zakwasu z buraków, który dzięki postowi Dąbrowskiej robię od pięciu lat. Mają one jakieś tajemnicze działanie w sytuacji rezygnacji z 90% tradycyjnej żywności. Działają na układ trawienny łagodząco i jakoś wzmacniająco. Mówię z poziomu subiektywnych odczuć, a nie badań. Po prostu człowiek czuje się lepiej. Łatwiej je warzywa. Wszystko działa jak należy. Więc kiszonki!
Trzynaście reguł Zbyszka postu wg. Dąbrowskiej to zatem:
Pościj
Pościj jeden dzień
Przetrzymaj kryzysy.
Spaceruj
Nie przeciążaj się intensywnym wysiłkiem fizycznym.
Jedz owoce!
Ziele angielskie
Jedz dwa, najlepiej trzy razy dziennie.
Nie przejmuj się anomaliami w zakresie "pozbywania się pokarmów" :)
Pij!
Bądź elastyczny. Obserwuj reakcje organizmu i modyfikuj swój post.
Pościj stopniowo.
Jedz i pij kiszonki!
I to już koniec. Następnego listu/postu/eseju/notki nie będzie. Koniec trochę nostalgiczny - może taki powinien być? Najważniejsza jednak nauka, jaka dla mnie płynie z tego postu, to zasada jednego dnia. Mamy jeden dzień. Nic więcej. Ten dzisiaj. Dzisiaj siebie docenię. Dzisiaj innym coś z siebie dam. Ot... choćby tę notkę, która jednym przyniesie odrobinę przyjemności z czytania, innym jakieś wskazówki, jeszcze innych nie obejdzie i dobrze. Może obrobię kolejne rozdziały mojego audiobooka, które opublikuję i znów 400, 500 osób ich posłucha, jak co dnia.
Czy ja coś z tego mam? Tak. To, że inni coś z tego mają, a czasem nawet coś więcej :) Czy naprawdę nie cieszy nas, gdy czymś dobrym się dzielimy? Przecież tak. Więc gdy przyszłość nachylona czasem nad nami, jak ciemny okap masy burzowych chmur, gdy żadne słońce wydaje się już przez nią nie przebije, to wzrok można od tego wszystkiego odwrócić i zobaczyć biurko i poranek, i to wszystko, co dziś możemy zrobić... choćby i ten mój ostatni 44 jednodniowy post Zbyszka wg Dąbrowskiej...
Idąc jeden dzień można dojść tam, gdzie strach marzyć. Idąc jeden dzień przeszedłem całą Europę. Poszcząc jeden dzień jestem tu w 44 dniu mojego postu. Żyjąc jeden dzień, może możemy to życie przeżyć - owocnie dla siebie, pożytecznie dla innych, mimo wszystkich gradowych burz, krzywd i zagrożeń, możemy to życie jakoś od środka, czynić ludzkim czyli lepszym.
Do widzenia, do zobaczenia. Wszystkim czytającym dziękuję i życzę jak najwięcej jasnych dni i dobrej pogody. A gdyby jej zabrakło, to dostrzeżenia dnia, tego jednego dnia, tego, który właśnie teraz jest. I zrobienia czegoś dobrego. Dla siebie i dla innych. Bo tak - jakoś mi to chodzi po głowie - można żyć :)
----------------------------------------------------------------------------
Bonusy dla tych, którzy chcieliby czegoś więcej:
Inne moje posty nt. diety: {TUTAJ} Jest tego sporo i wszystkie ciekawe :)
Moja książka, unikalna i urzekająca (tak mówią czytelnicy) relacja z Camino de Santiago: {TUTAJ}.
Inne tematy w dziale Rozmaitości