Czy możesz przypomnieć sobie coś cudownego? Oczywiście tak naprawdę. Czy to było dawno, czy dopiero co? Co to takiego było? Jagodowe lody, gdy dzieckiem będąc wędruje się z rodzicami leśnymi uliczkami i świat wydaje się nie mieć końca? Zanurzenie, o zachodzie słońca, gdy ręce rozgarniają wodę, morze obejmuje ciało? Pierwszy pocałunek? Spojrzenie oczu małego dziecka?
Wszystko to cuda prawdziwe, o które z czasem coraz trudniej. Ale jak sięgam pamięcią wstecz, gdy latało się z kijem i z niego strzelało - wiem, wiem, teraz obowiązkowy jest pacyfizm - to wtedy... wszystko było cudem. Każdy dzień. Potem w miarę powtarzalności tych dni, cuda realne powszednieją, skóra jakoś nam grubieje i nie doświadczamy, jak kiedyś.
Więc zjawisko związane z postem Dąbrowskiej to taki mały cud. Zupełnie przeciw-intuicyjny, nie do uwierzenia dla każdego, kto tego postu nie spróbował i nie przeszedł. - Tam gadasz - popukają się w głowę. A tymczasem, to faktycznie się dzieje i każdy może tego doświadczyć. Co to takiego? Nagłe podniesienie sprawności psychofizycznej oraz nastroju.
Czy możesz na chwilę wrócić do uczucia, jakie masz po wypiciu dobrej kawy? Albo - dla innych - bezpośrednio po wypiciu szklanki chłodnej coca-coli? Ta jasność umysłu. Lekkość. Energia. Ile wtedy można więcej i lepiej? Jak dobrze jest się tak czuć. I... nie do uwierzenia - to właśnie jest uczucie towarzyszące tytułowej "Zmianie" doświadczanej w czasie postu.
Pierwsze dni są do kitu. Człowiek jest przywalony brakiem substancji spożywczych. Sałata, która udaje jedzenie, przecież jedzeniem wcale nie jest. - Wynocha - chciałoby się jej powiedzieć i zastąpić ją porcją kartofli i/albo pieczonego karczku. Ale po tych 2-5 dniach przygnębienia (u mnie to właśnie są te granice) przychodzi "Zmiana". Ja ją odczuwam właśnie jak haust coli. Taka fala jasności i energii, i... o kurcze - teraz to ja mogę.
Swój post zakończyłem po raz trzeci w tym roku. Po raz trzeci, bo trwa, śmichy chichy, jeden dzień.
Co jadłem?
Dwa posiłki dziennie:
śniadanie: - na surowo, kapusta, sałata, pomidory, papryka, marchew, cebula, czosnek, natka pietruszki, seler
obiadokolacja: - na parze: seler, brokuł, kalafior - na surowo: pomidor, kapusta kiszona
Efekty:
Waga w stosunku do sprzed postu: -3,5 kg (wiem, szokujące, ale pierwsze trzy dni tak czasem wyglądają, bo znika woda i zawartość jelit, a nie tłuszcz z organizmu - ten dopiero zaczyna)
Emocjonalnie: 120% tego co było przed postem
Sprawność psychofizyczna: 120% tego co było przed postem
Głód: W wyniku tytułowej zmiany jest niewielki, występuje w porach posiłków.
Post Dąbrowskiej - używam tego określenia a nie "dieta", bo dla mnie "dieta" to jest taki sposób żywienia, który można utrzymać przez długi czas - to tak naprawdę długotrwałe (powyżej 2 dni) drastyczne ograniczenie kaloryczności pożywienia (600-800 kal) i jednocześnie drastyczne ograniczenie jego składników (nisko-węglowodanowe warzywa + śladowe ilości owoców).
Ma ten post swoje wady i niezbyt dobrą opinię w mediach, ale ma tysiące osób, które same z siebie, na samych sobie tego postu spróbowały i dzielą się doświadczeniami, bo jakoś tak oficjalne instytucje, ludzie na stanowiskach, media itd. w ***e mają nasze zdrowie i generalnie żerują na naszych boleściach, bo tak... kręci się biznes. Więc ludzie samodzielnie testują "wynalazki" i okazują się one w wyniku tej oddolnej aktywności ciekawą i korzystną - generalnie - praktyką.
Ale tekst miał być o "Zmianie"! Czy naprawdę ma miejsce? Czy każdy jej doświadcza? Skąd się bierze i jaki jest jej mechanizm?
Z mojego doświadczenia wynika, że doświadcza tej zmiany większość, o ile nie wszyscy, poszczących. Ten przypływ energii i dobrego nastroju jest najsilniejszym znanym mi oddziaływaniem naturalnym na samopoczucie człowieka. Humor mam co prawda jeszcze lepszy po dobrym winie, ale w miarę jego spożywania z realną energią, to już mniej ciekawie.
