Dla obserwatora z zewnątrz to, co od dnia utworzenia rządu robi ekipa D. Tuska może wyglądać na szaleństwo. Bo czy da się naprawić praworządność (jeżeli ktoś jest przekonany, że wymagała ona naprawy) bezprawiem? Można w to wierzyć podobnie jak można wierzyć w to, że jest możliwe naprawienie smartwatcha młotem. Ale na poziomie praktyki, doświadczenia życiowego wiemy, że jest to taki sposób naprawy, który wywoła jeszcze gorszy stan niż przed rozpoczęciem naprawy.
Tyle mógłby podpowiedzieć zdrowy rozsądek.
Czy zatem byłaby uprawiona teza, że D. Tusk zwariował? Że nie jest do końca świadomy konsekwencji wszystkich bezprawnych działań? Że wywoła to, wcześniej lub później, kryzys konstytucyjny? Że...
Moim zdaniem nie. W tym szaleństwie jest metoda. To, co się dzieje nie jest jakąś emocjonalną erupcją irracjonalnej zemsty. To jest robione na zimno. W sposób wyrachowany. W sposób z góry ignorujący jakikolwiek głos rozsądku lub krytyki. Podobnie ignorowane są głosy, które wzywają do zrobienia kroku wstecz w imię wyższych wartości.
Są osoby naiwne - a tych najczęściej jest najwięcej - które są przekonane, że rozpędzonemu pociągowi bezprawia skończą się tory i nastąpi wykolejenie. Przykłady? Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych w dniu 11.01.2024 orzeknie o nieważności wyborów do parlamentu. Nawet jeżeli - tym lepiej. To jest neo-sąd. Można go zignorować i wskazać inną Izbę lub po prostu nie wskazywać żadnej. A jeżeli wyżej wspomniana Izba orzeknie, że wybory parlamentarne są ważne to także dobrze. I jeżeli ktoś chciałby na tej podstawie wykazać hipokryzję rządzących to ją wykaże w łatwy sposób, ale... Po pierwsze, aby to wywoływało jakiś skutek potrzebni są ludzie u których resztka przyzwoitości ośmieli się na refleksję. I na to bym nie liczył. Nie oburzam się: stwierdzam jedynie dający się obserwować fakt - większość jest tak cynicznie zdemoralizowana, że przejdzie nad tym do porządku dziennego. Resztę zrobi propaganda. Po drugie proces dekonstrukcji państwa prawa jest w takiej fazie w której nie mają znaczenia nawet pozory legalności. Teraz to nie prawo stoi przed władzą, ale władza przed prawem. Resztę zaś robi propaganda.
Ta faza ma znaczenie. Ponowne veto Prezydenta RP wobec np. ustawy okołobudżetowej może w tym momencie "przywracania praworządności" zostać pominięte i rząd będzie rządził tak, jakby tego veta nie było. Da to asumpt to lekceważenia prawa veta prezydenckiego w przyszłości. To wprawdzie będzie krytykowane, ale w taki sposób, aby rozgrzeszyć, rozcieńczyć, wytłumaczyć, że taka konieczność dziejowa. Wicie, rozumicie towarzysze. Do momentu do którego stanowisko Prezydenta RP będzie zajmowała niewłaściwa osoba stan wojny z prezydenckimi kompetencjami będzie trwał. Nie jest to ani nierealny ani katastroficzny scenariusz. Jest to logiczne w kontekście obecnych poczynań władzy. Poczynania te mają dokładnie taki cel: przyzwyczaić ludzi do tego, że prawo jest łamane po to, aby je najszybciej, jak to jest możliwe naprawić. Oczywiste jest zaś to, przynajmniej dla mnie, że gdy władza nauczy się chodzić na skróty to będzie na skróty chodzić tak długo, jak długo to będzie możliwe. To jest podobna sytuacja jak z podwyższeniem podatku VAT czy przeniesieniem z OFE do ZUS wszystkich obligacji Skarbu Państwa. Czy podwyższenie wspomnianego podatku lub skoku na OFE było krytykowane? Owszem. Czy z tego coś wynikło? Nie.
Czy ekipa D. Tuska nie zdaje sobie z tego sprawy, że popełnia przestępstwa i delikty konstytucyjne? To pytanie retoryczne.
Czy ekipa D. Tuska może cofnąć koncesje tym nielicznym mediom, które nie mają jeszcze dłoni obrzękłych od klaskania? Oczywiście, że tak.
Czy ekipa D. Tuska może zdelegalizować Prawo i Sprawiedliwość? Może. Nie brak jest tych, którzy od dawna usłużnie podpowiadają w jaki sposób to zrobić (np. Radosław Markowski). Niektórzy jak np. Tomasz Kozak z Krytyki Politycznej przed wyborami parlamentarnymi mieli ciekawsze pomysły w jaki sposób uzyskać większość w Sejmie potrzebną do odrzucenia veta Prezydenta lub wręcz zmiany polskiej Konstytucji. Przeczytajmy: "Pożądaną większość dałoby się uzyskać również środkami prokuratorsko-policyjnymi. Po ewentualnym zwycięstwie opozycji i sformowaniu nowego rządu możliwe byłoby pozbawienie immunitetów oraz aresztowanie kilkunastu lub kilkudziesięciu pisowskich posłów – bo przestępców wśród nich nie brakuje. W rezultacie odpowiednio zmniejszyłaby się liczba parlamentarzystów uczestniczących w posiedzeniach Sejmu. A obóz demokratyczny zyskałby dwie trzecie głosów potrzebnych do zmiany konstytucji".
Czy to będzie skandalem? A to już zależy dla kogo.
Czy....?
Jeżeli ktoś ma pytania takie jak wyżej lub im podobne - odpowiadam zawczasu: Tak. Jak najbardziej. To nieuchronna logika a nawet konieczność. Bo po takich działaniach nie ma się już gdzie cofnąć.
Całkiem na miejscu jest pytanie: po co? dlaczego? jaki to ma sens? Przecież wcześniej czy później przyjdą wybory i władza się zmieni... To chyba trochę, patrząc na dynamikę zdarzeń, staromodne myślenie.
Zanim odpowiem to podzielę się taką obserwacją - partie takie jak PiS w państwach Europy Zachodniej do niedawna (bo i to się zmienia) były całkowicie passe. To byli trędowaci. Trzymani na bocznicy. Tyle, że tam proces gotowania społeczeństwa do stanu obecnego był rozciągnięty w czasie aż ludzie nauczyli się autocenzury. Nauczyli się warczeć na to, co oczekuje się, że będą warczeć. Są dobrze, porządnie wytresowani. Tak bardzo, że można powiedzieć, iż tylko na smyczy czują, czym jest w istocie wolność. Wolność koncesjonowana smakuje najlepiej.
Ekipa D. Tuska chce natomiast ugotować żabę w tempie ekspresowym. Nielegalnie, ale skutecznie. Korzystając z twórczości V. Nabokova - zostało wysłane zaproszenie na egzekucję. Można jeszcze wybrać w jakim charakterze się tam każdy uda.
A więc po co?
Czy rzeczywiście D. Tusk jest aż tak spragniony zemsty na PiS?
Czy rzeczywiście D. Tusk pragnie nieskrępowanej władzy w fikcyjnym państwie prawa?
Czy rzeczywiście D. Tusk nie jest w stanie oprzeć się radykałom, którzy zachęcają go (tak jak w/w R. Markowski czy np. W. Sadurski) do jeszcze większej bezwzględności w demontażu tzw. państwa PiS?
Nie umiałbym z przekonaniem odpowiedzieć na każde z tych pytań - tak. Nie znaczy jednak, że na pewno nie :).
Myślę jednak, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Polska - tak jak każde państwo w dziejach ludzkości - ma swój deep state. To rzeczywistość. Czym jest ten deep state? To po prostu i w skrócie krąg ludzi powiązanych rodzinnie, towarzysko, biznesowo, światopoglądowo, który uważa, że jest głównym lub wiodącym ośrodkiem władzy w danym kraju. Oficjalnym lub nie - bez specjalnego znaczenia. Tak jak napisałem wcześniej - nie jest to nowego. Więcej - to jest nie do uniknięcia. W czasach np. I RP nie każdy szlachecki ród ważył tyle samo i każdy z nich tak jak mógł starał się poprzez np. koneksje rodzinne, urzędy etc.stan swego posiadania władzy lub wpływu na władzę centralną powiększyć. Deep state nie powstaje w ciągu roku, dwóch czy trzech. To proces. Obecny deep state w Polsce tworzył się od 1945 roku. Nie ma też innego deep state niż ten. Nie ma jakiegoś deep state, który oparty jest o fundament ideowy Armii Krajowej czy też Solidarności. Genetyczny kod kulturowy realnego deep state nie ma nic wspólnego duchem niepodległości. Deep state potrafi w ramach swojej symboliki wyprodukować orła z czekolady i różowe baloniki. Co wcale nie znaczy, że jest miły i zabawny. Na dziś dość o tym.
W każdym razie postkomunistyczny deep state wydawał trzymać się mocno, osadzony w różnych strukturach władzy, mediach, instytucjach kulturalnych etc. Tenże deep state padł jednak - jak się wydaje - ofiarą paradoksu Deana Ruska - wprawdzie władza demoralizuje, ale brak władzy demoralizuje całkowicie.
Ale... i poza tym...
Pojawiło się chyba ryzyko, że deep state inny niż postkomunistyczny może powstać, może się umocnić lub przynajmniej moze przetrwać. Realny, konkurencyjny ośrodek władzy do którego zaczną przepływać ci, którzy dołączyli poprzednio do postkomunistycznego deep state. Mogą być to dziennikarze, aktorzy, pisarze, celebryci a więc ci, którzy nie mając często zbyt dużo mądrego do powiedzenia w sprawach publicznych są znani, lubiani, podziwiani. Podnoszą atrakcyjność.
I to ryzyko chce wyeliminować wywodzący się z czasów komunistycznych deep state. I nie jest żadnym przypadkiem, że czują się w nim swobodnie, jak u siebie wszyscy prominentni kacykowie z czasów PRL. To oni w końcu byli twórcami polskiego deep state. To jest ich dziedzictwo.
Robi to rękami ekipy D. Tuska. Bo i innych opcji nie ma. Przy czym ta praca na zlecenie w jakiś szczególny sposób nie brzydzi ani D. Tuska ani jego wiernej gwardii przybocznej. Nawet sprawia przyjemną, mściwą satysfakcję. Cóż jest lepszego niż M. Kamiński w kajdankach o poranku w TVN? Na pewno nie hańbi. Ludzie honoru przecież rozumieją i wiedzą, że nie da się inaczej. Resztę zaś zrobi propaganda. Bo jak celnie zauważył w swoim czasie W. Churchill nie ma żadnej opinii publicznej - są tylko opublikowane opinie. Te mają zaś urabiać i mielić opinię publiczną. Te mają przemienić - niektórych całkiem sympatycznych ludzi - w troglodytów, którzy mają zabrać twarz człowieka wrogom praworządności. Jak prawił podczas Rewolucji Francuskiej Louis de Saint-Just - nie ma wolności dla wrogów wolności.
Na polskim gruncie ująć to można inaczej (bo jednak jest grunt w którym utrzymać powagę na dłuższą nie jest łatwo), bardziej swojsko i rubasznie używając bon motu B. Komorowskiego - W zeszłym roku 8 gwiazdek, w tym roku 8 gwiazdek więc pewnie ludzie są już oswojeni, obyci z żywiołem.
Są. Tylko jak długo? Władza nie nudzi się tym, co ją posiadają, ale rządzonym przez nich już tak. A czas - inaczej niż kiedyś - przyśpieszył.
Kończąc, bo chciałbym skończyć pozytywnie: dał nam przykład Tusk jak zwyciężać mamy.
A tak w ogóle: nie taki ciamajdan straszny jak go w TVN malują :) W nich jest tyle z demona, ile trucizny w zapałce. Po prostu - idąc za porządną literaturą - tym starym serem, który jest serwowany publiczności podniecone są jedynie chore żołądki.
Inne tematy w dziale Polityka