Moja rodzina i jej kat , w oryginale Meine Familie und ihr Henker, to tytuł nowej książki niemieckiego dziennikarza Niklasa Franka. Znajomo brzmiące nazwisko nie jest przypadkiem. To syn osławionego Hansa Franka, zwanego „rzeźnikiem Polski”, generalnego gubernatora tej części zajętej przez Niemców Polski, która nie została przyłączona do Rzeszy. Z tego najbardziej znany jest nad Wisłą ojciec autora nowej książki, z jego brutalnych i krwawych rządów.
Jednak stanowisko zarządcy Generalnej Guberni to tylko część jego zasług dla Tysiącletniej Rzeszy. Hans Frank wcześnie związał się ruchem narodowosocjaIistycznym i Adolfem Hitlerem. Już w 1923 roku wziął udział w nieudanym puczu monachijskim. Wcześniej wstąpił do SA, a od 1925 był zaufanym prawnikiem Hitlera. W roku 1927 został członkiem NSDAP, w 1930 posłem do Reichstagu, a po zdobyciu władzy przez brunatnych socjalistów ministrem bez teki w rządzie III Rzeszy.
Najważniejszą, choć nie tak spektakularną, rolę odegrał jako główny twórca systemu prawnego nazistowskich Niemiec, opierającego się na zasadzie wodzostwa. Pierwotnym źródłem prawa nie było tam prawo naturalne, czy przestarzały Dekalog. Była nim wola wodza, przy czym wola ta nie musiała być skodyfikowana ani w jakikolwiek sposób zapisana. Wystarczyło ustne polecenie, by było ono podstawą do tworzenia aktów prawnych niższego rzędu.
Zasadą wodzostwa usiłowali usprawiedliwić swe czyny sądzeni w Norymberdze niemieccy zbrodniarze. Bezskutecznie. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy kierował się prawem naturalnym, obowiązującym w państwach zbudowanych na chrześcijaństwie, i Hans Frank, wraz z innymi skazanymi na karę śmierci zbrodniarzami, zawisł na szubienicy w nocy 16 października 1946.
Nawiasem mówiąc, proces norymberski jest ważnym argumentem w dyskusji o wyższości prawa stanowionego czy naturalnego. Według prawa stanowionego nie można byłoby skazać tych zbrodniarzy, gdyż postępowali oni zgodnie z tymże prawem. Dopiero odwołanie się do prawa naturalnego pozwoliło na nazwanie zbrodniarzy zbrodniarzami i wymierzenie im sprawiedliwości. Sprawiedliwość też bardziej związana jest z prawem naturalnym niż stanowionym.
Z ojcem i swoją rodziną rozliczał się Niklas Frank w książkach, publikacjach, wywiadach i spotkaniach z młodzieżą szkolną. Uderzająco okrutnie i brutalnie brzmią jego oceny własnego ojca. Cóż, zdarzają się synowie krytykujący swych ojców, często nie bez racji. Jednak opinie Niklasa Franka należą do ekstremalnych i z tego powodu wzbudziły głosy krytyki. Wielu uważa, że syn nie powinien tak pisać o ojcu. Z drugiej strony Hans Frank był ekstremalnym zbrodniarzem, trudno w jego postaci doszukać się jakiś pozytywów.
Radykalną i bezkompromisową ocenę swego ojca rozpoczął w pierwszej swojej książce Mój ojciec Hans Frank, wydanej w roku 1987, w czasie, gdy, jak pisze Josef Wirnshofer – recenzent Süddeutsche Zeitung, Niemcy byli zajęci głównie przemilczaniem terroru narodowych socjalistów. Nie przebiera w niej w słowach: "Skręcenie Ci karku uratowało mi spaprane życie", rzuca określenia takie jak tchórz i kłamczuch.
Moja rodzina i jej kat jest efektem przestudiowania korespondencji Hansa Franka z rodziną w czasie jego pobytu w norymberskim więzieniu. Trudno w tych listach znaleźć uznanie swojej odpowiedzialności za zbrodnie. Przeważa użalanie się nad sobą i swoim losem. Niklas Frank pokazuje, jak Hans Frank i jego żona odsuwają od siebie wszelkie poczucie winy, dodając sobie otuchy, a przecież doskonale wiedzą, że jego ojca czeka tylko śmierć, tak przytłaczające są dowody. Dowody, jakie on sam w dużym stopniu zabezpieczył, skrupulatnie notując swoje dokonania w okupowanej Polsce. Notował, by przekazać potomnym, jak sumiennie i odpowiedzialnie podchodził do powierzonych mu zadań. Z jego opasłych, szczegółowych notatek skorzystali norymberscy sędziowie.
W końcu Niklas Frank stawia swojej rodzinie i Niemcom gorzką diagnozę, że nigdy uczciwie nie przyznali się do swych zbrodni. Moja rodzina i jej kat pokazuje, jak jeden z głównych organizatorów Holocaustu radzi sobie z kwestią winy i odpowiedzialności. I jak zaraz po wojnie rodzina zaczyna przeżywać to, co wkrótce ogarnia cały kraj: wielkie wypieranie.