Biologicznym mechanizmem będącym przyczyną odczuwalnej zmiany jest - ketoza. Tryb pracy organizmu, w który tenże organizm wchodzi zawsze wtedy, gdy doświadcza długotrwałego braku węglowodanów w pożywieniu. Generalnie współczesny człowiek może przeżyć całe życie na węglowodanach i nigdy nie uwierzy w coś takiego jak ketoza. Organizm rozbija pożywienie do glukozy i ta jest bezpośrednio używana przez komórki do produkcji energii, zasilającej wszystkie procesy życiowe.
W fazie ketozy, tej w wyniku postu, organizm nie jest w stanie wyprodukować takiej ilości glukozy, by zaspokoić dotychczasowe zapotrzebowanie. Owszem, pewną ilość w wyniku procesów zachodzących w wątrobie, może zsyntetyzować np. z tłuszczu, ale to daleko za mało, dla całego ciała. Tę niewielką ilość pochłonie mózg. W tym momencie, włącza się przetwarzanie tłuszczu, czyli używanie drugiego, alternatywnego wobec glukozy, paliwa dla komórek. Tłuszcz organizm "pakuje" w tzw. ciała ketonowe i to one zamiast cząstek glukozy są wykorzystywane jako paliwo przez wszystkie niemal komórki.
Efekty? Organizm sięga po zasoby tkanki tłuszczowej wewnątrz. Spalanie ketonów jest wydajniejsze tlenowo niż glukozy. Co się odczuwa? Przypływ energii.
Jest to dla zwykłego człowieka zupełnie niewiarygodne, bo "im mniej jesz, tym gorzej się czujesz". Ale to, przynajmniej w pewnych granicach, nieprawda. Czujesz się bardzo dobrze, choć bardzo mało jesz. Twoja sprawność, może nie w sprincie na 100 metrów, ale w ciągu praktycznie wszystkich obowiązków życiowych - rośnie. Marsz na 20 km dużo lepiej zniesiesz na powodowanej ostrym postem ketozie, niż w "normalnym" stanie.
Oczywiście, jest pewien haczyk. Procesu produkcji i spalania ketonów z tłuszczu organizm nie włączy lub go zaprzestanie natychmiast, gdy podamy mu węglowodany. Jedząc więc mało chleba albo makaronu, nie wejdziemy w stan ketozy i czuć się będziemy coraz gorzej, bo okresowa obecność większego poziomu glukozy we krwi, wyłącza - czas liczony na dzień, dwa, trzy - możliwość pracy w trybie ketozy.
Jest jeszcze jeden ciekawy element tytułowej "Zmiany". Otóż wraz z tą zmianą, rośnie tempo przemiany materii w organizmie. Szybciej spalamy to, co mamy. Mamy wyższą sprawność, zdolność podejmowania działania, myślenia i wysiłku. To przeciw-intuicyjne zjawisko, ma ponoć podłoże ewolucyjne.
Dlaczego organizm nie przechodzi w oszczędzanie energii, gdy nie otrzymuje dłużej pożywienia tylko przeciwnie? Otóż dlatego, że takie jego funkcjonowanie, byłoby dla niego zabójcze. Wróćmy do naszego przodka. Wrócił właśnie do jaskinii, gdzie nieuczesana żona i troje włochatych, chyba jego, urwisów od razu dopada do tego, co upolował. Wiadomo, gonił dzika po bagnach i teraz przytargał zdobycz. Jedzą. Wszyscy jedzą. Potem... odpoczywają. Potem... przez trzy dni - nic nie upolował.
Jeśli głodujący dozna obniżki poziomu energii, siły, zdolności myślenia. To jego szanse na zdobycie pożywienia wzrosną czy zmaleją? Oczywiście, że zmaleją. Organizm o tym w jakiś sposób "wie" i zamiast obniżać spalanie, temperaturę i "moc" silnika, robi przeciwnie: "dorzuca do pieca", podkręca obroty, podnosi "moc", wszystko po to, żeby nasz australipitek czy neadrdertalczyk wziął się w garść i wreszcie z sukcesem zdobył nowe pożywienie. Jest to racjonalny i zapewniający przetrwanie mechanizm.
Ja tymczasem na polowanie nie chodzę, maczugę zamieniłem na kije trekingowe, drążek zamontowany we framudze drzwi patrzy na mnie z wyrzutem i ile razy na niego nie spojrzę, to te swoje "leń, leń, leń" wyrzuca. Dlatego na niego nie patrzę. No... może po poście. Może kiedyś.
Z rana zapatrzyłem się na choinkę. Może wszystko jest cudem? Nie tylko ta zmiana? Może chmury na niebie to też cud? Pamiętam jak leżałem na łące, bardzo młody byłem, i te chmury, matko kochana, co w nich nie było. Wszystko! Okręty wojenne. Konie ze skrzydłami. Smoki. Wszystko bajeczne i rzeczywiste. Zamykałem oczy i... nowe stwory i widoki, a hen wysoko te najwyższe jak maźnięcie białym pędzlem po bezkresie błękitu, który otwierał się na oścież, bez granic, w nieskończoność, przed oczami wpatrzonego weń chłopaka.
bonus: Jakby ktoś nie mógł wytrzymać i chciał za wszelką cenę posłuchać mojego głosu, to można to zrobić {TUTAJ} .
Inne tematy w dziale Rozmaitości