Paweł Łęski Paweł Łęski
241
BLOG

Warszawski zmierzch'44

Paweł Łęski Paweł Łęski Powstanie Warszawskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Warszawski zmierzch '44


image


Patrząc od strony Wisły, w sierpniowy wieczór, światło słoneczne sprawiało, że budynki Starego Miasta ukazywały się z czarną obwódką. Dziwni ludzie, mimo upału, w oficerkach, bryczesach spieszyli gdzieś ze swoimi pakunkami. Łapali ryksze gdy pakunek zbyt ciężki, spóźnione tramwaje, które chcąc nadrobić stracony czas nie zatrzymywały się na wszystkich przystankach. Potem dziwni ludzie z pakunkami znikali w bramach budynków.

To były godziny zmierzchu.

 Od strony praskiej słychać było sporadyczne wybuchy zbliżającego się frontu. Kiedy patrzyli w górę widzieli jeszcze bezchmurne niebieskie niebo powoli tracące swoją jasność. Czekali by pnącza cienia pojawiły się na budynkach i niebieskie niebo nabrało swojej czerwieni zachodzącego słońca. By w końcu zamienić się w czerń. Budynki traciły świetlistą obwódkę. Ale na chwilę. Wkrótce na nowo ją odzyskały. 


To był warszawski zmierzch inny od zmierzchu większości miast.


image


Wanda Wasilewska lubiła paradować w mundurze pułkownika NKWD. Wg relacji Janiny Broniewskiej wpadła ona zrozpaczona do jej mieszkania i stwierdziła, że Stalin na wieść o wybuchu Powstania Warszawskiego powiedział jej, że Polacy nie zasługują na przyłączenie do ZSRR. Jak przyznaje córka Wasilewskiej Ewa, w tym czasie Stalin prawie wszystko w sprawie Polski konsultował z Wasilewską, a ona miała duży wpływ na jego decyzje. 

image


Tym czym dla Rewolucji Francuskiej kobieta w czepku frygijskim tak dla Powstania Warszawskiego chłopiec w za dużym hełmie, symbolu vanitas, wizja artystyczna poddana dysharmonii i dysproporcji.

image

Choć bohaterstwem była już zabawa pośród wybuchających bomb, gdy stawały się celem „gołębiarzy”, to wśród kilkunastu tysięcy idących do niewoli Powstańców tysiąc sto stanowiły kilkunastoletnie dzieci, najmłodsi jeńcy w historii istnienia Konwencji Genewskiej, grupa jedyna, niepowtarzalna, kawalerowie Krzyży Virtuti Militari, Krzyży Walecznych, jak ten zabity 20 września, niespełna 12 letni, odznaczony Krzyżem Walecznych łącznik z batalionu „Gozdawa”, Mały Powstaniec, Witold Modelski. Mimo wszystkich życiowych niedosytów niezniszczalne, dumne i bogate, dziś często żałośnie roztrwaniane, przedwojenne patriotyczne wychowanie prowadziło Ich krótką życiową drogę do Ich zwycięstwa. Minęło sporo czasu, wiele się zdarzyło, już trzecie pokolenie sięga pamięcią do tego małego, nieśmiertelnego wycinka drogi.

Monika Kowaleczko-Szumowska, pracownik Muzeum Powstania Warszawskiego zbiera w swojej książce opowieści o dzieciach Powstania – tak pisze we wstępie:

„ To wydarzyło się naprawdę. Wszyscy bohaterowie Fajnej Ferajny przeżyli Powstanie Warszawskie jako dzieci. Opowiadania zostały napisane na podstawie ich relacji zachowanych w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego, rozmów, listów, które mi podarowali i innych materiałów.”

