Na cienie trzeba uważać. Bo inaczej mogą wyrosnąć im zęby.
Stephen King, Ręka mistrza
Polityka to od zawsze był teatr cieni. Ktoś za kimś stoi, bo nie lubi się wychylać, albo mu się to nie opłaca. Wysuwa więc przed siebie kogoś innego, który ma zrobić to, co on jako on zrobić by nie mógł, bądź ma akurat inne zadanie. W tle są zawsze jakieś interesy tych czy innych grup. Kampanie wyborcze to tak naprawdę walka między gabinetami cieni, które wystawiają swojego kandydata. Udawanie, że jest inaczej, to przede wszystkim okłamywanie samego siebie.
Prawdziwe niezależny kandydat musiałby być multimilionerem, żeby samemu sfinansować sobie kampanię; mieć przychylność jakiejś części ogólnokrajowych mediów ekranowych i papierowych. Aby jednak liczyć się w wyborach musiałby wyrwać znacząco poparcie tym, którzy już zdążyli podzielić między siebie sympatie społeczne, a to w naszym głęboko spolaryzowanym społeczeństwie graniczy wręcz z cudem. Przekonał się o tym na własnej skórze już niejeden, a ostatnio Szymon Hołownia.
Idzie zatem tylko o to, który gabinet cieni wystawi lepszego akwizytora, którego zadaniem będzie sprzedać ich po raz kolejny. Im bardziej towar jest nieświeży, tym większe zadanie przed sobą mu tu akwizytor. Czy Karol Nawrocki ma wystarczająo talentu i uroku osobistego, aby sprzedać narodowi to, czego zaledwie kilka miesięcy temu naród z taką ulgą się pozbył?
Obawiam się, że 99 proc. Polaków będzie przede wszystkim zauważać to samo co Jan Filip Libicki patrząc na jego kolejne wystąpienia: nie jego samego, ale tych, co za nim gdzieś tam prawie zawsze będą stać bądź robić mu za support, bo bez tego supportu Karola Nawrockiego nie ma już w ogóle.
60 proc. Polaków nie chce powrotu PiS do władzy. Dlatego Nawrocki może obiecywać złote góry... nic to nie da, bo z każdym dniem kampanii u obywateli będzie rosnąć świadomość tego, co za nim stoi. A już na pewno nie dadzą im o tym zapomnieć jego przeciwnicy. Wystarczyło poczytać pierwsze wpisy i komentarze zwoleników PiS, ktore pojawiły się już chwilę po tym jak było jasne kto ma startować jako ich kandydat do tych wyborów, aby się o tym przekonać. Ukrywanie tego im nie wychodzi, a i nawet za bardzo ukrywać tego nie próbują: prezydent Nawrocki ma robić to samo, co prezydent Duda, tylko że więcej i bardziej.
Niezależność kandydata na prezydenta od partii, która go wystawia czy popiera, to bujda na resorach. Dlatego pisowcy zamierzają głosować na "obywatelskiego, niezależnego" kandydata Nawrockiego, a niepisowcy na niego nie zagłosują. Kandydat ma realizować głównie linię swojej partii jako prezydent i chronić jej interesy polityczne. Po to ona go wystawia. I każdy o tym wie.
Przez pierwsze tygodnie będzie działał jeszcze efekt jakiejś świeżości, ale z każdym kolejnym dniem kampani będzie coraz bardziej widoczne co i kto za nim stoi. I dlaczego. A wówczas z kandydata Nawrockiego... zostanie już tylko ten cień, który w końcu go przygniecie.
To trochę tak jak z tymi jesiotrami drugiej świeżości u Bułhakowa, na które skarżył się Woland uświadamiając kierownika bufetu, że świeżość może być pierwsza, albo żadna, a jesiotr drugiej świeżości jest po prostu nieświeży. Jak zbliżają się wybory, jesiotry drugiej i trzeciej świeżości, widząc, że same nie mają już większych szans, szukają jesiotra, powiedzmy, lepszej świeżości. Nawet jeśli Karol Nawrocki w świadomości większości Polaków jest trochę takim dopiero co wyłowionym z głębin jesiotrem to od razu został on wrzucony do starej beczki z tymi jesiotrami drugiej i trzeciej świeżości, i jeszcze się na dobre nie odezwał a już zaczął nimi przesiąkać. Nie minie miesiąc albo dwa jak przesiąknie doszczętnie. A wówczas już nie będzie różnicy między nim i innymi, i każdy po staremu pójdzie zagłosować na swojego jesiotra drugiej, czy której tam świeżości.
Bo jak się już objawi jakiś prawdziwie jesiotr pierwszej świeżości... nim się obejrzy ląduje w partyjnym piekarniku. Smacznego!
Inne tematy w dziale Polityka