Egzotyczny sojusz zawiązał się przed II turą wyborów w Chorzowie. Troje przegranych kandydatów: Maria Nowak z PiS, Jerzy Bogacki reprezentujący Ruch Autonomii Śląska oraz Cezary Stryjak – kandydat SLD, zgodnie poparło Andrzeja Kotalę walczącego w barwach PO przeciwko Markowi Koplowi – liderowi lokalnego stowarzyszenia Wspólny Chorzów a zarazem prezydentowi najdłużej w kraju sprawującemu swój urząd. Osobliwa koalicja, nazwać ją można „Byle nie Kopel”. Oglądając zdjęcie, na którym wymieniona czwórka krzyżuje dłonie w braterskim uścisku na tle wyborczego plakatu kandydata PO („z dala od polityki”), nie mogłem oprzeć się wrażeniu pełnego surrealizmu – totalny odlot. Razem PO, PiS i SLD a do tego RAŚ. W zasadzie można pogratulować Markowi Koplowi umiejętności łączenia tak różnych opcji. To duża sprawa łączyć wodę z ogniem.
Co mogło spowodować powstanie tak egzotycznego kwartetu? Zawieranie koalicji „ponad podziałami” ma sens w sytuacji dużego zagrożenia, któremu zaradzić może wybrany wspólnie mąż opatrznościowy. Dwadzieścia lat zupełnie przyzwoitych rządów Marka Kopla dowodzi, że nie jest on zagrożeniem dla miasta. Z kolei dotychczasowe dokonania Andrzeja Kotali nie pozwalają widzieć w nim męża opatrznościowego.
Zwykle w II turze przegrani kandydaci popierają tego, z pozostających w grze, do którego bliżej im ze względów ideowych. Stosując tę zasadę najłatwiej zrozumieć decyzję Cezarego Stryjaka. Dla niego polityk partii rządzącej o nieokreślonych poglądach jest lepszy od bezpartyjnego a wyraźnie prawicowego prezydenta. Jak jednak pani poseł wytłumaczy wyborcom Prawa i Sprawiedliwości, mających nadzieje na moralną odnowę kraju, że mają głosować na kandydata Platformy, któremu przed sądem wykazano krętactwo? A już zupełnie niezrozumiałe jest zachowanie reprezentanta Ruchu Autonomii Śląska, popierającego reprezentanta partii, która ograniczony przecież samorząd ma w takim poważaniu, że premier wraz z wicepremierem – liderem PSL ustalają zasady koalicji w sejmikach, regionalnym politykom pozostawiając jedynie karne wykonywanie ich poleceń.
Skoro trudno znaleźć ideowe motywy, szukać należy bardziej przyziemnych. Możliwe są dwa, przy czym jedno nie wyklucza drugiego i prawdopodobnie występują łącznie. Pierwszy to trzeźwa ocena własnych szans. Jeśli, po raz kolejny, nikt z partyjnych kandydatów nie był w stanie zagrozić obecnemu prezydentowi, należy wspólnie spróbować obalić Marka Kopla a poziom partyjnego kandydata daje nadzieję na skuteczną rywalizację z nim za cztery lata. Zdetronizowanie Kopla daje możliwości gier partyjnych: wzajemnych świadczeń, zmiennych sojuszy i podziału beneficjów.
I tutaj dochodzimy do motywu drugiego: Marek Kopel ma większość w Radzie Miasta, blisko 50% głosów w I turze i niczyjego poparcia nie musi kupować. Andrzej Kotala przeciwnie, za udzielone poparcie będzie musiał się odwdzięczyć. Nikt się oczywiście do takiego dealu nie przyzna, lecz tylko skończony naiwniak może przypuszczać, że egzotyczny sojusz to efekt nagłego i jednoczesnego przypływu bezinteresownej miłości do partii miłości. Głosząc „z dala od polityki”, prezes Kotala wykonał więc kawał dobrej, politycznej roboty, w tym gorszym znaczeniu słowa „polityka”.
Obłuda kandydata PO nie dziwi, jeśli przypomnieć, że w poprzedniej kadencji został pozbawiony mandatu radnego przez sąd, gdy okazało się, że nie mieszka w Chorzowie. Kandydat na prezydenta nie musi mieszkać w mieście, w którym kandyduje. Andrzej Kotala kandydował jednak również teraz na radnego i mandat uzyskał. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Gwoli sprawiedliwości stwierdzić muszę, że chorzowska wszechpartyjna koalicja nie jest tak całkiem egzotyczna. Krótko przed I turą, 19. listopada, ukazał się w „Rzeczpospolitej” artykuł Jerzego Karwelisa „Poniedziałek po wyborach”. Opisywał tam, między innymi, sytuację przed wyborami na Dolnym Śląsku. Czytałem ten artykuł z dużym niedowierzaniem a tu chorzowska czwórkoalicja potwierdziła jego prawdziwość. Drobny fragment:
W miastach Dolnego Śląska, gdzie swoich kandydatów wystawiają silne i niepartyjne lokalne koalicje, każda z partii politycznych wystawia w pierwszej turze po swoim kandydacie na prezydenta, ale razem partie już się ułożyły, że jak dojdzie do drugiej tury, to poprą każdego kandydata partyjnego, który do drugiej tury przejdzie, byleby przeciwko kandydatowi niezależnemu.
Wcześniej lokalne partie nie mogły ustalić na posiedzeniu rady miasta nawet wspólnego stanowiska dotyczącego choćby i szaletu, dziś w obliczu zagrożenia poprą nawet swych politycznych wrogów, byleby nie wszedł nowy do gry i nie przewrócił stolika do brydża, gdzie gra się we czwórkę od lat. W różnych składach ale w tym samym gronie.
W Chorzowie partie w brydża jeszcze nie grały. Nie mogą się więc tego doczekać.
Cieszę się, że ta grupa mnie poparła i przekaże głosy swoich wyborców na moją osobę.– cieszy się prezes Kotala. Cóż, pozyskanie tak egzotycznych sojuszników to spory sukces, mogący uderzyć do głowy. I uderzył. Andrzej Kotala najwyraźniej zapomniał, że głosy wyborców nie są własnością kandydatów. Wyborcy to nie wojsko partyjne, karnie wykonujące rozkazy i nie pytające „Dlaczego?”. Wyborcy w niedzielę zagłosują tak, jak uznają za słuszne a w poniedziałek prezes Kotala i jego egzotyczni sojusznicy ciężko się zdziwią.
Inne tematy w dziale Polityka