Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
533
BLOG

Kto rozpętał II wojnę światową?

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Polityka Obserwuj notkę 9

Wypowiedzi pani Steinbach na temat przyczyn wybuchu II wojny nie byłyby warte komentarza, gdyby nie wpisywały się w tendencję zmieniania postrzegania historii najnowszej, coraz bardziej widoczną w Republice Federalnej. Przypomnę, że Eryka Steinbach stwierdziła mniej więcej to, że to Polska pierwsza przeprowadziła w roku 1939 mobilizację i umieściła gros swoich wojsk na granicy z Niemcami. Atak Wehrmachtu był jedynie tego konsekwencją. Powtórzyła tym samym tezy niemieckiej propagandy z tamtych dni. Tak właśnie określił to towarzysz Hitler przemawiając w Reichstagu. Podobnie brzmiały oficjalne komunikaty dowództwa armii i wypowiedzi niemieckich dyplomatów: „siły zbrojne podjęły aktywną obronę Rzeszy (…) niemieckie siły lądowe dzisiaj rano przystąpiły do kontrataku” (OKW), „Dziś w nocy polscy żołnierze strzelali na naszym terytorium” (Hitler).

Na ile wypowiedź przewodniczącej Związku Wypędzonych jest charakterystyczna dla panujących w Niemczech opinii? W głównych mediach dominuje, jak na razie, prawdziwy obraz początków wojny. Nikt z liczących się historyków i publicystów nie kwestionuje niemieckiej odpowiedzialności za jej wybuch. O samej kampanii wrześniowej nie piszę się zbyt wiele, jako że dla Niemców II wojna zaczęła się wprawdzie od napaści na Polskę, jednak była to przede wszystkim wojna z wielkimi mocarstwami. Nie brakuje jednak rzetelnych historyków przypominających, jak było naprawdę.

Jednym z nich jest Jochen Böhler a jego wydana w 2006 roku książka „Auftakt zum Vernichtungskrieg – die Wehrmacht in Polen 1939” (Wstęp do wojny niosącej zagładę – Wehrmacht w Polsce 1939) została zauważona przez poważne media. Jochen Böhler obala powszechne w Niemczech przekonanie, jakoby niemieckie zbrodnie wojenne rozpoczęły się dopiero po napaści na Związek Sowiecki. Opierając się głównie na oficjalnych dokumentach Wehrmachtu: rozkazach i dziennikach działań poszczególnych oddziałów oraz spisanych wspomnieniach żołnierzy, ukazuje ogrom niemieckich zbrodni od samego początku wojny, od rozstrzelania w nocy z 1. na 2. września co drugiego mężczyzny w przygranicznej miejscowości Torzeniec. Oprócz mordowania ludności cywilnej, autor opisuje również masowe rozstrzeliwania jeńców wojennych, rozpoczęte zamordowaniem 100 jeńców w Serocku. W Ciepielowie dowódca 15. Pułku 29. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej, by stworzyć pozory legalności, kazał 300 jeńcom zdjąć część mundurów, po czym stwierdził, że wyglądają jak partyzanci i wydał rozkaz rozstrzelania. Osobnym rozdziałem były mordy i gwałty na ludności żydowskiej. Z tym również nie czekano do konferencji w Wannsee.

Gwoli sprawiedliwości w książce odnotowano również wyroki sądów polowych, wydanych wobec sprawców co bardziej brutalnych zbrodni. Nie były one jednak zbyt wysokie. Przykładowo: za masakrę kosztującą życie 22 Żydów – rok więzienia, za zabicie 50 Żydów – 3 lata. W sprawie brutalnego zgwałcenia Żydówki na oczach jej rodziny przed sądem postawiono trzech żołnierzy Wehrmachtu. Sądzono ich jednak nie za gwałt a zhańbienie rasy.

Jochen Böhler nie pozostawia złudzeń co do tego, że opisane zbrodnie były złamaniem prawa przez szeregowych żołnierzy lub nadużywających swych uprawnień dowódców niższych szczebli. Oddolną inicjatywą nie mogło być zbombardowanie już 1. września nad ranem Wielunia, miasta bez żadnego znaczenia militarnego i następujących później działań Luftwaffe, nieodróżniającej celów cywilnych od wojskowych. Trzytysięczny Frampol koło Zamościa zniszczony został tylko w celu sprawdzenia skuteczności masowych nalotów, choć nie było wtedy (13.09) w miasteczku ani wojska, ani obrony przeciwlotniczej.

Zbrodnicze rozkazy szły z samej góry. 12. września szef Sztabu Generalnego rozkazał traktowanie pojmanych żołnierzy polskich, znajdujących się na zachód od linii frontu jako partyzantów, czyli natychmiastowe ich rozstrzelanie. Dodatkowo, tych nielicznych, już skazanych żołnierzy Wehrmachtu ułaskawiono w wyniku amnestii, ogłoszonej już 4. października. Posłano zatem żołnierzom – jak pisze autor –jasny sygnał: W walce z „mniej wartościowymi rasami” każdy środek jest dozwolony.

Obok głównego nurtu przedstawiania II wojny światowej od lat narasta w Niemczech tendencja do zdejmowania z Niemców odium agresorów i zbrodniarzy. Zaczęło się od przedstawiania ich jako jednych z głównych ofiar wojny i usiłowania wyjęcia ich cierpień z kontekstu historycznego, czyli niemieckich agresji i zbrodni. Dziś, gdy starania te przynoszą materialny efekt w postaci Centrum Przeciw Wypędzeniom, przychodzi czas na zrzucenie na innych odpowiedzialności za wybuch wojny, lub chociaż podzielenia się nią. Oprócz pani Steinbach i innych liderów Związku Wypędzonych, czynią to media, jak na razie niszowe, jednak zyskujące coraz bardziej na popularności. Przykładem może być, podejrzewana o powiązania z neonazistami, „Junge Freiheit”, określająca się jako „konserwatywna”, choć jej konserwatyzm ogranicza się coraz bardziej do konserwowania tego, co skończyło się w 1945.

Innym zjawiskiem jest kwartalnik „Vergißmeinnicht” – inicjatywa (przynajmniej formalnie) pewnego mieszkańca Görlitz, rozsyłana jednak pocztą do domów w całej Republice Federalnej. W tymże „Vergißmeinnicht” znaleźć można opis relacji niejakiego Heinricha-Juliusa Rotzolla z Królewca, zmobilizowanego w 1939 i przydzielonego do wojsk strzegących granicy Prus Wschodnich z Polską. W marcu tegoż roku Polska – jak pisze autor – rozmieściła ¾ swoich wojsk na granicy niemieckiej a polska kawaleria wykonywała prowokacyjne i mordercze rajdy na przygraniczne wioski. Każdej nocy płonęła niemiecka wieś a sam H-J Rotzoll naliczył prawie 100 zabitych rolników. Relacja kończy się stwierdzeniem, że to polska kawaleria swym morderczym działaniem rozpaliła ogień wojny światowej i zdziwieniem, że, wobec tak oczywistych faktów, świat wierzy, że na radiostację gliwicką napadli Niemcy przebrani w polskie mundury.

Takie przedstawianie sprawy jest jeszcze w Niemczech marginesem. Konserwatywny, w powszechnym znaczeniu tego słowa, dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” obok informacji o wypowiedziach pani Steinbach zamieścił przypomnienie faktów historycznych, z których jednoznacznie wynika niemieckie dążenie do wywołania wojny. Zacytował skierowane do dowódców wojsk słowa Hitlera z marca 1939, że przy pierwszej nadarzającej się okazji zaatakują Polskę oraz z sierpnia, że najbardziej boi się tego, by jakiś wariat nie wystąpił z inicjatywą mediacji pokojowych. FAZ przypomina również fakty: kilka dni przed polską, częściową mobilizacją Niemcy zajęły Kłajpedę i wchłonęły resztkę Czechosłowacji, wbrew zapewnieniom Hitlera sprzed kilku miesięcy. Przypomina niemieckie ultimatum, jak również propozycję wspólnego ataku na Związek Sowiecki. Gdy Polska odmówiła, Hitler napadł na nią wraz z Sowietami.

Wszystko to dobrze i pięknie, jednak FAZ czytają niemieckie elity a większość wyborców czerpie swą wiedzę z zupełnie innych źródeł, które cytują Erykę Steinbach bez przytaczania faktów historycznych. W tym kontekście zupełnie niezrozumiałe jest milczenie strony polskiej. Trudno uwierzyć, że sprawujący najwyższe urzędy w Polsce historycy nie rozumieją znaczenia świadomości historycznej i konieczności przeciwstawiania się fałszowaniu historii. O ile można (jeszcze) nie przejmować się publikacjami „Junge Freiheit” czy „Vergißmeinnicht”, o tyle nie można przemilczać wypowiedzi przewodniczącej Związku Wypędzonych i członka najwyższych władz partii rządzącej. Przeciętny Niemiec nie jest w stanie ocenić prawdziwości stwierdzeń pani Steinbach i jej kolegów a skoro Polacy milczą, nabiera przekonania, że mają coś na sumieniu.

Wobec fałszowania historii przez różne niechętne Polsce ośrodki i wykorzystywaniu w tym celu potężnych machin propagandowych, mamy jedną, lecz bardzo skuteczną broń – prawdę. Naprawdę nie musimy wstydzić się naszej historii ani jej upiększać. Wystarczy tylko mówić prawdę. Niewytłumaczalne jest, dlaczego nasi dyplogeniusze nie potrafią, lub nie chcą, z tej broni skorzystać. Dotychczasowe działania polskich władz każą raczej spodziewać się, zamiast ostrego wystąpienia, odsłonięcia pomnika żołnierzy Wehrmachtu. Byli wszak oni, podobnie jak bolszewicy w 1920, zwykłymi chłopcami, siłą wcielonymi do wojska i rzuconymi w wir wojny wbrew swej woli. Natomiast polscy nacjonaliści strzelali do nich niczym do kaczek, miast przyjąć gościnnie, jak Austriacy i Czesi.

Proponuję, by na tym pomniku, inaczej niż w Ossowie, zamiast bagnetów umieścić specyficzne niemieckie hełmy piechoty. Ale krzyż zostawić. No, oczywiście nie prawosławny, tylko taki charakterystycznie złamany. Eryka Steinbach nie odmówi prezydentowi Komorowskiemu towarzyszenia w odsłonięciu tego dowodu polskiej wrażliwości na tragedię i cierpienia sąsiadów.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj9 Obserwuj notkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka