Dlaczego Polska nie ma w Europie takiej pozycji strategicznej/politycznej, która byłby proporcjonalna do liczby ludności (9 w Europie, 5 w UE), powierzchni (10 w Europie, 6 w UE), PKB (10 w Europie, 7 w UE)?
Dlaczego jest jak pochyłe drzewo na które byle koza skacze (vide choćby Vera Jurowa)?
Dlaczego polscy politycy a za nimi ich wyborcy orientują się na wasalizm (bez znaczenia czy panem senioralnym jest Ameryka czy Niemcy)?
Dlaczego wreszcie Polacy sami nie wierzą, że mogliby wybić się na wielkość (a nasze położenie geograficzne a w zasadzie geopolityczne wymusza na nas wielkość lub podległość w razie jej braku)?
Hmm, gdybym miał odpowiedzieć na to jednym zdaniem odpowiedziałbym tak - Rosja jest, jak jest, ale... jej elity są prorosyjskie. Gdyby tak zestawić jakiekolwiek polskiego ministra spraw zagranicznych z Siergiejem Ławrowem to śmiało można byłoby powiedzieć Rosjanin ma mózg i go używa zgodnie z przeznaczeniem a nasi mają nieliche kiełbie we łbie i groch z kapustą.
Tak, tak, wiem - problem jest wielowymiarowy, ale im więcej punktów widzenia, im więcej tych wymiarów podlega analizie, tym łatwiej uciekamy w dyskusjach i od prawdy i sedna sprawy.
Używając biznesowego pojęcia helicopter view: co widać z wysoka, gdy spojrzy się na Polskę?
Zanik politycznych propolskich elit. Gwoli wyjaśnienia - nie chodzi mi o przywiązanie do biało-czerwonych barw, czytanie Sienkiewicza, Mickiewicza czy Gombrowicza lub dumę z historii. Tu przede wszystkim chodzi o umiejętność realizowania swoich interesów a nie cudzych kosztem swoich. Z punktu widzenia polskiego chłopka - roztropka np. proces prywatyzacji przebiegł doskonale - udało się spieniężyć to, co przecież i tak nic nie było warte. I ma zakichane prawo głąb swe zdanie mieć. Ale polityka, który decyduje o tym, aby przeprowadzić sprzedaż banków w taki sposób,, że najpierw dokonuje oddłużenia, dokapitalizowania i umorzenia zaległości podatkowych nie można zaliczyć do propolskiej elity. To samo można było napisać o likwidacji przemysłu stoczniowego, bo przecież czyż statki są jeszcze komukolwiek potrzebne? Jeszcze raz, dla pewności zrozumienia, podkreślę - nie chodzi o machanie szabelką - chodzi o wolę, chęć, upór w realizacji polskiego interesu.
Niezdefiniowane cele strategiczne. Używając języka F. Fukuyamy - wraz z wejściem Polski do UE i NATO nastąpił koniec historii polskiej strategii. Nie wiemy, co państwo polskie chciałoby osiągnąć poza opieką możnego protektora. Skoro nie wiemy dokąd dojść, co jest celem podróży to nie sposób posiadać plan jazdy, taktyczną mapę drogową.
Brak soft power. Polska ma ciekawe story do opowiedzenia. Ale nie ma komu jej opowiedzieć. Think tanki to coś raczej hobbystycznego, dopiero kiełkującego, o zasięgu krajowym - poza CASE. Film? Ale jaki film? A pomyśleć tylko ile Niemcy wycisnęli z jednego tylko Oskara Schindlera lub Clausa von Stauffenberga notabene też zwolennika A. Hitlera. To, że twórcy z Polski wybiorą do realizacji temat raczej antypolski (vide J. Gross, P. Pawlikowski) nie jest li tylko pochodną ich postawy wobec polskości, ale i kalkulacji - antypolskość to po prostu się sprzedaje dobrze i u Żydów i u Niemców. Są pieniądze i zaszczyty. Przykre? Owszem. Ale jak ma się przeciw fałszywemu wizerunkowi Polski komiksową Maszynę Bezpieczeństwa Narracyjnego to czegóż się spodziewać? Czy można inaczej? Można. Trzeba. Są sprzyjające okoliczności. Czymkolwiek malowano by trupa wolności słowa i nauki na Zachodzie to on i tak zgnije - poprawność polityczna też jest dla nas szansą na rozwój nauki, ale trzeba chcieć przyciągnąć tutaj część ludzi nauki kusząc ich i wolnością i pieniędzmi.
Jednokierunkowość sojuszy a w zasadzie służenia. Albo Berlin albo Waszyngton. Jak Waszyngton to już nigdy Pekin, bo Waszyngton. Jak Berlin to Berlin. Jak Moskwa to Moskwa. Oczywiście gra dyplomatyczna słabego państwa jest ograniczona jego słabością. Ale grać trzeba. Próbować trzeba. Nigdy nie miałem szacunku do koncepcji pt. nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy. Taka koncepcja kosztuje. Znamienna wypowiedź byłego ministra rolnictwa Marka Sawickiego - "Wolność Ukrainy i dobre relacje z Ukrainą, ale także poszerzenie gospodarczej współpracy na Wschód, dla nas jest ważniejsze niż te 6,7 proc (taki był udział Rosji w eksporcie żywności z Polski)". Można być adwokatem czyichś interesów, ale nie za darmo. Zresztą to, że Polska tak wysoko ocenia wagę i znaczenie niepodległości Ukrainy dla naszego bytu państwowego to wcale nie znaczy, że władze ukraińskie myślą tak samo. Polska nie jest dla nich szczególnie ważnym sojusznikiem. Niemcy, Francja - tak. Kanada, USA, Wielka Brytania jako część rozbudowanego formatu normandzkiego o co apeluje Ukraina - tak. Ale Polska? Polska sama podejmuje się roli ambasadora interesów ukraińskich (vide Partnerstwo Wschodnie) i jednocześnie płacze nad tym, że Ukraina używa embarga wobec importu polskiego mięsa a Polska tak pomaga. A czy prosił ktoś o to? To, co napiszę teraz jest raczej niepopularne, ale warto wyjść ze strefy emocjonalnego i historycznego komfortu tj. dokonać resetu stosunków politycznych z Rosją. Trudne? Tak. Możliwe? Pewnie tak. Potrzebne? Jak najbardziej. Dawniej Lew Lechistanu pokonał Turków pod Wiedniem. Piękna wiktoria. Ale niepotrzebna. Bo jak się wrogowie Rzeczpospolitej biorą za łby to lepiej im nie przeszkadzać niż jednemu z nich pomagać. Taki też i Rzeczpospolita winna mieć stosunek do konfliktu rosyjsko - ukraińskiego.
Pozostawiające wiele do życzenia hard power. Można się spierać czy polska armia ma się lepiej za czasów PO czy za czasów PiS. Można. Zostawiam to innym. Nie chcę też opisywać problemów występujących w wojsku polskim (mogę polecić ten artykuł przygotowany przez Ośrodek Analiz Strategicznych). To, co dla mnie jest kluczowe - nasze położenie geopolityczne nie pozwala na komfort i posiadanie silnej, sprawnej armii nie jest wyborem, ale koniecznością. Musimy pamiętać, że jedynym przyjacielem państwa jest armia a kto nie chce utrzymywać własnej armii będzie utrzymywał cudzą. Warto wyciągnąć wnioski z błędnych doktryn z przeszłości: jesteśmy tak słabi, że nie zagrażamy innym więc nikt nie będzie nas atakował (I Rzeczpospolita), jesteśmy mocarstwem i nie oddamy nawet guzika (II Rzeczpospolita). Dziś możemy wyłożyć się na innej koncepcji bezpieczeństwa: NATO nas obroni. Ok, mogę, teoretycznie, wyobrazić sobie Niemców umierających za Warszawę, ale w praktyce bardziej bliższe będzie w wykonaniu Niemców nowe wcielenie starego pruskiego kordonu sanitarnego. Silna armia to nie tylko bezpieczeństwo. To wzmacnia także siłę naszego oddziaływania na inne państwa.
Czy widać jeszcze coś więcej?
Owszem. Ale skąd brać czas, aby o tym pisać?
Kończąc: czy moglibyśmy mieć w Europie pozycję zbliżoną do Niemiec czy Francji? Naturalnie. "Duza by juz mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć". A nawet boją się chcieć. Częścią chcenia zaś, jakby to paradoksalnie nie brzmiało, jest też 'niechcenie' tj. zdolność mówienia nie. A tej zdolności bardzo często brak. Warto w dyplomacji z niej korzystać zwłaszcza, gdy druga strona ma złą wolę (vide postawa Izraela, sprawa ustaw sądowych w EU).
Nie można też powierzać sterów państwa taki ludziom jak autor tego cytatu: "Polska jest krajem, który sobie sam nie poradzi. Trzeba spojrzeć na mapę, na potencjał gospodarczy, militarny i wszystko jest jasne" (M. Belka w artykule o tym, że jedynym krajem, któremu zależy na Polsce są Niemcy).
PS. Nie piszę o tym co dzieje się na granicy Polski z Białorusią. Rzecz jest oczywista. Poważne panstwo nie może pozwolić sobie na uległość wobec szantażu innego państwa. O szantażu moralnym idiotów politycznych nie chce mi się pisać. Kury mają więcej rozumu i nie są tak infantylne. Można byłoby im polecić do przeczytania to, co kard. Stefan Wyszyński powiedział w roku 1976: "Nie oglądajmy się na wszystkie strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. Chciejmy patrzeć w ziemię ojczystą, na której wspierając się, patrzymy ku niebu. Chciejmy pomagać naszym braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie – aby nie ulec pokusie „zbawiania świata” kosztem własnej ojczyzny. Przypomina mi się tak wspaniale przedstawiony w powieści Gołubiewa „Bolesław Chrobry” i Parnickiego „Srebrne orły” fragment. Oto cesarz Otto III kusi Bolesława Chrobrego, czyni go patrycjuszem rzymskim i chce go ściągnąć do Rzymu. Ale król nie dał się wyciągnąć z Polski, z ubogiego Gniezna, na forum rzymskie. Został w swoim kraju, bo był przekonany, że jego zadanie jest tutaj. Naprzód umocnić musi swoją Ojczyznę, a gdy to zrobi, pomyśli o innych, o sąsiadach. Niestety, u nas dzieje się trochę inaczej – „zbawia” się cały świat, kosztem Polski. To jest zakłócenie ładu społecznego, które musi być co tchu naprawione, jeżeli nasza Ojczyzna ma przetrwać w pokoju, w zgodnym współżyciu i współpracy, jeżeli ma osiągać upragniony ład gospodarczy. Nieszczęściem jest zajmowanie się całym światem kosztem własnej Ojczyzny".
Ale po co ma gadać dziad do obrazu...
Inne tematy w dziale Polityka