Kryzys tożsamości
"Wszystko to jest w tej sztuce dość makabryczne, przerysowane, ale wydaje mi się, że tutaj po raz pierwszy mówię coś potencjalnie dobrego. Oczywiście nie formułuję wprost żadnego pozytywnego przesłania, ale to pierwsza rzecz, którą napisałam nie pod hasłem: w jakim okropnym kraju żyjemy, a jak tu szaro! Odwrotnie, jest tu moja afirmacja bycia Polką i polskości, totalnie dzisiaj wyszydzonej, zmieszanej z błotem i traktowanej jako skaza, jako policzek wymie...rzony przez los, przynajmniej w moim pokoleniu." - bezceremonialnie mówi o sobie i sztuce Dorota Masłowska. Staje się automatycznie enfant terrible środowiska, samotną wilczycą odrzucającą poczucie indywidualnego bezpieczeństwa, które daje życie stadne. Jakby nie chciała by jej profil widniał na znaczkach pocztowych, jakby nie zważała na oddech ogromnego zwierzęcia na swoich plecach, jej słowa przybierają realny kształt w przedstawieniu "Między nami dobrze jest".
W kinach studyjnych można było zobaczyć, wystawioną przez Grzegorza Jarzynę na scenie TR Warszawa i cieszącą się powodzeniem, filmową adaptację sztuki Doroty Masłowskiej. "Między nami dobrze jest" napisana w 2008 roku na zamówienie TR Warszawa i wystawiona rok później. Pełna "groteskowych dialogów złożonych z przewrotnie potraktowanych cytatów z popkultury, szyderstw z języka reklam, kolorowych czasopism, tabloidów" staje się przede wszystkim, tykającą bombą, dekonspirującą skoordynowaną walkę z tożsamością narodową. Przesłanie ledwie dostrzegalne w zwiędłym świetle kopiach kopii recenzji.
"Miedzy nami dobrze jest" to tragikomiczna w formie opowieść o jałowym życiu trzypokoleniowej rodziny, z kubłem na śmieci, dostarczycielem najnowszych informacji o świecie z wyrzuconych kolorowych czasopism, które mają i tą zaletę, że krzyżówki są już rozwiązane. Telewizji, narzędzia zbiorowej halucynacji, która podważa to kim byli ich rodzice, kim oni są, co słyszeli od swoich rodziców, tak jak ci od swoich i wiarę, którą im od dziecka wpajali. Ten świat trwa, życie trwa bo poczta wciąż przynosi rachunki do zapłacenia. I końcowy monolog Małej Metalowej dziewczynki jako owoc zbiorowej halucynacji, w którym nie zgłasza już pretensji do polskości, własnej osobowości, usprawiedliwiając się, że polskiego to się nauczyła ze starych kaset magnetofonowych. Głównymi bohaterkami zbiorowego rozpadu są: Osowiała Staruszka na wózku inwalidzkim, jej córka Halina i wnuczka – Mała Metalowa Dziewczynka. Panoramę postaci uzupełniają ich sąsiedzi – roznosicielka ulotek Bożena i reżyser filmu Koń, który jeździł konno, a także dwójka aktorów, prezenterka telewizyjna oraz pragnąca ratować różnego rodzaju "biednych ludzi" Edyta.
Projekt unifikacji tożsamości marnieje. Cierpi na niedostatek gdy dostaje się w ręce cierpiącego na atrofię twórcy o mentalności bezpaństwowca. Leniwego bojowca o ewolucję myśli. Spóźniony w mądrości etapu, podtrzymywany kroplówką entuzjazmu wywołanego chęcią posiadania Patka na rękę i Ptaka na klatę nie jest już w stanie obdarować widzów wyrafinowanymi rozkoszami estetycznymi. Świat dla wielu ważny usiłuje topornie przedstawić jako podrzędny, zakazany i poniżający.
I przeciwieństwo, dwa zrealizowane w ramach projektu "30 minut", sięgające profundalu, obrazy młodych twórców. Ich suwerenne poglądy na temat skutków poddawania się hybrydyzacji, próby wytworzenia, ukształtowania nowej tożsamości. Bo w świecie współczesnych Nomadów, mobilnych społeczeństw, gdy ludzie zaczynają przepływać, płynne stają się również ich tożsamości. Dwie nowele o opcji exit, porzucenia i wynikające z niej skutków zrywania więzi.
Pierwszy - "Częstotliwość drgań" w reżyserii Arkadiusza Biedrzyckiego z rolą Karoliny Kominek jako filmowej Natali. Tutaj protagonistka jest jakby jeszcze niedokończonym projektem, czekającym dopiero na dopełnienie przez samą siebie. W takim kontekście jej tożsamość staje się czymś nie danym, a zadanym, konstytuującym się dopiero poprzez samozrozumienie.
Film opowiada historię matki wracającej do kraju po siedmiu latach emigracji. W Polsce zostawiła swoją córeczkę i matkę. Jest gotowa wcielić się w rolę prawdziwej matki. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że jest już za późno, by przedrzeć się do świata dziewczynki, świata z którego przed laty uciekła; świata rządzonego niegdyś twardą ręką ojca.
Drugi - "Mazurek" w reżyserii Julii Kolberger z brawurowo zagraną rolą Kingi Preis jako Urszuli. Bohaterowie filmu występują w kontekście dwóch najważniejszych dla człowieka relacji: stosunku do siebie samych i stosunku do innych, a więc zarazem do kultury i tradycji.
Urszula piecze wielkanocny mazurek. Jej dwudziestoletnia córka, Ada, która studiuje zagranicą, ma zaraz przyjechać na ferie do domu. Tym razem przyjedzie ze swoim narzeczonym, Anglikiem, którego chce przedstawić rodzinie. Urszula szykuje kolację przy udziale swojego męża Marka, ojczyma Ady. Na kolację są również zaproszeni były mąż Urszuli i ojciec Ady, Stefan oraz jego młodsza żona. Kiedy córka przyjeżdża, okazuje się, że narzeczony jest od niej trzydzieści lat starszy. Świąteczne życzenia i dzielenie się jajkiem odbywają się już w bardzo napiętej atmosferze. Kulminacja następuje tuż po podaniu wielkanocnego mazurka...
Bohaterowie filmu uczą się nowych poglądów na miłość. Zrozumieją, że słowo raz wypowiedziane już nie powraca, że ma moc tworzenia i niszczenia.
Nie ma kina niezależnego, kino tak jak my wszyscy jest zależne od czegoś lub kogoś- to pesymistyczna wersja, w której nie ma odcieni szarości. To czy możemy w związku z tym używać przynajmniej słowa dodanego "bardziej" lub "mniej"?
Więc proszę: "bardziej" niezależne może być kino dzięki temu, że jest w "większym" stopniu przekazem własnej, artystycznej wizji świata. Dzięki krótszemu okresowi przygotowawczemu szybciej diagnozuje społeczne i polityczne problemy, jest o krok przed kinem komercyjnym.
Przychodzi mi na myśl obraz, najwyżej oceniony w sekcji Perspektive Deutsches Kino podczas Berlinale, Die Unschuldigen. O filmie Oskara Sulowskiego myślę w kontekście niedawnej prasowej informacji :
" współrządząca w Niemczech bawarska CSU uważa, że obcokrajowcy, którzy chcą zamieszkiwać na dłużej w Niemczech, powinni nie tylko w miejscach publicznych, ale i w domu mówić po niemiecku."
Nie jest to zdarzenie jednostkowe, przypomnijmy decyzję Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe:
„ Z fachowo-pedagogicznego punktu widzenia nie leży w interesie dzieci aby podczas spotkań ze swoim rodzicem posługiwały się językiem polskim. Jedynie promowanie języka niemieckiego jest dla dzieci korzystne, gdyż w tym kraju wzrastają, tu chodzą i będą chodzić do szkół”
Realizowane są decyzje niemieckiego Jugendamtu, związane z odebraniem polskim rodzicom na tej podstawie dzieci. Stoi to w sprzeczności z Traktatem Polsko-Niemieckim z 17 06 1991 roku gwarantującym swobodne porozumiewanie się językiem ojczystym w życiu prywatnym i publicznym.
Film „Niewinni” Oskara Sulowskiego nie będzie ułatwiał nam zadania, gdy świat przedstawiany nie jest moralnie wyrazisty. To nie świat decyzji Jugendamtu, które na podstawie donosu sąsiedzkiego o nadużywaniu alkoholu przez matkę odbierają dziecko a później mimo przeprowadzonych kosztownych testów poddających sprawdzeniu spożycie przez ostatnie 12 miesięcy, stwierdzających, że Polka jest abstynentką utrzymują decyzję w mocy. Świat, w którym Andrzej L. w proteście przeciwko decyzji urzędu do spraw młodzieży, w placówce, na oczach funkcjonariuszy popełnia samobójstwo.
Bohaterowie Die Unschuldigen to ludzie żyjący na krawędzi, pokrzywieni, jednak zachowujący czystość emocji, wzniosłość i humanitaryzm. On, Niemiec nowy partner matki nie zdając sobie sprawy z niestosowności, bawiąc się z dzieckiem zamiast pistoletu zabawki używa prawdziwy. Matka o nazbyt szlachetnym spojrzeniu jak na funkcję kuriera gangu narkotykowego, podejmuje się ryzykownego procederu by zapewnić dziecku godziwą egzystencję. O jej miłości do syna świadczy wytatuowany na ręku napis „Jakub”. Gdy po przypadkowym przedawkowaniu przyjedzie pogotowie, do akcji wkroczy Jugendamt odbierając dziecko. Ostatnia wstrząsająca scena gdy władze zezwalają na kilkuminutową rozmowę w języku niemieckim syna z matką. Wiemy, że to jest ich ostatnie spotkanie. Jakuba zarejestrujemy w pamięci gdy samotnie pozostanie na placu zabaw z małą jarmarczną katarynką, prezentem od matki. Nam wtedy pozostanie w myślach odtworzyć Odę do Radości stawiając na równi Beethovena i kantatę Schillera z jarmarczną muzyką.
Film z kreacjami aktorskimi: Iza Kala, grająca matkę tak jak w życiu rzeczywistym jest w każdym momencie myśli pochłonięta tylko jedną rzeczą. Impuls dominujący w danym momencie o dużym obciążeniu emocjonalnym jest tym co powoduje jej skupienie, unika samooskarżeń. Miesza w sposób przedziwny ból i rozkosz, lęk i radość. Jej syn grany przez Jurii Winklera tworzy kreacje poprzez słuchanie, słucha i reaguje na bodźce. Partner matki o ascetycznej twarzy, wyblakłych oczach, ziemistej pokrytej tatuażami cerze narkomana, grany przez Clemensa Shicka, znajduje różnorodność w cieniowaniu emocji, wybiera działanie aktywne w stosunku do tego co się dzieje w scenie. Kamera podąża za bohaterami, podgląda ich z ukrycia podbijając wrażenie autentyzmu.
There have been many comedians who have become great statesmen and vice versa.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura