Ryszard Krauze może wracać do Polski – prokuratura cofnęła nakaz zatrzymania Krauzego już tydzień temu.
- To dobrze – skomentował tę decyzję Waldemar Pawlak -rząd nie może straszyć przedsiębiorców.
O nieprawidłowosciach na styku prywatnego biznesu informatycznego i państwa pisano już na Salonie 24 wiele – przeważnie jednak w aspekcie dużych projektów jak informatyzacja ZUS-u czy ewidencji gruntów rolnych.
Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę wielkie firmy informatyczne wyrosły na przekrętach o wiele mniej spektakularnych, gdzie klientem nie była jakaś centralna jednostka administracji państowej, lecz jednostka na poziomie gminy, powiatu czy województwa.
Postaram się opisać pewien popularny proceder, który zaczął funkcjonować w polskich firmach informatycznych w połowie lat dziewięćdziesątych i który swoje apogeum osiągnął w czasie rządów Leszka Milera. Ludzie z branży, którzy opowiedzieli mi o tych praktykach, nie robili z tego zresztą wielkiej tajemnicy.
Zrozumienie schematu tego powszechnego wtedy przekrętu wymaga odrobiny skupienia, choć sprawa jest stosunkowo prosta.
Składnikami każdego systemu informatycznego są software i hardware, czyli oprogramowanie i sprzęt (pecety, serwery, switche, drukarki i co tam jeszcze).
Skupimy się tym razem na hardwarze.
Załóżmy, że jakaś instytucja państwowa lub komunalna, dajmy na to, Wojewódzka Komenda Straży Pożarnej, ogłasza przetarg na dostawę sprzętu komputerowego.
Branża informatyczna w tamtych czasach była jeszcze rozdrobniona, niedokapitalizowana i do przetargu o tej wartości zdolne były podejść firmy, które można było wtedy policzyć na palcach jednej, no, może dwu rąk.
Załóżmy także, że wartość tego całego sprzętu w cenach zakupu u producenta to 1 milion PLN. Tyle straż pożarna zapłaciłaby mając możliwość bezpośredniego zakupu w IBM-ie, HP czy Compaqu.
Firmy te jednak sprzedawały hardware poprzez sieć dystrybutorów i dealerów, więc możliwości takiej strażacy nie mieli.
Do przetargu startuje pięć firm, nazwijmy je A, B, C, D i E. Przedtem prezesowie wykonują do siebie parę telefonów.
Dochodzimy powoli do przekrętu. Oferta firmy A jest celowo wzięta z księżyca, totalnie zawyżona i opiewa na 2, 4 miliona złotych. Oczywiście zostaje przez komisje odrzucona.
Firma B oferuje dostawe sprzętu za 2, 3 miliona, też odpada.
Firma C ma oferte na 2,2 miliona. firma D na 2,1 miliona.
Najkorzystniejszą ofertą jest ta od firmy E, która zobowiązuje się dostarczyć komputery za 2 miliony PLN. I firma E oczywiście wygrywa przetarg.
Teoretycznie firma E mogłaby wtedy kupić sprzęt od producenta i realizując zysk w wysokości 1 miliona PLN zrobić deal na niewyobrażalnej w branży komputerowej marży 100%.
Sprzęt u producenta kupuje jednak firma... A!. Jak pamiętamy, za 1 milion PLN.
Następnie robi coś pozornie dziwnego.
Odsprzedaje (w zasadzie tylko fakturuje) cały ten sprzęt firmie B, za 1.2 miliona.
Firma B sprzedaje cały ten złom firmie C, za 1,4 miliona.
Firma C pyla to wszystko za 1,6 bańki do firmy D.
Firma D sprzedaje hardware zwycięzcy przetargu czyli firmie E za 1,8 miliona łotych.
A firma E oczywiście dostarcza sprzęt do Wojewódzkiej Komendy Straży Pożarnej i kasuje 2 miliony żlotych.
Proste i genialne. Każda z firm, biorących udział w przetargu generuje 200 tys. PLN profitu.
Komisja jest czysta, bo wybrała przecież najkorzystniejszą ofertę.
Państwo natomiast wybula 2 bańki za sprzęt, który mogłoby kupić za, tak na oko, 1,2 miliona, gdyby przetarg był uczciwy. Państwo, czyli my, obywatele.
Straż Pożarna to oczywiście hipotetyczny przykład. Polska w tych latach informatyzowała się na potęgę, równie dobrze można by wziąć zamiast niej urząd miejski, powiatowy, komendę wojewódzką policji, miejskie wodociągi czy szpitale i mnóstwo innych instytucji.
Zjawisko opisywanego łańcuszka było wówczas tak powszechne, że, jak już wspomniałem, nikt nawet z tego procederu nie robił specjalnej tajemnicy. Słowo „kartel” kojarzyło się wtedy ludziom z kolumbijską mafią narkotykową.
A nasza trzecia Rzeczpospolita była jak ta panienka, której urwał się film na imprezie, leży nieprzytomna i każdy z odrobiną kryminalnej energii może sobie ją bezproblemowo pobrać.
Pod literki A, B, C itd. możecie podstawić sobie największe polskie firmy informatyczne i integratorskie, działające obecnie na rynku polskim.
„Rząd nie może straszyć przedsiębiorców". Jasne, panie Pawlak.
Przez dwa ostatnie lata pijana panienka zaczęła trzeźwieć. Teraz od nowa wlewa się jej na siłę wódę w gardło. Po zaaplikowaniu odpowiedniej dawki można będzie znowu spokojnie korzystać. Pawlak i Ćwiąkalski rozdają już viagrę.
Inne tematy w dziale Polityka