Kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego to kolejna fala wspomnień i ocen. Dziś ograniczę się do przytoczenia wpisu zamieszczonego na Salonie24 przez blogerkę o nicku DŁUGODYSTANSOWIEC ( http://lubczasopismo.salon24.pl/eumenesowo/post/256775,do-red-j-jankowskiej-i-red-k-leskiego ). Wpis ten jest głosem w dyskusji nad wezwaniem do demonstracji 13. grudnia pod domem Wojciecha Jaruzelskiego i odpowiedzi nań redaktora Krzysztofa Leskiego:
Emigrowałam z Polski kilka lat przed podpisaniem Porozumienia Okrągłego Stołu. Do dzisiaj trzymam na pamiątkę paszport z wpisem „Bez prawa powrotnego przekroczenia granicy”. Wróciłam trzy lata temu. Przez te wszystkie lata tylko raz przyjechałam do Polski, na bardzo krótko, właściwie tylko przejazdem. Wieści z Polski docierały do mnie trochę z intenetu, trochę z prasy. W Polsce prenumerowałam „Tygodnik Powszechny”. Czyniłam to samo na emigracji. Z prenumeraty zrezygnowałam gdy linia TP zaczęła się dramatycznie zmieniać. Z rezygnacją wysłałam list do ks. Bonieckiego pisząc dlaczego. Zaczęłam zauważać, że następuje powolne ale bardzo wyraźne przesuwanie ocen stanu wojennego i postaw moralnych wtedy reprezentowanych. Był okres lustracji. W jednym z numerów ukazał się artykuł wręcz lirycznie usprawiedliwiający jednego nawet dosyć znanego działacza, z tego że podpisał akt współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Przedstawiony był jako bohater. Miał chore dziecko, którym opiekowała się żona i chciał z więzienia wrócić do domu. Z ludzkiego punktu widzenia było to zrozumiałe. Nie zrozumiałe natomiast dla mnie było to, że robiono z niego bohatera. Coraz więcej znajdowano przypadków nie tylko usprawiedliwiających współpracę ale wręcz ją wręcz gloryfikującą.
Przez kilkanaście lat emigracji nie wracałam za bardzo do moich doświadczeń ze stanu wojennego. Nie uważałam tego co robiłam i tego co mnie w konsekwencji spotkało za coś wyjątkowego. Gdy przyszedł list z Polski z redakcji Encyklopedii Solidarności proszący mnie o opisanie swoich doświadczeń - odmówiłam. Moje nazwisko nie figuruje tam do tej pory. Nie chciałam uprawiać kombatanctwa. Nie cierpiałam na syndrom ofiary. Wychodziłam z założenia, że zrobiłam to co należało zrobić, że moralnie nie było innego wyjścia. Każde pokolenie musiało coś dla tej Polski zrobić. Moje pokolenie również. Jednak po artykule ks. Bonieckiego pierwszy raz zareagowałam. Zaczęłam bowiem z przerażeniem zauważać, że delikatnie mówiąc, akcenty polityczne i moralne zaczęto rozkładać w sposób dla mnie co najmniej niezrozumiały. W wysłanym liście, na który oczywiście nie otrzymałam odpowiedzi, zapytałam, że jeżeli ów działacz przedstawiony był jako bohater to gdzie w takim razie mieści się moja postawa i wielu moich przyjaciół z podziemia, którzy bez względu na okoliczności nie poszli na współpracę.
