To, że Donald znów złamał Konstytucję raczej nie dziwi. Nie pierwszy to i, zapewne, nie ostatni raz. Trudno jednak o tak spektakularne i wręcz podręcznikowe danie racji przeciwnikowi i przyznanie się do winy. Mówiąc kolokwialnie: samozaoranie.
W rocznicę ostatnich wyborów parlamentarnych prezydent wygłosił w Sejmie orędzie. Skorzystał z prawa, jakie daje mu art. 140 Konstytucji „Prezydent Rzeczypospolitej może zwracać się z orędziem do Sejmu, do Senatu lub do Zgromadzenia Narodowego.”
W swym orędziu prezydent precyzyjnie, merytorycznie, ale i ostro, bo trudno było inaczej, wypunktował najważniejsze błędy, zaniechania, jak też przekroczenia obowiązującego prawa przez koalicję 13 grudnia, ze szczególnym podkreśleniem wielokrotnego złamania Konstytucji.
Na orędzie nerwowo, co nie dziwi, zareagował premier wygłaszając emocjonalną odpowiedź. I nie istotne jest tutaj, że było to typowe dla Donalda Tuska mijanie się z prawdą, polemizowanie nie z tym, o czym mówił prezydent i rzucanie wątpliwego poziomu złośliwości.
Istotnym jest drugie zdanie przytoczonego artykułu Konstytucji, a brzmi ono tak:
„Orędzia nie czyni się przedmiotem debaty.”
To, że Donald znów złamał Konstytucję raczej nie dziwi. Nie pierwszy to i, zapewne, nie ostatni raz. Trudno jednak o tak spektakularne i wręcz podręcznikowe danie racji przeciwnikowi i przyznanie się do winy. Mówiąc kolokwialnie: samozaoranie.
Inne tematy w dziale Polityka