Ośmielony nieco wpisem Jacka Jareckiego sprzed dwóch tygodni, w którym opisuje on swoje sny (chociaż nie wykluczone, że z tymi snami to bujda na resorach, a konwencja snu po prostu bardziej mu pasowała do przekazania tego, co chciał), postanowiłem, po długim wahaniu, napisać o serii dziwnych snów, które nawiedziły mnie jakiś czas temu.
Badacze umysłu twierdzą, że zjawisko marzeń sennych można porównać do śmietnika, w którym zbierają się niepotrzebne, zbędne odpadki, męty i inne bezwartościowe syfy. Że sny to produkty uboczne samooczyszania sie świadomości i podświadomości ze zbędnego balastu.
Wszystko fajnie, ale melodię do „Yesterday” Paul Mc Cartney podobno właśnie wyśnił. I taki "odpadek" nuci do dziś cały świat...
Tak czy siak, sny fascynują, intrygują i na pewno zdarzało się nieraz, że inspirowały twórców wszelakich.
Pewnego ranka obudziłem się, mając w głowie nastepujący, idiotyczny czterowiersz:
Myślał że pójdzie
zaniemógł.
Myślał że może
a nie mógł...
To wszystko, co zostało mi w pamięci z jakiegoś ponurego chyba snu.
Nieopatrznie wyrecytowałem jednak toto mojej małzonce, a ta złosliwa bestia stwierdziła, że jest to oniryczna projekcja mojego strachu przed impotencją. Zniechęcony, postanowiłem skwitować całą sprawę wzruszeniem ramion i zająć się czymś pożytecznym.
Oczywiście zapomniałbym o tym bzdurnym wydarzeniu szybko, gdyby nie to, że następnej nocy też przyśnił mi się wiersz, który jednak w parę minut po przebudzeniu całkowicie mi się „zapomniał”. Zapamiętałem jednak, że w śnie byłem na jakichś wykopaliskach archeologicznych i z jakiegoś schowka w ścianie wydłubałem długi, rurowaty pojemnik, w którym była kartka pergaminu.
Tego dnia przed pójściem spac postanowiłem położyć na stoliku nocnym ołówek i kartkę, tak, by były pod ręką po obudzeniu.
Rano, po przebudzeniu, ku mojemu najwyższemu zdumieniu zanotowałem następujący tekst:
„Mgła opada na stadninę
Strach widać w końskich spojrzeniach
Czują, że w mroku gdzieś ginie
Kwiat ich rączego plemienia”
Jakie, do cholery „rącze plemię”? Konie absolutnie mnie nie interesują, ba, mam do nich awersję, odkąd jeden śmiertelnie mnie przestraszył, gdy byłem jeszcze szczeniakiem. Od tej pory w ogóle nie zbliżam się do tych bydlaków na odległość mniejszą niż 5 metrów.
W tym śnie ponownie byłem archeologiem i znowu tekst ten napisany był na kartce umieszczonej w bambusowej rurce, wydobytej z jakiejś dziury.
Ale to jeszcze małe piwo.
Następnej nocy scenariusz był podobny – znowu wykopaliska, znowu rura ze świstkiem w środku i tym razem taka „perełka”:
„Złotem zapłaci, więc się zgódź
Nie zważaj na tłuszczy błaganie
Ją z pacholęciem weź na łódź,
Tłum niech na brzegu zostanie”
Zbaraniałem kompletnie.
Nadmienię, że kładłem się spać w tych dniach kompletnie trzeźwy, nie używam żadnych psychotropów a trawę paliłem ostatni raz jakieś 17 lat temu, jeszcze w akademiku.
Skąd, cholera biorą się w głowie takie dziwadła?
Bądź tu mądry i śnij wiersze....
Inne tematy w dziale Kultura