Aby nie pisać w tym miejscu odyseji opowiem krótko. Byłam pracownikiem NSZZ Dolnego Ślaska. Przez przypadek uniknęłam aresztowania owej pamiętnej nocy 13 grudnia. Następnego dnia rano byłam już na strajku okupacyjnym w Pa-Fa-Wagu i stamtąd po pacyfikacji zawieziona zostałam do więzienia na Kleczkach a następnie do ośrodka odosobnienia w Gołdapi. Taki los spotkało wielu z nas. Ja jednak, wbrew temu co mówił wtedy Jerzy Urban, byłam w ciąży. W więzieniu mimo moich protestów prześwietlano mnie starym więziennym aparatem roentgenowskim bez osłony. Prześwietlano nas wszystkie aby stwierdzić czy nie mamy gruźlicy jak i pobierano krew by sprawdzić czy nie jesteśmy nosicielami chorób wenerycznych. Z Gołdapi zwolniono mnie po paru miesiącach na interwencję Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Wielokrotnie w więzieniu na Kleczkach podczas przesłuchań próbowano mnie zmusić do współpracy. Obiecywano pieniądze i mieszkanie (byłam wtedy jeszcze studentką i mieszkałam na stancji). Po zwolnieniu nie rezygnowano z nacisków. Przeszukania w domu, ciągłe zabieranie na przesłuchania. Cyniczne i okrutnie wykorzystywano mój stan aby wymusić współpracę i zdradzić przyjaciół. Próbowano mnie zgwałcić. Po przesłuchaniu w ósmym miesiącu ciąży z gmachu SB odwieziono mnie na sygnale do szpitala. Przy porodzie cudem uniknęłam śmierci. Gdy dziecko się urodziło okazało się, że prześwietlenia dokonano w najgorszym momencie ciąży – wtedy gdy kształtował się centralny układ nerwowy. Dziecko urodziło się z mózgiem na szyi, sercem po prawej stronie, rozszczepieniem podniebienia, było niewidome. Po dwóch tygodniach dziecko zmarło. Był to jednak według funkcjonariuszy SB najlepszy czas aby próbować wymusić współpracę. Na daremnie. Mimo ciężkiego stanu nie chciałam przebywać w szpitalu. Wyszłam na własne żądanie. Szybko miałam wizytę funkcjonariuszy. Ledwo stałam na nogach a rzucono mnie o ścianę. Dwóch rosłych bydlaków przez zaciśnięte zęby wycedziło słowa, które zapamiętałam na zawsze: „Ty k****o, jak tylko piśniesz o tym co się z dzieckiem stało, jak tylko powiedzą o tym w Radio Wolna Europa to tak cię załatwimy, że już żadnego dziecka w życiu nie donosisz”. Nadal jednak przez następnych parę lat, do czasu wyjazdu, prowadziłam działalność w podziemiu.
To wszystko uświadomiło mi, że niezależnie od tego jak bym wtedy postąpiła musiałabym żyć z wyrzutami sumienia. Gdybym na samym początku poszła na współpracę moje dziecko by żyło. Gdybym zdradziła to do końca życia musiałabym żyć z piętnem zdrajcy.
Pierwszy raz powiedziałam o tym publicznie po powrocie do Polski. Mimo tylu lat mówienie o tym sprawia mi ból i robię to niechętnie. Powiedziałam jednak o tym w wywiadzie telewizyjnym, i piszę o tym teraz nijako z obowiązku. Przez ten krótki okres po moim powrocie widzę bowiem jak fałszowana jest historia Solidarności i stanu wojennego, ludzi związanych z opozycją. I chociaż to nic nie zmieni zdecydowałam się mówić aby jakieś świadectwo się zachowało. Dla tych historyków, którzy w przyszłości będą analizować ten dramatyczny dla Polski okres. Po transmisji wywiadu ze mną wpadłam w depresję po tym jak przeczytałam komentarze internautów. Były odrażające. Oskarżano mnie o branie pieniędzy z ich podatków jako odszkodowanie „za działalność” chociaż nigdy o żadne odszkodowanie nie występowałam. Odżegnywano mnie od czci i wiary szydząc z opozycyjnej działalności.
Nie tylko mnie. Z narastającym zdziwieniem i zgorszeniem śledziłam działania i wypowiedzi wymierzone przeciwko lustracji. Coraz więcej nazwisk z co najmniej dziwnym rodowodem widzę w polityce na wyeksponowanych stanowiskach. I jakkolwiek rozumiem Panią Pani Janino, że zrezygnowała Pani z pracy w zespole opiniującym kandydatów do odznaczeń za działalność opozycyjną w stanie wojennym, napawa mnie to smutkiem. Przeglądałam bowiem listę odznaczeń i z przykrością zobaczyłam, że nie ma tam wielu nazwisk, które powinny tam być. Że odznaczenia były w dużej mierze przyznawane według pewnego klucza raczej określającego sympatie polityczne niż rzeczywiste zasługi. Zmianę zauważyłam dopiero przy nominacjach za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ale z drugiej strony Pani Janino może to i dobrze, że Pani zrezygnowała. Te odznaczenia straciły już swoją wagę, swoją wartość gdyż za dużo ludzi, którzy na nie nie zasługiwali nosi je na swoich piersiach. I ma Pani chyba rację. Nikt na Pani rezygnację nie zwróci uwagi. Odetchną tylko z ulgą, że Pani tam nie będzie.
Patrzę z niesmakiem na poczynania obecnej prezydentury, ludzi nominowanych do kancelarii prezydenckiej, świadomą i według mnie cyniczną nobilitację generała Jaruzelskiego, zachowania, jak te w stosunku do ks. Żarskiego, które są raczej działaniami namiestnika niż prezydenta wolnej Polski. Dlatego więc ja również po 29 latach sprzeciwiam się powrotowi i rehabilitacji antywartości, które przeczą demokracji. I sprzeciwiam się działaniom Bronisława Komorowskiego, na którego prezydenturze długim cieniem kładzie się kontynuowanie tradycji Polski Ludowej. Tej niechlubnej tradycji, z którą walczyłam i która na zawsze naznaczyła tak moje życie jak i życie wielu z moich rodaków. I w tym samym czasie wiem, że ten protest niczego nie zmieni. Niezależnie od tego jednak uważam, że powinien on mieć miejsce gdyż milczenie oznaczałoby zgodę na obecny stan rzeczy.
Ten wpis jest przedstawieniem mojego stanowiska na:
lubczasopismo.salon24.pl/shistoria/post/256247,matrix-czyli-stan-wojenny
janinajankowska.salon24.pl/256697,krzysztofowi-leskiemu-w-odpowiedzi
Cóż tu komentować? Można jakoś zrozumieć – co nie znaczy usprawiedliwić! – strzelanie do górników z Wujka - w końcu była to regularna bitwa i trudno wtedy zapanować nad emocjami, czyli zwykłym strachem, można próbować zrozumieć strzelanie do tłumu palącego partyjne komitety. Co jednak powodowało takie traktowanie nie zagrażającej oprawcom ciężarnej kobiety i tej samej kobiety po ciężkim porodzie i stracie dziecka, jeśli nie sadystyczne okrucieństwo połączone z zimną kalkulacją wykorzystania stanu psychicznego ofiary do zmuszenia jej do współpracy? To, że działania te nie odniosły spodziewanego skutku – wieki szacunek dla autorki. Była po prostu bohaterką.
Autorka pisze: Nie uważałam tego co robiłam i tego co mnie w konsekwencji spotkało za coś wyjątkowego. Wiele w tym skromności ale też racji. Ci, którzy zajmują się historią tych lat, mogą przytoczyć wiele przykładów okrucieństwa i bohaterstwa. To nie był jednostkowy wybryk sadystycznego funkcjonariusza. To była metoda pracy Służby Bezpieczeństwa i jej stosowanie nie mogło mieć miejsca bez co najmniej akceptacji przełożonych.
Dziś ci właśnie funkcjonariusze żyją sobie nieniepokojeni i pobierają – od 30 lat – wcale nie głodowe emerytury a ich, również sowicie uposażony, najwyższy przełożony został właśnie uhonorowany przez prezydenta Rzeczypospolitej zaproszeniem do Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W jakim my państwie żyjemy?
Inne tematy w dziale Polityka