To akurat niezbyt odkrywcze, choć mało kto o tym głośno mówi. Wprawdzie nie ukrywa się dziś w Republice Federalnej niemieckich, a raczej „nazistowskich” zbrodni, szczególnie wobec Żydów, to trudno znaleźć dziś Niemca otwarcie przyznającego, że jego ojciec, dziadek czy pradziadek był zbrodniarzem. A przecież masowych zbrodni nie dokonali pojedynczy ludzie. To była ogromna, państwowa, mordercza machina, z olbrzymim aparatem urzędniczym, policyjnym i wojskowym. Ruch brunatnych socjalistów był ruchem masowym a opór symboliczny, w zasadzie go nie było. Miliony Niemców z entuzjazmem maszerowały najpierw w marszach z pochodniami, a później w szeregach ruszających na podbój świata. Byli to normalni, dotychczas uczciwi obywatele, którzy jakoś godzili w swoim sumieniu zabijanie cywilów. Z początku na rozkaz, bo rozkaz to rozkaz, później bez rozkazu, bo chodziło tylko o podludzi. A o rabunkach można pisać tomy. Dzieła sztuki są tylko częścią tego wielkiego rabunku. Problemy z ich odzyskaniem, graniczące z niemożnością, są dobrym wskaźnikiem poziomu świadomości współczesnych Niemców, Austriaków i ich pomagierów.
Niklas Frank nie wierzy w autentyczność reakcji swego ojca na pokazane w czasie procesu nagrania filmowe z obozów koncentracyjnych. Strażnicy musieli zabrać ojca z miejsca, bo wciąż gapił się w ekran, ze łzami w oczach. Uważa, że ojciec, w swym zakłamaniu odegrał tani teatrzyk.
Nie wierzy też w jego nawrócenie. W październiku 1945 r., jeszcze przed rozpoczęciem procesu, Hans Frank przyjął w więzieniu chrzest. Potem przez kolejne miesiące procesu pobożnie czytał Biblię. W listach do dzieci pisał o dobrym Bogu. Niklas Frank przestudiował wszystkie jego listy do żony i dzieci i policzył, że słowo „Bóg” napisane jest 550 razy. Szczera wiara? Niklas zdecydowanie zaprzecza.
Cóż, tego czy ktoś nawrócił się szczerze, czy na pokaz, nigdy do końca nie wiemy. Może Hans Frank nawrócił się na pokaz, by złagodzić stanowisko sędziów, lub zostawić po sobie lepszy wizerunek? Może swoiście realizował zakład Pascala? A może, w obliczu nieuchronnego końca swego życia, zastanawiał się nad sensem swego istnienia i szczerze zwrócił się ku Bogu? Byłby wtedy jednym z wielu zażartych wrogów Boga i Kościoła, którzy na łożu śmierci wołali księdza. Szkoda tylko, że nie mogą podzielić się już tym doświadczeniem ze swoimi następcami, bo nie każdy z nich zdąży przed śmiercią pogodzić się z Bogiem.
Radykalny rozrachunek z przeszłością własnej rodziny skierował Niklasa Franka zdecydowanie na lewo. W każdym, kto głosi opinie odmienne od lewicowego mainstreamu, słyszy głos swojego ojca. To nie krytyka, a stwierdzenie faktu. Trudno to oceniać komuś, kto miał, dzięki Bogu, normalnego ojca. Nie wiem, jak żyłbym z takim bagażem, jaki ma Niklas Frank.
Niemniej jego postawa jest dość charakterystyczna i oddająca różnicę między dwoma lewicowymi totalitaryzmami. Byli naziści często stają się komunistami lub innymi lewakami, by skuteczniej walczyć z faszyzmem. Natomiast mało jest wyleczonych z komunizmu, którzy zostają faszystami czy nazistami (jest pewna różnica), by skuteczniej walczyć z komunizmem. Zwykle przyjmują poglądu centrowe lub konserwatywne.
Niemiecki mainstream, a wraz nim mainstream europejski, to już czysta lewica zwalczająca faszyzm i szukająca go gdzie się da, najczęściej tam, gdzie go nie ma. Być może jest to efekt przepracowania dziedzictwa III Rzeszy? Może przyjęto stalinowską tezę, że narodowy socjalizm to prawica, i szukano antidotum na lewicy ze znanym skutkiem. Może tam tkwi błąd? Trudno powiedzieć. Mało jest krajów winnych zbrodni systemów totalitarnych, które chciały sobie z tym poradzić, więc nie ma z czym porównywać.
Uczciwie stwierdzić trzeba, że Niemcy, jako państwo i społeczeństwo, przynajmniej usiłowały poradzić sobie ze swoją przeszłością. Pozytywne recenzje książki Niklasa Franka w niemieckich mediach są tego dowodem. Wyszło jednak, jak wyszło.
W Rosji takiej próby nie podjęto. To znaczy, podejmowały ją jednostki, które ostatnio skutecznie uciszono. W dzisiejszej Rosji penalizuje się wspominanie o zbrodniach komunistycznych, co prowadzi prostą drogą do recydywy.
I dlatego należy się bać. A raczej być czujnym i, przede wszystkim, zbroić się.
Inne tematy w dziale Kultura