Noc Świętej Łucji, patronki ślepych. Stan wojenny.
- Ubikacje są różne. Mówi się, świadczą o właścicielu, może to i prawda. - Paweł czuł, że od tego opowiadania będzie zależało uspokojenie nastrojów. - W tamtej to można było siedzieć i siedzieć. Lustro, wielkie z powbijanymi mosiężnymi okuciami, ręczniki pachnące, czyściutkie, mydełka z Peweksu, kafelki zielone, jak w żurnalu. Poszedłem tam, żeby zaczerpnąć koncepcji do dyskusji. Człowiek tak siedzi, to różne rzeczymu do głowy przychodzą najlepsze pomysły. Ludzie lubią tu zostawiać magazyny z kolorowymi zdjęciami, przyjemnie się je ogląda, niezależnie od poziomu i wykształcenia, każdy to lubi. W takim wiejskim kiblu, oblepionym gwiazdami filmowymi też przecież miło. Na ten przykład, zdjęcie takiej Farah Fawcett. Ludzie myślą, że jak oblepią kibel zdjęciami kwiatów lub gwiazd filmowych, to inaczej pachnie. No więc, zadowolony siedziałem na tym sedesie, jeszcze ciepłym z Peweksu. Pomyślałem, że niedługo Sylwester i żeby mnie się wtedy nie zachciało, bo później cały taki rok zafajdany. Pomyślałem jeszcze to, że po sierpniu osiemdziesiątego roku charaktery ludzkieuległy zmianie. Moją koleżankę tak zmogło za pięć dwunasta. Zegar wybija, ona słyszy, ale za cholerę wyjść nie może. Wybija dwunasta i wtedy stało się. Mimo to, rok następny miała podobno nawet wcale, wcale... Z ubikacjami w nowym budownictwie to są problemy, rozumiecie, wielka płyta. Socjalistyczna teoria zakładająca tworzenie zintegrowanych towarzysko
69
małych społeczności na wielkich osiedlach tak, żeby obniżyć koszty inwigilacji. Cienka ściana, łatwo wpadająca w wibracje,przez co papieru toaletowego nie można użyć, żeby szelest sąsiada nie zbudził. Albo samemu nie kłaść się spać dopóki sąsiad wody nie spuści. Ale w tę noc to miało też swoje dobre strony, mogłem aktywnie uczestniczyć w życiu towarzyskim, słyszałem wszystko, co się dzieje na prywatce, mogłem być w temacie. Sąsiad, aktor z trzeciego piętra ciągle kłócił się z żoną, to żeby mieszkańców zmylić, jak na nią krzyczał, to zdanie kończył „Desdemono", przez co wszyscy myśleli, że próbuje sztukę. Niby bankiecik, a tu cały czas wszyscy o polityce. Kobity też się wyemancypowały. Przydałyby się jakieś ekscesy, a tu nic, ale wódki można było popić, nie powiem, barek nieźle zaopatrzony. Ojciec gospodyni to była wtedy szycha,niby decydent, szczery komunista, ale forsa to mu się przelewała. „Żeby tych czerwonych pokręciło!" - ktoś pokrzykiwał z pokoju. „Trzeba ich rozliczyć za strzelanie w tył głowy, za łagry." „Nauczyciel mi opowiadał, że w sześćdziesiątym ósmym o takich różnych rzeczach rozmawiał z dwoma swoimi najbliższymi przyjaciółmi. Miał do nich pełne zaufanie, studenci tak jak on. To mu do głowy nie przyszło, że potem całą rozmowę, słowo w słowo, w pałacu powtórzą. Stary, do końca nie wiadomo, kto jest kto, ochrana działa a tutaj to co mówicie, to cały budynek słyszy." Dość konfidencjonalnie dokończyłem posiedzenie w kiblu, także mogłem być słyszalny nie we wszystkich pokojach. Podniesiony głos: „Zresztą myślę, że tak czy siak, to Ruskie wkroczą. Ludzie się zaczną buntować, jak oni tak będą dalej wszystko w magazynach trzymać. Komuś na tym zależy. Chcą nowej prowokacji. Może to nowy zamach, jak w Olsztynie." „Na górze się tasują a nas popychają z jednej strony na drugą." Nagle, spoza zielonych kafelków usłyszałem dzwonek
70
poprzedzający trzask drzwi i głośny oddech. Ja spuszczam wodę, żeby nie słyszeli, że korzystam z cudzych perfum. Dyskusje niebezpiecznie cichną. Potem głos ojca gospodyni: „telefony są odcięte, aresztują wszystkich z Solidarności". Jeszcze bym chyba na tej desce posiedział, ale wiedziałem, że nie wypadało, nie w takiej chwili, trzeba wstać. Podciągając spodnie przypomniało mi się, że ktoś mówił, że Ruskie na Syberii budują baraki na dziesięć milionów ludzi. „Interwencja rosyjska?" zostawiając za sobą krótki wodospad wpadłem na rudego faceta o czerwonej z natury lub od mrozu twarzy, w każdymrazie wszystko kolorystycznie grało. „Aresztują ludzi z Solidarności" trochę był przestraszony. „Małgosiu, mama się będzie niepokoiła, jedź ze mną do domu, mnie nikt nie zatrzyma." „To interwencja rosyjska" - rudy prawie płakał. Poszedłem w stronę korytarza. Przy wyjściu, tam gdzie były wieszaki na ubrania znajdowała się druga ubikacja, tym razem z łazienką bardziej przestronna, sedes, wanna, bidet, wszystko w jednakowym kolorze. Łazienka duża, jak pokój gościnny. Brakowało w niej tylko jasnoniebieskiej pianki i modelki. Podniosłem słuchawkę telefonu. Cisza. „Machina telephonica nie działa." W mieszkaniu dwa piętra wyżej sąsiad zaczął spacerować po pokoju, mówił do siebie, podnosiło to koszmar sytuacji, bo gość miał wszczepioną rurkę do tchawicy i wydawał metaliczne dźwięki. Cholerne ściany z papieru toaletowego. Można usłyszeć szelest pocieranych warg dochodzący z mieszkania piętro wyżej. Na pół piętrze odezwał się gwarek, sąsiad uczył go różnych dźwięków, tym razem ptak udawał rurę spływową. Nie mogłem opanować twarzy. Nie chciałem, żeby ktoś zobaczył, że się boję. Byłem przecież delegatem. Co prawda przypadkowo, ale pod murem nikt nie będzie pytał. Piętnastego miałem jechać do Stanów, chciałem tam zarobić na miesz-
71
kanie w Warszawie. Podszedłem do jednej z dziewczyn i starając się, żeby głos mi nie drżał zapytałem: „mieszkamy obok siebie, mogłabyś sprawdzić czy u mnie ich jeszcze nie ma? Pójdziemy razem, dobrze?" Okulary o grubych soczewkach, owa narośl pielęgnowana od przedszkola, unikały mojego wzroku. Okularnica przytaknęła tylko głową, nie mogła wydobyć z siebie głosu. Młoda lekarka, była w moim wieku, skończyła właśnie medycynę. Była z tych dziewcząt, co to zawsze będą wyglądały na prymusa szkolnego. Na schodach spotkaliśmy żonę, jakiegoś przewodniczącego NZS-u ,"mąż został aresztowany". W budynku rozpoczęło się uruchamianie spłuczek. Jakbyśmy wychodzili spod wodospadu Niagara a nie z budynku mieszkalnego. Ulice puste, nawet nie było sztywnych po nocnych przymrozkach milicjantów. „Napadało tego śniegu" - myślę i brzmi mi to, jak początek sztuki teatralnej. Czasami przejedzie jakiś łazik lub wołga, a w nim faceci, co dzisiaj nie oszczędzają na paliwie. Szliśmy z prymusem rzadko się odzywając, każde zatopione w swoich myślach. „Wejdziesz na piętro i jak będzie wszystko w porządku każ rodzicom zostawić zapalone światło, powiedz, żeby mi dali kluczyki do samochodu." „Dobrze, pójdę" - prymusowi zsunęły się lekko okulary, drżała twarz. „W Klosie zostawiało się doniczkę w oknie, ale ciemno, niezbyt będzie widać", to miał być żart, żeby rozładować sytuację, ale ona uśmiechnęła się, żeby raczej dodać mnie niż sobie odwagi. Szliśmy podwórkami, potem się rozdzieliliśmy, ona pobiegła na klatkę schodową a ja nadrugą stronę ulicy, żeby obserwować okno. Pali się światło, wszystko w porządku. Za chwilę jest prymus i kluczyki samochodowe wędrują do mojej kieszeni. Kilka zdawkowych zdań „trzymaj się", „na razie", „bądźmy w kontakcie". Zdjąłem plandekę z samochodu, sznurki były zamarznięte na lód, nie
72
mogłem ich rozsupłać, pomyślałem, że najgorzej będzie jak akumulator się rozładował. Z naprzeciwka nadjeżdżał samochód wojskowy, więc przywarłem do plandeki, żeby nie zgarnęli. Pomyślałem, że zupełnie jak w Chile, trzeba się przebić do ambasady amerykańskiej, tam przynajmniej nie wejdą. Silnik pracuje, wszystko w porządku. Włączam radio. Cisza. Jezdnia śliska. Jak zatrzymają to przejadę kilku sukinsynów. Mijam milicję na sygnale. Zielonoświątkowców z ambasady w Moskwie nie wyciągali, to może i mnie sobie odpuszczą. Jednak zmieniłem decyzję. Hamulec ręczny, obrót kierownicy i samochód zawraca w miejscu, zza oszronionych szyb widać, jakby nikłe światełko w tunelu, neon ubikacji publicznej. Kierunek na Ursynów, setka na liczniku. Damski, męski. Z Okęciadochodził jakiś potężny warkot, dudnienie, jak z kibla, to upewniło, że Rosjanie właśnie lądują. Pomyślałem, że pojadę do Magdy, bo ją trzeba zabrać. Przecież też gdzieś działała i może mieć kłopoty. Na drodze duży samochód wojskowy, obok odlewa się samotwór, żołnierz. Gdy mnie widzi macha drugą ręką. Chyba nie zboczeniec. Podjeżdżam, ale trzymam nogę na pedale. W ciężarówce nikogo nie ma. „Pan może wie, gdzie jest ulica Śródziemnomorska?" Żołnierz bez karabinu uzbrojony w wielkie gumiaki, przepasany płóciennym paskiem. „Oczywiście, o tam prosto", na wszelki wypadek wskazuję w odwrotnym kierunku. Pewnie ten żołnierz też musiał mieć stracha. Już niedaleko, skręt w lewo, jeszcze raz w lewo i już na miejscu. Całe osiedle w jednakowym kolorze, śnieg taki, jak budynki, samochody: biało-szare. Niedaleko stamtąd mieszkała taka szycha, znienawidzony przez wszystkich w kraju. Ten co mówił, że rządowi nic nie jest potrzebne, bo sam się wyżywi. Jeździł zazwyczaj polonezem, bez obstawy, ciągle z inną kobietą. Myślałem, że można by go kropnąć, jak wojna
73
to wojna. Już widziałem siebie, jakbym był bohaterem ekranizacji powieści chandlerowskich, czekającego wieczorem na szychę. Pod kożuchem dubeltówka z obciętą lufą. Nadjeżdża polonez, ja wyciągam broń i strzelam w przednią szybę samochodu. Jedna kula dla szychy, jedna dla kobiety. Szyba się rozpryskuje. Siła uderzenia odrzuca ich ciała. Szycha się rozsypuje. Spływa życie, jak brudna ciecz po zastosowaniu spłuczki. Cały przód samochodu we krwi. Polonez robi gwałtowny zwrot i rozbija się na słupie albo lepiej, przebija barierkę i wpada do rzeki. Nad zderzakiem widoczna jedynie tablica rejestracyjna, a na niej litera „R" poprzedzona czterema cyframi. Tylko, gdzie tu na Ursynowie rzeka? Albo jeszcze lepiej, inaczej, bezpieczniej: materiał wybuchowy, łatwo przecież samemu zrobić, podłączyć do walke-talke. Samochód rusza, włącza się przycisk i z daleka można obserwować, jak noga szychy, jak szyszka z noworocznej choinki, spada na ziemię. Zacznie się pewnie niedługo walka, sabotaż, trzeba być przygotowanym. Największe zamieszanie, to będzie jak się wysadzi Rurociąg Przyjaźni, cała armia stanie, w NRD też nie będą mieli ropy. Ryzyko w stosunku do efektu minimalne. Nie mogą przecież obstawić rurociągu na całej długości. Na klatce schodowej zbita żarówka i obszczane drzwi windy. Dzwonię do drzwi, nikt nie otwiera. Spoglądam na zegarek, jest czwarta nad ranem. Jeszcze raz wciskam przycisk, tym razem dłużej. Za drzwiami szmery, otwiera mi drzwi, za nią jej ojciec, były robotnik budowlany, teraz rencista. Białe kalesony, najdziwniejsze ma ręce, całkiem inne niż większość ludzi. Paznokcie zwijające się wokół palców. Powiedziałbyś kaleka, ale przecież nawet jednego palca nie ma odciętego. Ręce niby w porządku, a jak u kaleki. Mieszkanie malutkie. Ciasno jak cholera, teraz trochę lepiej jak szwagier narzeczonej z siostrą i dwojgiem dzieci wy-
74
najęli pokój na mieście. Magda zaspana, ciepło opatulona. „Interwencja, interwencja słyszysz" te słowa musiały ją rozbudzić „trzeba uciekać, wszystkich aresztują", „interwencja powiadasz, uspokój się, gdzie uciekać?" „Mogę skorzystać z łazienki?" Ubikacja była mała i ciągle się psuł rezerwuar. Człowiek czuł się, jak w betonowym bunkrze, w którym Niemcy w obozach karnie trzymali więźniów. Ci, którzy mają klaustrofobię nie zaznają tu spokoju. Słowa Magdy brzmiały bardzo rozsądnie. Rzeczywiście gdzie uciekać? Nie pomyślałem o tym. Przecież wszystkie drogi wylotowe są obstawione. Przytaknąłem. Teraz wiedziałem, po co było rozsyłanie grup operacyjnych, akcja „Pierścień", polegająca na zamykaniu dróg niby przeciwko handlarzom mięsem. To były przygotowania. Spojrzałem nakalendarz wiszący na ścianie, trzynasty grudnia, św. Łucji -patronki ślepych. „Pojedziemy do szwagra" - zdecydowała Magda. U szwagra ubikacja też inna. Duża, źle utrzymana, bo korzysta z niej wiele rodzin mieszkających wzdłuż holu. Zaraz rano szwagier z żoną i dziećmi wyjechali na wieś, bo pewnie w mieście dojdzie do walk. Zostaliśmy sami. Za oknem, jakiś cywil z kartką i żołnierz szukali od godziny dozorcy, nikt nie chciał udzielić informacji. Kochaliśmy się, chyba bardziej po to, żeby się uspokoić, myśleć o czymś innym a może tylko dla pokazania, że żyjemy nie dla zabicia czasu. Od włączonej kuchenki gazowej zajęła się zasłona. Początek gówniany, ale może teraz być tylko lepiej.
There have been many comedians who have become great statesmen and vice versa.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura