Zachęcam do przeczytania poniższego felietonu autorstwa ukraińskiego dziennikarza, pisarza i publicysty Witalija Portnikowa, który ukazał się 8 sierpnia tego roku na portalu Infopost pt. Nie ma innych sąsiadów (oryginalny tekst tutaj ). Uważam, że jest to interesujący tekst. Autor kreśli w nim m.in. kierunek w którym powinna zmierzać polityka ukraińska w drodze do integracji z EU.
W. Portnikow dość dobrze wyjaśnił, przynajmniej z mojego punktu widzenia, z jakiego powodu jest tak, że Polska potrzebuje Ukrainy bardziej niż Ukraina Polski. Polska widzi rolę Ukrainy jako państwa buforowego pomiędzy sobą a Rosją. Polska oczekuje, że Ukraina będzie powstrzymywać Rosję przed agresją na Polskę. To jest korzyść – z punktu widzenia Ukrainy – korzyść, która ma swoją cenę. Cenę polityczną. Co nią jest? Ukraina nie musi zbytnio liczyć się z polskimi interesami. Nie musi tak długo jak długo strach przed Rosją pcha Polskę nieuchronnie w objęcia ukraińskie a tym samym zwiększa skłonność do uległości. Polska, w ocenie W. Portnikowa, nie posiada rzeczywistych narzędzi, które pozwoliłby jej wywierać jakąkolwiek skuteczną presję na władze w Ukrainie. Więcej – próbując ją wywierać jest w ryzyku, że straci więcej niż zyska: Rosji nadal będzie się obawiać a Ukrainę do siebie zrazi. Zaiste, patowa sytuacja. Tego już W. Portnikow nie mówi, ale w polityce nigdy nie wiadomo jak realnie poukładają się sojusze. Przykład? Sojusz bolszewicko - anglosaski podczas II wojny światowej. Po prostu nie wiadomo. To, co dziś nie jest do wyobrażenia - jutro już tak i w tej logice jest możliwe mniej wrogie ułożenie w przyszłości relacji rosyjsko - ukraińskich. A to + obecność UA w UE tworzy zupełnie nową sytuację geopolityczną.
W/w dziennikarz wyrażał się w 2017 roku bardziej bezpośrednio: Można oczywiście obrażać się po każdym głupim stwierdzeniu. Można przystąpić do wyszukiwania własnych faktów historycznych, swojej martyrologii, udowodniać, kto kogo kiedyś zabił i zdradził. Ale to wszystko z punktu widzenia rzeczywistych interesów państwowych współczesnej Ukrainy i współczesnej Polski jest tak prowincjonalne, małostkowe i głupie, że nie chce się nawet komentować. Znacznie bardziej uzasadnione jest – nie rezygnując oczywiście ze swojego stanowiska – rozmawianie z obecnymi polskimi przywódcami jak z kapryśnymi małymi dziećmi, bezpowrotnie tkwiącymi w przeszłości i nie rozumiejącymi logiki współczesnego świata. Ale warto pamiętać, że te dzieci na pewno zostaną zastąpione przez dorosłych (jest oczywiste kto z punktu widzenia Ukraińca jest kapryśnym dzieckiem a kto dorosłym politykiem).
Witalij Portnikow kierował, ze strony ukraińskiej, (nie wiem czy to ma dalej miejsce) Polsko – Ukraińskim Forum Partnerstwa (dalej PUFP, Polskę reprezentują w nim np. Paweł Kowal, Przemysław Żurawski vel Grajewski, Jarosław Szarek a jej przewodniczący Jan Malicki określił członków Forum ze strony polskiej jako miłośników Ukrainy), ma poglądy liberalne, zdecydowanie pro-unijne, jest zapraszany do Polski m.in. przez Fundację Batorego.
_______________________________________________________
_______________________________________________________
Nie ma innych sąsiadów
Relacje między Polską a Ukrainą jeszcze kilka miesięcy temu wydawały się wzorem wzajemnego zrozumienia i solidarności. Teraz znalazły się w prawdziwym kryzysie. Co więcej, kryzys ma charakter publiczny: strony wymieniają głośne oświadczenia o niewdzięczności i wzywają szefów misji dyplomatycznych do ministerstw spraw zagranicznych.
Najłatwiej w tej sytuacji spróbować znaleźć winowajcę. Nietrudno zauważyć, że kryzys – jeśli mówimy przede wszystkim o ostrej reakcji Kijowa – został sprowokowany przez stronę polską. Ukraina starała się zredukować wszystkie dotychczasowe wzajemne sprzeczności - vide porozumienie (obowiązujące do 15 września) dotyczące ograniczenia podaży ukraińskich produktów rolnych na rynek w Polsce czy też wspólne spotkanie prezydentów na Wołyniu. Spotkanie, które po raz kolejny pokazało, że dialog polityczny jest możliwy w skomplikowanych kwestiach pamięci historycznej.
Do zaostrzenia wzajemnych relacji doszło nie dlatego, że Ukraina zareagowała trochę nieostrożnie (oczywiste jest, że mogłoby się obyć bez wezwania ambasadora RP w Kijowie w odpowiedzi na słowa szefa Kancelarii Prezydenta ds. Zagranicznych Marcina Przydacza), ale dlatego, że Polska faktycznie zrezygnowała z własnych zobowiązań.
Ograniczenia w dostawach ukraińskich produktów rolnych powinny zostać zniesione 15 września. Taki był właśnie kompromis pomiędzy Komisją Europejską, Ukrainą i krajami Europy Środkowej . Polscy liderzy nie tylko nie sprzeciwili się temu kompromisowi, ale także mówili o tym, jak ważne jest przygotowanie się do nowego otwarcia rynku. A zaledwie parę tygodni przed tym nim Rosja ogłosiła wycofanie się z Czarnomorskiej Inicjatywy Zbożowej (umowa zbożowa z Rosją), polski premier Mateusz Morawiecki powiedział, że jeśli restrykcje nie zostaną przedłużone przez Komisję Europejską, to jego kraj rozszerzy je jednostronnie.
Pragnienie to można tłumaczyć względami przedwyborczymi i chęcią walki o elektorat, który odpływa z PiS do Konfederacji. Jeszcze bardziej realistycznym wyjaśnieniem jest to, że Warszawa obawiała się znacznie większego napływu produktów rolnych do kraju po zakończeniu umowy zbożowej niż można byłoby się spodziewać, gdyby osiągnięto kompromis w sprawie tymczasowych ograniczeń.
Jak wiadomo - w polityce wszystko da się wytłumaczyć. Ale nazywanie takiego podejścia postawą sojuszników i domaganie się podziękowań oznacza uznanie Ukrainy i reszty świata za absolutnych idiotów. I to nie jest polskie, a rosyjskie podejście do polityki.
Jednocześnie widać wyraźnie, widać to nawet w Kijowie, że władza Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników wisi dosłownie na włosku i nie warto już kopać leżącego. Nie warto zwłaszcza wówczas, gdy przypomnimy sobie ogromne wsparcie udzielone Ukrainie przez obecny polski rząd w ostatnich miesiącach.
Oczywiście, jeśli w wyniku październikowych wyborów polska prawica przegra z liberalną opozycją, może to być tragedia dla Kaczyńskiego czy Morawieckiego, ale na pewno nie dla relacji Polski z Ukrainą czy kolektywnym Zachodem. No bo co się stanie, jeśli PiS ma szansę na utworzenie rządu jedynie w koalicji z wyraźnie antyukraińską Konfederacją? Może nie powinniśmy przeszkadzać naszym dawnym sojusznikom w walce o elektorat skrajnej prawicy, żeby być spokojnym o przedwyborcze kroki polskiego władz? W końcu, jeśli Konfederacja pozostanie poza władzą to każdy nowy polski rząd po wyborach i tak będzie zmuszony do porozumienia się nawet nie z Kijowem, ale z Brukselą.
Ale i tak wyciągałbym z tej sytuacji poważniejsze wnioski na przyszłość.
Mieliśmy przekonanie, że nawet w czasie wojny każdy konflikt prowadzi do przedstawienia żądań i roszczeń, które nie odnoszą się bezpośrednio do przedmiotu sporu np. podsekretarz stanu w MSZ Paweł Jabłoński jednym tchem wspomniał nie tylko o ochronie interesów gospodarczych, ale także tragedię wołyńską zaznaczając, że bez akceptacji polskiej narracji historycznej Ukraina nie zostanie członkiem Unii Europejskiej.
Osobiście nie mam co do tego wątpliwości. Doświadczenia Macedonii Północnej, która przez wiele lat nie mogła nawet rozpocząć procesu negocjacji w sprawie przystąpienia do UE bez historycznego i konstytucyjnego kompromisu najpierw z Grecją a teraz z Bułgarią są wyraźnym dowodem na możliwy rozwój wydarzeń.
Czy zatem Polska i Węgry, kraj z którymi nasz kraj dzielą jeszcze większe różnice niż z Polską, mogą zablokować europejską integrację Ukrainy? Nie tylko mogą. Po prostu go zablokują.
Dlatego trzeba się do tego odpowiednio przygotować. Ale co zrobić w tym przypadku?
W pierwszej kolejności trzeba zrozumieć jak zorganizowana jest Unia Europejska. Możemy tak długo wygłaszać twarde stwierdzenia, uczyć życia sąsiadów i przypominać im o naszym autorytecie moralnym, ale „nie” znaczy „nie” we wszystkich językach. Dlatego powinniśmy być zainteresowani harmonizacją stosunków z naszymi sąsiadami na Zachodzie. Jeśli tego nie osiągniemy zaraz po wojnie czeka nas prawdziwa katastrofa. Przy okazji, za katastrofę uważam też harmonizację stosunków z sąsiadami na Wschodzie przebiegającą według scenariusza gruzińskiego.
Jednocześnie należy rozumieć, że nasi sąsiedzi z Europy Środkowej bynajmniej nie są darczyńcami Unii Europejskiej toteż ich „nie” ma swoje ograniczenia. A Polska jest znacznie bardziej zainteresowana specjalnymi stosunkami z USA niż z Bułgarią. Dlatego musimy zdać sobie sprawę, że naszymi głównymi sojusznikami w Europie z punktu widzenia integracji z UE są kraje, które nie mają do nas historycznych pretensji i nie boją się naszej konkurencji jako odbiorcy pomocy oraz kraju z potężnym sektorem rolnym ( przynajmniej na razie nie boją). Mam na myśli kraje na Zachodzie a nie w centrum Europy. Nie Polskę, ale Niemcy i Francję. To Francja – przy wsparciu USA – zmusiła Bułgarię i Macedonię Północną do zasiadania do stołu negocjacyjnego i odblokowała europejską integrację bałkańskiego kraju. I na taką właśnie mediację trzeba być przygotowanym.
Jakikolwiek kompromis będzie wyglądał jak porażka narodowa. Tak dla Polaków jak i dla Ukraińców. To trzeba powiedzieć otwarcie. Kompromis doprowadzi do niszczenia reputacji, dymisji rządów, długich debat parlamentarnych i walk ulicznych. Na pewno będzie gorąco, bardzo gorąco. Ale, niestety, Ukraina nie ma innej drogi integracji europejskiej. Bo innych sąsiadów nie ma.
Inne tematy w dziale Polityka