W przedmowie do „Lives at Risk” („
Jak uzdrowić służbę zdrowia”) Jan Fijor słusznie zwraca uwagę, że reglamentacja jest nieuniknionym zjawiskiem w systemie państwowej opieki zdrowotnej. Żadne bowiem dobro nie występuje w nieograniczonej ilości, zatem nie ma możliwości wykonania u każdego pacjenta wszystkich możliwych badań profilaktycznych, nawet gdybyśmy przeznaczali na diagnostykę coraz większą część budżetu.
W systemie konkurujących ze sobą usługodawców zdrowotnych popyt ograniczony jest przez cenę. To ona powoduje, że nie będziemy wykonywać wszystkich kilkuset dostępnych badań krwi, choć pewnie każdy z nas chciałby wiedzieć, czy nie podlega zwiększonemu ryzyku zachorowania na każdą ze znanych ludzkości chorób.
W sytuacji systemu jednego płatnika czyli w państwowej opiece zdrowotnej mechanizm weryfikacji cenowej nie istnieje. Naturalną zatem rzeczą jest pojawienie się innego mechanizmu ograniczającego wydatki na usługi medyczne, naturalne jest pojawienie się reglamentacji. Jej formą, która pojawia się każdym kraju jest kolejka. To ona weryfikuje, czy dana operacja lub procedura diagnostyczna jest w systemie niezbędna. Część pacjentów w kolejce umrze, część pogodzi się ze swymi dolegliwościami, część zasili prywatny sektor usług zdrowotnych tym samym zwalniając miejsce dla następnego kolejkowicza.
Kilka dni temu Wiadomości udzieliły na chwilę głosu człowiekowi choremu na niedawno zdiagnozowanego raka. Poustawiany w kolejkach do różnych specjalistów, szpitali i okienek pytał dramatycznie co ma robić.
Wszyscy wiemy, jak skandalicznie wygląda dostęp do specjalisty. Niestety, problem ten ma trzy zasadnicze wady, nie pozwalające zaistnieć głębiej w świadomości opinii publicznej.
Po pierwsze, wbrew konstytucyjnemu zapewnieniu o równości w dostępie do usług medycznych, klasa polityczna objęta jest specjalną ochroną. Gdyby posłowie lub inni wysokiej rangi urzędnicy musieli ustawić się w kolejce razem z przeciętnym obywatelem, system zostałby zreformowany w przeciągu miesiąca.
Po drugie, już Kochanowski opisał mechanizm braku zainteresowania problemem, który bezpośrednio nas nie dotyczy. Np. mało kogo na S24 interesuje uśmiercanie ludzi, jakie dokonuje się właśnie w Rzeczypospolitej, gdyż uśmiercanym nie jest żaden bloger.
Po trzecie, szczęśliwie sytuację ratuje szara strefa, która pozwala wydobyć się z dramatu pozostania sam na sam z chorobą. Szczęśliwi, że za łapówkę czy innym sposobem, udało nam się obejść kolejkę mniej zaradnych, nie zawracamy sobie głowy kwestiami systemowymi, zwłaszcza, że dotyka nas jakieś nieszczęście.
To wszystko nie dotyczy ludzi biednych, mniej zaradnych, starych. Im przypadła w udziale rola kolejkowej tłuszczy, wypełniającej lukę w systemie po eliminacji mechanizmu cenowego. To oni umierają dziś po domach i mieszkaniach bez kamer i fleszy, bez niczyjego zainteresowania.
Jeszcze w 2009r. na kosztochłonne badania obrazowe i diagnostyczne mogli wydawać skierowania lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej. W sytuacji, gdy lekarz rodzinny podejrzewał poważnego zagrożenia dla zdrowia lub życia, mógł samodzielnie kierować na znane wszystkim procedury, takie jak tomografia komputerowa, próba wysiłkowa lub rezonans magnetyczny.
Zgodnie zzarządzeniem Prezesa NFZ w przyszłym roku na takie badania będą mogli kierować tylko i wyłącznie specjaliści, ci sami, do których czas oczekiwania w kolejce wynosi kilka miesięcy lub dłużej. (na marginesie – prezes chyba zapomina, że medycyna rodzinna jest również specjalizacją, a często w poradniach rodzinnych pracują specjaliści z interny lub pediatrii).
System wali się i brakuje w nim pieniędzy. Skreślając możliwość kierowania z POZ na badania diagnostyczne pan Prezes i pani Minister biorą na siebie odpowiedzialność za wszystkich pacjentów, którzy diagnostyki, zgodnie z mechanizmem opisanym w pierwszym akapicie, nie doczekają. Chyba wszyscy czytający ten tekst, zdążą wykonać sobie wcześniej badanie w sektorze prywatnym. I tak kółko się zamyka, kogo obchodzą jakieś nieroby po siedemdziesiątce?
Sam, jako lekarz POZ, jestem cholernie zadowolony. Skończy się wreszcie ciągłe załatwianie procedur po szpitalach, poszukiwanie firm, które jeszcze nie wyczerpały kontraktu, skończy się wystawianie skierowań, odpadnie kawał roboty. Skończą się ciągłe telefony, radosne i te mało przyjemne, gdy trzeba poinformować, że jeszcze szuka się miejsca. Skończą się rozterki i niepokój, czy faktura za badania nie trafi przez pomyłkę do wystawiającego skierowanie lekarza w przychodni. Skończy się wreszcie odkręcanie lekkomyślnych decyzji innych kolegów po fachu, kierujących do POZ pacjentów w sytuacji braku pomysłu na dalszą diagnostykę. Żyć nie umierać. Pozostało jedynie przyzwyczaić się do jeszcze większej bezsilności.
PS - przy przeklejaniu z Worda rozwala tekst na różne czcionki, co widać powyżej. Widać również, że nie wiem jak sobie z tym poradzić:)
http://lynchmannstadt.blogspot.com/2009/04/zaozenia-urbanistyczne-odzi-i.html
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka