Nie chodzi i nie chodziło o ośmiorniczki. Ludzie jedli już gorsze rzeczy i pewnie ten stan nie zmieni się w przyszłości. Pierwsza myśl, która pojawia się, gdy pada słowo opozycja to lekka parafraza Talleyranda o rządach dynastii Burbonów - niczego nie nauczyli się i nic nie zrozumieli. Ale może to, co pierwsze nie zawsze jest najlepsze. Chyba lepiej ująć to tak: kto nie zrozumie dlaczego przegrał, ten już nigdy nie wygra. Porażka też ma swoich ojców. Wprawdzie lepiej byłoby o nich nie mówić, ale milczenie o nich w takich sytuacjach bardziej szkodzi niż pomaga. Jeżeli bowiem nie ma trafnej diagnozy nie ma szansy na skuteczną terapię. Zaklinanie rzeczywistości, medialna magia, znachorzy i wróżki to wyraz desperacji a nie wynik używania rozumu.
Jeżeli nie chce się opozycji pochylić nad przyczynami swego upadku to warto przynajmniej zrozumieć skąd bierze się sukces oponentów. Otóż ludzie potrzebują nadziei. Nadziei na zmianę na lepsze, na poprawę swojej sytuacji, nadziei na lepsze jutro. Ta poprawa nie oznacza wcale rzeczy wielkich - zakupu willi, Bentley'a czy Jaguara. To są najczęściej rzeczy małe i prozaiczne. Ludzie potrzebują własnego państwa, poczucia przynależności do wspólnoty, poczucia, że nie są gorsi niż inni, że to, co udało się innym uda się i nam. Ludzie potrzebują perspektywy, poczucia, że wykorzystuje się tę okazje, które są możliwe do wykorzystania. Więcej pozytywnych emocji wzbudzi koncepcja Centralnego Portu Lotniczego, portu w Elblągu niż koncepcja katarskiego inwestora. Ludzie potrzebują poczucia, że kontrolę nad tym, co dzieje się w państwie sprawują swoi a nie obcy. Stąd dobrze jest przyjmowane to, że LOT rozwija się czy też to, że odzyskiwana jest kontrola Polaków nad sektorem bankowym. Na pewno przyjmowane jest lepiej niż stała wyprzedaż swoich aktywów obcym podmiotom.
Poza tym wszystkim a przecież to nie wszystko jest jeszcze inna kwestia: wyborców do jakich adresowany jest polityczny przekaz musi coś ze sobą łączyć. Ta więź musi mieć pozytywne atrybuty. Nie może opierać się tylko na nienawiści. Nie może być jej fundamentem pogarda. W wielkiej konserwatywnej rodzinie Polaków jest mnóstwo symboli, które - mimo wszelkich różnic - łączą. Łączy nas pamięć. Pamięć o tym skąd przyszliśmy, skąd wyrastają nasze korzenie. Żołnierze Wyklęci to nie są dla nas leśne bandy. Dramat Powstania Warszawskiego to nie jest bezmyślne zniszczenie własnego miasta. Bitwa Warszawska jest tym, co warte upamiętnienia jako triumf polskiego oręża, sprytu i strategii. Nie pragniemy się wykorzenić, nie pragniemy zapomnieć. Nie wyliczając dalej - istotą jest to, że to, co nas łączy buduje wspólnotę wartości. To do tej wspólnoty, lepiej lub gorzej, odwołały się partie, które obecnie sprawują władzę. Wspólnoty dla której Polska to nie tylko kawałek czerwonego sukna. A, że ludzie to ludzie a nie anioły, nie święci i garnki lepią a gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą to nie zawsze jest tak, jakby się chciało, aby było.
W każdym razie tworzenie polityki na bazie pozytywnych wartości jest znacznie łatwiejsze niż jednoczenie swoich sprzymierzeńców wokół nienawiści do wroga czy wzbudzania do niego pogardy zmieszanej ze strachem. Tak czy inaczej - z mojego punktu widzenia nienawiść wyczerpuje, utrzymanie jej na tym samym poziomie kosztuje, nienawiść nie zna kompromisów ani dla jej obiektów ani jej twórców. Natomiast w konserwatywnej rodzinie jest trochę inaczej - tam fundamenty są głęboko wkopane w ziemię. Mazurki, polonezy, bławatki, maki, Zagłoba, Kmicic, dwór szlachecki, warszawskie dzieci, husarskie skrzydła - to i inne tworzy tkankę polskości. To jest w stanie potrącić jakąś strunę w naszej duszy, która brzmi znajomo, blisko.
Fundamenty opozycji są zaś w opozycji do polskości - polskość, jako taką, najlepiej schować pod dywan, wyrzucić do śmietnika, coś z nią zrobić takiego, aby już samej siebie nie przypominała. Fundamenty te są zbudowane z ody, złotych gwiazdek na niebieskim tle, europejskich wartości, ogólnie z takich materiałów, które budzą emocje i w niewielkiej grupie i w niewielkim stopniu.
A więc, choć tak nie powinno zaczynać się zdania, nie chodzi i nie chodziło o ośmiorniczki. Chodzi o to, co napisałem wyżej. Chodzi o to, że opozycja to są renegaci polskich spraw, promotorzy spraw obcych. To są ci, którzy że zdrady polskich spraw zrobili cnotę obywatelską. Chodzi też o to, że postawa w stylu - nie mamy na nic pomysłu a władza nam się należy, bo... w zasadzie nie wiadomo co - dla przeciętnego Kowalskiego, co ma daleko gdzieś abstrakcyjny spór o praworządność i komisarze to dla niego urzędniczyny nie lepsze i nie mądrzejsze niż te w Polsce tylko lepiej opłacane i na bardziej sutym wikcie, może go jedynie... powiedzmy bardzo zdenerwować. Koniec końców znaczna część ludzi woli jak ktoś coś próbuje zrobić, naprawić, ulepszyć niż tego, który chce zniszczyć, zburzyć, krytykować, marudzić. Czyż bowiem nie jest lepszy wróbel w garści? To małe, prozaiczne. Fakt. Ale konkretne.
Chodzi także i o to, że opozycja stała się taką latimerią i hatterią w jednym. Żywą skamieliną. Ma zapach naftaliny. Żyje w czasach, które już minęły i znaków tego przemijania nie zauważyła. Polacy byli euroentuzjastami, raczej szczerymi i bezkrytycznymi w swej większości. Ta fala wznosiła w górę dzisiejszą opozycję. Ta fala jednak już nie płynie a surferzy znaleźli się na mieliźnie. Problem w tym, że nie zauważają już tego, że ich deska utknęła w piachu. Postawy wobec UE ulegają metamorfozie. Polacy stali się eurosceptykami? Nieprawda, przynajmniej w skali globalnej. Stali się jednak euro-realistami. Unia nie jest już dobrotliwym wujaszkiem dającym cukierniki i lizaki. Porady unijne co i jak robić nie są już traktowane jak objawienie i zbawienie w jednym. Widać, że UE jest w sumie twardą grą interesów. Grą o władzę. Każdy stara się włożyć mniej niż wyjąć. Mówi się Europa a myśli Francja, Niemcy... Wielu zobaczyło nie tylko to: rozpolitykowane papugi w pięknych piórkach i z pięknymi słowami w dzióbkach, które nijak się mają do rzeczywiści także zrobiły swoje. Potępiać u innych to, co robi się u siebie w dawnych czasach nazywano hipokryzją. Czasy się zmieniły, ale nazwa chyba dalej aktualna. Być może ów przeciętny Kowalski nie wyznaje się w meandrach sporu o ustrój sądowy, nie czyta z wypiekami na twarzy wielopiętrowych uzasadnień zawieszonych na paragrafach, traktatach, normach, ale istotę rzeczy jak sądzę rozumie z całą oczywistością: goście chcą urządzać mój dom, gości o to nie prosiłem a tych gości do meblowania pokoi zapraszają zdrajcy. Wreszcie też zauważa, że UE to nieruchawa i tłusta, przerośnięta biurokracja. Tu pozwalam sobie in extenso wkleić słowa F. Konecznego o biurokracji, bo opisać tego własnymi słowami lepiej bym nie umiał: "Biurokracja żyje i żywi się fikcjami. Na swych stołkach urzędowych jest jak głuszec po gałęziach, i podobnież „jako głuszec, gdy tokuje nic nie widzi, nic nie czuje”; traci wprost zdatność dostrzegania rzeczywistości. Urzędnik pochodzi z wydziału prawniczego, z tego wydziału prawdziwie fikcyjnego; na uniwersytet nie uczęszczał, egzaminy pozdawał ze skryptów, a potem poprzestawać musi na bezlitosnej fikcji życia, jaką jest żywot urzędnika. Załatwia sprawy, jakich nigdy nie obserwował w życiu; nie znając się na niczym, rozstrzyga o wszystkim. Zamkną go w kancelarii i każą mu rządzić".
Zbliżając się do końca, bo i tak więcej napisałem niż zamierzałem: opozycję dopadło coś, co prywatnie nazywam dyzmokracją - na zewnątrz niby okazałe figury a w środku same wióry. Produkcja Dyzm rodzaju wszelkiego w postaci czy to p. E. Kopacz czy to M. Kidawy - Błońskiej i kreowanie ich na liderów, na tych za którymi pójdą gremialnie Polacy to znak firmowy opozycji a przy okazji też i jej epitafium. To nie jest tak, że te Dyzmy są jakimś wypadkiem w pracy. Nie są. Tak krawiec kraje jak mu materiału staje. Trudno w to uwierzyć, ale to są najlepsi z najlepszych. Lepszych nie ma. Stąd może wynikać to, że po porażce niczego nie nauczyli się i niczego nie zrozumieli a ich wiedza o Polakach jest już mocno nieaktualna. Niebieska z żółtymi gwiazdkami już nie porywa a biało - czerwona porywa. Jednak dobosze opozycji myślą, że jak się będzie mocno tarabanić w bęben unijnych wartości to lud polski poderwie się do czynu i obali prawicowych tyranów. I może niech tak myślą. Po co budzić ich ze snu?
Inne tematy w dziale Polityka