Tomasz Stankiewicz, Monika Kowaleczko-Szumowska i Zofia Pręgowska na podstawie książki realizują, wybierając trudną drogę dotarcia z przekazem historycznym do młodej widowni, starannie we wszystkich swoich elementach skomponowany, brawurowo kadrowany, film. Ten rozproszony świat obrazów wyłoni z pół mroku dawno zapomniane historie. Pierwsze sceny jak w Pokoleniu Wajdy, gra w „pikuty” jest dialogiem z mistrzem: „opowiem o innym pokoleniu.” Niczym w „Jumanji” nieśmiała i zagubiona, ośmioletnia dziewczynka (jakież podobieństwo do małej Zosi) odnajduje pamiętnik, we wnętrzu ukryta tajemnica, która zaprowadzi fajną ferajnę do niezwykłego miejsca. Dochodzi do nieprzewidzianych zdarzeń. Dzieci ożywią martwe otoczenie. Dowiedzą się ze świata przedmiotów, z opowieści naocznych świadków o surowej legendzie ich życia, nauczą się koleżeństwa. Film podzielony zdjęciami młodych powstańców w sepii oddziela każdą z kolejnych opowieści. Gdy już zabraknie Małych Powstańców mogących dać świadectwo czasom, ich pamiętniki czytają dzieci lub zawodowi aktorzy: Ewa Kuryłło i Piotr Pręgowski.

image


Niemcy wykorzystują cywilów, kobiety, dzieci w charakterze „żywych tarcz”:

 „I koniecznie mnie czołgista chciał złapać na czołg. I ja uciekałam. To było straszne, bo on strzelał, ale nie chciał mnie zastrzelić, tylko mnie straszył. Te kule leciały bokiem, a ja biegłam ile sił, żeby trafić za barykadę, a chłopcy znów nie chcieli rzucać butelek, bo się bali, że trafią we mnie. No i zdążyłam, ale zostało mi to na całe życie, że nie umiem przejść spokojnie przed warczącym samochodem, czy czymkolwiek. Bo byłam już tuż tego czołgu. On się już pochylał do mnie, żeby mnie złapać za te warkocze i wciągnąć na ten czołg.”

- mówi Teresa Sułowska-Bojarska, żołnierz Armii Krajowej, Powstaniec Warszawski w poruszającym dokumencie, laureacie Festiwalu Filmów Historycznych i Wojskowych, obrazie Marka Widarskiego.


W przeciągu 20 lat Fundacja Armii Krajowej zrealizowała 26 filmów, w większości dokumentów. Nieprzekłamanych bo surową pieczę nad realizacjami mieli świadkowie tamtych zdarzeń. Trzy czwarte żołnierzy, bohaterów nakręconych obrazów nie ma już wśród nas. Walka z czasem, nieubłaganą ekonomią i małodusznością nieprzychylnych środowisk, by zostawić świadectwo pokoleniom. Są wśród realizacji też te o Żołnierzach Wyklętych. Być może brakuje, szczególnie dziś, filmu o Żegocie?


Powoli odsłania się obraz osoby, głęboko wierzącej, z wpojoną zasadą miłości bliźniego (bo wszak ona jedna wypełnia prawie wszystkie przykazania dekalogu) , kochającą zwierzęta, altruistkę bo skrajny egoizm płodzi okrutną samotność i rozpacz a ona zachowuje pogodę ducha małej dziewczynki. Nieskazitelnie czysta aż promienieje.

Apokalipsa, zrujnowane miasto, 200 tysięcy cywilnych ofiar, tylko w jednej dzielnicy podczas krwawej soboty, krwawej niedzieli, krwawego poniedziałku- 5,6,7 sierpień 1944 roku- ofiarą masakry pada od 38 tys. do 65 tys. polskich mężczyzn, kobiet i dzieci. Nie od bomb, oprawcy strzelają do ludzi patrząc się im w oczy, gwałcą, podrzynają gardła, kłują bagnetami, podpalają, dokonują zbrodni przekraczających naszą wyobraźnię. Taki to mroczny czas. Ona Teresa Sułowska- Bojarska w każdym wojennym zdarzeniu poszukuje elementu człowieczeństwa, pokazuje w odniesieniu do bliźnich podejmowane bohaterskie wysiłki by im nie sprawiać bólu:

„ Pod samą naszą barykadę przy ulicy Naruszewicza, podeszli Niemcy, nasi się bronili. Bardzo ciężko ranny, młody chłopak, Niemiec. Marian wyskoczył do niego, po łacinie mówił mu „Ojcze nasz” i ten Niemiec wołał „Mutti... Mutti”, a chłopcy na barykadzie się wściekali. A Marian odwrócił się do nich z taką rozgniewaną miną i powiedział „słuchajcie, wszystko jest nieważne, kiedy umiera człowiek”

 Przed wojną chodziła z ojcem na wyścigi konne. Ojciec jej powiedział, że obstawiła najgorszą trójkę koni. Wygrały. Przez całą wojnę los ją oszczędzał, na innych patrzył nieubłaganym wzrokiem, wszyscy, z którymi się stykała ginęli. Choćby ten mały odcinek drogi, wiodący do zagłady. Gdy pociągiem miała jechać na śmierć uniknęła najgorszego, dzięki wrogowi, podkreśla oddając im sprawiedliwość, że wśród Niemców byli jej wybawiciele:

„Była taka okropna chwila. Oficerowie Wermachtu chodzili pomiędzy nami i dosłownie wmuszali w nas, żeby powiedzieć, że się było cywilną osobą, i że się zostało ranną przypadkiem. A mnie naprawdę było wszystko jedno. A po drugie uważałam, że nie wolno przeżyć swoich kolegów i dowódców, i że jedyna rzecz, którą można jeszcze zrobić będąc wiernym Powstaniu i temu wszystkiemu na co się przysięgało, to trzeba powiedzieć, że nieprawda, że się było w wojsku. No to ja mówiłam cały czas, że byłam w wojsku. Zostało nas dwie dziewczyny i chyba ze dwudziestu paru chłopaków nieprzytomnych. Wynosili nas potem do wagonu i wyjął mnie z tego wagonu niemiecki żołnierz. Ja z nim zaczęłam walczyć, żeby mnie nie zabierał, nawet go uderzyłam. A on mnie się pochylił i mówi – ty glupia.. glupia.. to na rozwałka …rozwałka. On mnie przeniósł do cywilnych. I ja z tych chłopców już nigdy żadnego już nie spotkałam potem.”


image

"Jak dostał w głowę, to się tak zdarza czasami, to opadł w tył i siedział taki ze spuszczoną głową...mózg wyciekał mu ale on żył jeszcze i cały czas mówił mamo...mamo, bardzo wyraźnie to mówił, rzadko to mówię ale jak ktoś to przeczyta lub dowie się, będzie wiedział co to jest wojna."- Jacek Tomaszewski ps. "Jacek z wieży"


"Dziś w nocy wysłałem patrol na stronę sowiecką żądając ognia artylerii...przesłanie broni i amunicji oraz lądowanie na moim brzegu przynajmniej baonu... n...acisk jest szalony zwłaszcza wczoraj i dziś, utrzymanie się dnia dzisiejszego określić można jako cud, mam wszystkiego 150 ludzi, zmęczonych, rannych ale jeszcze mogących się bić gdyby widzieli jakieś szanse. Niemcy powbijali się klinami bojowymi starając się odciąć mnie zupełnie od Wisły. Dziś miałem na moim odcinku osiem natarć, każde wsparte przynajmniej 4-5 czołgami, huraganowym ogniem granatników. Czerniaków podobny jest do Starówki. Teraz jest kres... tylko pomoc z Pragi może uratować sytuację. Prawdopodobnie zdecyduję opuścić ulicę gdzie jest moje miejsce postoju i wyjdę ruinami między Wisłą i Zagórną i tu w dziurach będę czekał zmiłowania Bożego, albo kolejnego wybijania przez czołgi resztek ludzi. Zostać tutaj nie mogę, gdyż jest to ostatni szpital dla ludności cywilnej, która histeryzuje, więc musiałbym do niej strzelać, zresztą Niemcy szybko zapalą mi budynki i z pułapki się nie wydostanę. Takie jest położenie faktyczne. O ile czas nie przyniesie zmiany niedobitki jutro będą do szukania gdzieś na wybrzeżu Wisły." - Jeden z ostatnich raportów płk. "Radosława"- Mazurkiewicza

" Powiedział, że jeżeli nie przyjdą pontony i nie wezmą wszystkich rannych to dalej nie będzie mógł prowadzić walk. Z tamtej strony ciągle mówili, że należy trzymać przyczółek, że pontony przyjdą i rannych zabiorą. Pułkownik dał rozkaz zebrania wszystkich ciężko rannych nad samą Wisłę i oni leżeli nad samą Wisłą przygotowani do ewakuacji."- mówi "Motyl" Zbigniew Ścibor-Rylski.

"Zojda" Zofia Świerszcz-Łazor, sanitariuszka- " Zostałyśmy wysłane nad brzeg Wisły, żeby załadować leżących tam rannych do łodzi.... tylko, że te łodzie nie przypłynęły...żadna, tam było mnóstwo rannych, nie jest sobie człowiek wyobrazić ile tam leżało a ile się utopiło płynąc...wszystko płynęło, tylko łodzi nie było."

"Radosław"- "Kończąc, życzę wszystkim moim przełożonym, żeby nie znaleźli się w podobnym położeniu... i liczę jak zawsze na to co mam w garści, a że nie mam już prawie nic to i liczenie niewiele pomoże. Do jutra wszyscy nie zginą, jakiś żywy świadek tej tragedii się uratuje..."

Fabularyzowany dokument Małgorzaty Bramy "Radosław" otrzymał Złotą Szablę V Międzynarodowego Festiwalu Filmów Historycznych i Wojskowych.


image


Chcieliśmy żyć. Powstanie i Medycyna"


 "W drzwiach stanęła pielęgniarka z małą białą flagą. Weszliśmy do środka z nastawionymi bagnetami. Ogromna hala z łóżkami i materacami na podłodze. Wszędzie ranni. Oprócz Polaków leżeli tam ciężko ranni Niemcy. Prosili, żeby nie zabijać Polaków (…). Ale za nami biegli już dirlewangerowcy (...). SS-mani rozstrzelali wszystkich rannych. Rozwalali im głowy kolbami. Niemieccy ranni krzyczeli i płakali. Potem dirlewangerowcy rzucili się na siostry, zdzierali z nich ubrania. Nas wypędzili na wartę. Słychać było krzyki kobiet"- tak Powstanie Warszawskie opisywał jeden z Niemców.

Bohaterka obrazu "Wygrane życie łączniczki", Bojarska nie żyje. Dzięki filmowi dokumentalnemu pozostała w pamięci nie tyko najbliższych. Inni żołnierze AK, świadkowie martyrologii, których gehenna powinna pozostać w zbiorowej pamięci, odchodzą w zapomnieniu. Zaskakiwani jesteśmy wynikami badań, sondaży opinii, przeprowadzanych wśród młodzieży. Z czegoś one wynikają.

 Nie było nas stać od uzyskania niepodległości, w sposób wystarczający, na zgromadzenie materiałów wideo, dokumentujących wspomnienia żołnierzy podziemia. Teraz może już jest za późno. Oddając pola nieprzychylnym środowiskom, kapłanom reinterpretacji, nie udało się zrównoważyć tych wszystkich zakłamanych produkcji filmowych, artykułów prasowych, książek, które powstawały od 1945 roku i powstają do dziś. Filmowa Fundacja AK ściga się nie tylko z czasem. Przy jak mawia klasyk, braku trzech rzeczy, wyprodukowała dwadzieścia parę dokumentów, w ramach których zarejestrowano wypowiedzi sporej ilości świadków martyrologii. Ale czy to wystarczy? ( spoza zaciśniętych zębów). Chwała wszystkim za wysiłek, za wsparcie tych projektów, szczególnie finansowe, ale czy mamy czyste sumienie, gdy skąpo gospodarujemy na nie funduszami a hojnie na wątpliwe artystycznie, żałośnie odbrązawiające filmy, tworzące antypolskie artefakty, w których z ofiar stajemy się katami?

" Chcieliśmy żyć. Powstanie i Medycyna'" to szósty film pośród 27 realizacji Filmowej Fundacji AK, który wyszedł spod ręki Marka Widarskiego i operatora Grzegorza Borowskiego, nagrodzonych wcześniej Złotą Szablą podczas Festiwalu Filmów Historycznych i Wojskowych za "Wygrane życie łączniczki". Tym razem bohaterami opowieści podzielonej na trzy części; NADZIEJA, BÓL , ŚMIERĆ, staje się kilka osób spośród 500 lekarzy, tysięcy pielęgniarek i sanitariuszek biorących udział w powstańczych walkach. Film korzysta ze zdjęć archiwalnych: Die Deutsche Wochenschau, Kroniki Filmowej Generalnej Guberni, filmów powstańczych, mało znanej ikonografii a wszystko uzupełnione jest aktualnymi zdjęciami miejsc w Warszawie, o których tyczy się narracja.

Opowieść zaczyna się w 1939 roku, gdy niektórzy z nich mieli po kilkanaście lat. Czasy szybkiej młodości. Nauczanie na tajnym wydziale medycznym Uniwersytetu Warszawskiego, w małych grupach pod opieką najwybitniejszych polskich profesorów jak prof. Orłowski. Praca w prosektorium by jak najszybciej zdobyć umiejętność działań praktycznych. Później Powstanie, dla jednych NADZIEJA, dla innych bezsens, lecz gotowych zakosztować męki, kolejny raz w historii przejść przez piekło. Przygotowywanie szpitali i punktów opatrunkowych. Oprócz przejętych obiektów, przystosowanych do działań medycznych były i takie, które mieściły się w szpitalu psychiatrycznym, jak szpital Jana Bożego, w którym pensjonariusze, w wyniku działań wojennych, zostali pozbawieni opieki, kościołach, a bywało, że i, nie pojmując wisielczego humoru tego życia, w domu publicznym. Później ciężka praca, operacje dokonywane przy świecach, na maskach samochodów. Chirurdzy, choć wyczerpani, operujący bez przerwy po trzy doby. Trudne miłości, gdy skazany na amputacje nóg Powstaniec prosi pielęgniarkę o rękę, ona oświadczyny przyjmuje. Gdy śmierć zbiera swoje żniwo z fortepianu pozostawionego na podwórku ul. Stawki rozbrzmiewa „Rewolucyjna” Chopina. Dawna muzyka, jej nieskończona godność i świętość wzbudza uniesienia, zachwyt i entuzjazm Powstańców. Na szpitale znajdujące się w gmachu Pałacu Raczyńskich przy ulicy Długiej 7, w kościele oo. Dominikanów pod wezwaniem św. Jacka, Niemcy zrzucają bomby z opóźnionym zapłonem. Rozkołysane sklepienia, niesamowicie ożywione chybotliwym blaskiem wybuchów. Ranni przyciśnięci marmurowymi kolumnami. Ogarnia ich fala BÓLU, ale jak mówi jedna z bohaterek nie ma takiego bólu, który nie można przetrzymać. Później decyzje personelu o pozostaniu z rannymi, których nie można ewakuować kanałami. Ciężkie decyzje, gdy po rzezi na Woli, już wiadomo na co stać hitlerowców. Szybka zamiana szpitali wojskowych na cywilne. Masakra, która ma miejsce 2 września 1944 roku. Jej ofiarą pada blisko 1000 rannych jeńców, 7 tysięcy osób cywilnych. Mordowani członkowie personelu medycznego. Powstańcze sanitariuszki, ranne pacjentki padają ofiarą gwałtów. Ktoś uruchamia adapter, słychać hymn "Jeszcze Polska..." Nagle do oczu napłynęły łzy. Płonący ranni. Człowiek, gdy płonie wykonuje nieskoordynowane ruchy. Zapach słodkiego, ciężkiego dymu ciał ludzkich. Ale jest i żołnierz niemiecki, który uprzedza, że szpital będzie podpalony i doradza ucieczkę. Granaty, broń maszynowa. Masowe mordy. Krzyk rannego: "siostro ratuj!".

Bohaterowie długo nie nauczą się śmiać. Posługując się pewnego rodzaju mechaniką samobójstwa, zamiast skazać się na karę długiego życia, stwierdzą, że ważniejsze od ŚMIERCI jest zachowanie godności.  

image

Kapitulacja. Nie można uniknąć patosu. Przypominają się słowa Staszica zapisane na frontonie wejścia do szkoły podstawowej przy ul. Noakowskiego: „upaść może i naród wielki, zginąć tylko nikczemny”. Sławne to słowa i sławne zdjęcia, gdy karnie, w sposób zdyscyplinowany jak na paradzie, czwórkami, budząc podziw niemieckich żołnierzy, Powstańcy opuszczają Warszawę. Zupełnie inaczej niż Niemcy w Berlinie w maju 1945. W ich rzeczywistości, historii, polityce rola ducha była żałosna.

W tym samym czasie, wśród mordów, gwałtów i grabieży oddziały niemieckie wypędzają ze Starówki ocalałą ludność cywilną, która jest kierowana do obozu przejściowego w Pruszkowie. Trafia tu w pierwszych dniach września blisko 75 tysięcy uchodźców z różnych dzielnic Warszawy. Z Pruszkowa większość mieszkańców Starówki zostaje po pewnym czasie wywieziona do niemieckich obozów koncentracyjnych. Każdy z przypadków jest indywidualnym dramatem. Tak moja Mama w swoich suchych relacjach zawartych w pamiętniku wspomina ten czas: 


"W roku 1944 15 lipca wysłano nas z bratem na wakacje do Latowicza. Powstanie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku. Z Powstania Warszawskiego, ze Starówki, Rodzice zostali wywiezieni początkowo do obozu w Pruszkowie. Tu jako pracownik miejski, ojciec miał możliwość opuścić obóz, ale sam bez Matki. Pozostał z Matką. Myślał pewnie, że będą razem, że będą wzajemnie się wspierać. Niestety, on został wywieziony do obozu niemieckiego we Flossenburgu, gdzie zmarł. Matka kiedyś spotkała mężczyznę, czy też on przyszedł ją powiadomić o ostatnich chwilach życia Ojca. Opowiadał, że widział go w ostatnich dniach wojny. Mówił, że był tak wycieńczony, że nie opuszczał już pryczy. Zmarł zaraz po zajęciu obozu przez Anglików, kiedy to dostarczono więźniom jedzenie. Może by przeżył, gdyby zamiast jedzenia zabrano go do szpitala. Nic bliższego nie mógł powiedzieć. Nie widomo dlaczego nie schodził z pryczy? Czy go bito? Czy przeprowadzano na nim eksperymenty? Szkoda, że nie miałam możliwości pojechania do obozu. Teraz, kiedy Polska weszła do Schengen, te możliwości są, ale ja już jestem stara i mam ciężko chore serce."

image


Babcia i dziadek wywiezieni zostali z Powstania Warszawskiego do obozów koncentracyjnych. Babcia przez Szwecję wróciła z Ravensbrück. Dziadek z Flossenburga nie wrócił. Jego poszukiwania zakończyły się w 1990 roku takim pismem z PCK, biura poszukiwań.




https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=2001313893356336&id=100004332337140



Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj Obserwuj notkę

There have been many comedians who have become great statesmen and vice versa.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura