W niniejszej notce postaram się ustalić położenie własnego umysłu, podczas jego błąkania się po manowcach własnej świadomości
(Nie publikować!!!)
Od dwóch tygodni słucham niemal wyłącznie utworu Where is My Mind w aranżacji Maxence Cyrina (do znalezienia na YouTube) na okrągło – z wyjątkiem kilku innych utworów, które przerywają ten maraton (też zapętlonych). Po prostu uderza mnie w uczucia, silniej niż inne aranżacje, covery, a nawet oryginał, który już sam w sobie potrafi mocno przywalić.
Skoro utwór robi takie wrażenie, nic dziwnego, że dzisiaj, jadąc samochodem, uderzył mnie także pytaniem z jego tytułu. To pytanie jest interesujące – być może nawet głębokie, mimo że intuicyjnie przeczuwam, że jednoznaczna odpowiedź nie byłaby dla mnie zbyt użyteczna, gdyby w ogóle dało się ją znaleźć.
Gdzie jest mój umysł? Czy znajduje się w mojej czaszce? W końcu tam mieści się mózg, ale nigdy nie słyszałem o kimś, kto znalazłby starannie zapakowany umysł obok niego. Może więc umysł jest wewnątrz mózgu? Można by tak powiedzieć. Korzystając z żargonu informatyków: umysł to przecież abstrakcyjny proces działający w, czy raczej: "na" mózgu. Z drugiej strony mówimy, że czyjś umysł "odpłynął", a nie mózg, co sugeruje, że te dwa powinny być traktowane zdecydowanie oddzielnie. Ale skoro mój umysł sobie gdzieś odpłynął – dokąd właściwie się udał? Jeśli wyobrażam sobie coś na Księżycu, czy mój umysł wciąż jest wewnątrz mojego mózgu, czy może wybrał się na wycieczkę w kosmos?
Może mój umysł wcale nie jest "gdzieś". Przynależność do określonego miejsca wymaga fizycznego istnienia, a umysł nie jest rzeczą materialną – to tylko idea. Skąd zatem w ogóle to pytanie: "gdzie jest mój umysł"?? To tak, jakby nasi przodkowie ustawili językową pułapkę. Ale czemu?
To prowadzi mój umysł do kolejnej językowej osobliwości: ja, ale: mój mózg, mój umysł, moja noga; on, jego noga, a nie: ja - mózg, umysł, noga; inny, inna noga. Jeszcze więcej rozróżnień, tym razem spowodowana istnieniem zaimków dzierżawczych. I gdyby to tylko w języku polskim, ale nie! Czyli to zdobycz kulturowa. Ba! Może nawet cywilizacyjna! Tylko: po co?? Czyżby była użyteczna i się utrwaliła? Czy nadal ma sens? Nie zdziwiłbym się, gdyby niektóre kultury i języki całkiem pomijały takie rozróżnienia. W sumie, nie wiem. Mógłbym pogooglać, ale osobiście się nie spotkałem i nie mam pewności, że istnieją. Może już nie istnieją? A jednak, mimo tej niewiedzy, ja jestem: z podatnym w młodości mózgiem tak uwarunkowanym w czasie przez język i kulturę, że mój umysł nieustannie błądzi, szukając odpowiedzi na bezużyteczne pytania, i teraz zrzuca je wszystkie na Ciebie, Drogi Czytelniku.
Nie obrażę się, jeśli zarzucisz mi, że błądzę. Zupełnie jak mój umysł. Ale to już jego problem, nie mój.
Inne tematy w dziale Rozmaitości