W czasie gdy okazywało się, jak wielkim problemem była pomoc publiczna, którą rząd przyznał stoczniom, na innym froncie Komisji Europejskiej zaczął działać Jacek Saryusz-Wolski, aby pieniądze dla Della zostały przelane bez niepotrzebnych kłopotów. Na stronie wyborczej PO (kampania do PE) można przeczytać:
Kiedy tylko pojawiły się sygnały, że łódzki Dell - jeden z największych pracodawców w Łodzi - ma problemy związane z zezwoleniem Komisji Europejskiej na przyznanie pomocy publicznej, od czego zależy los wielu miejsc pracy, Jacek Saryusz-Wolski podjął interwencję w Komisji Europejskiej, domagając się wyjaśnienia tej palącej dla Łodzian kwestii. Wyjaśniał jak istotne dla Łodzi jest, by tak znaczący inwestor kontynuował swoją działalność, gwarantując miejsca pracy.
Palącym problemem było raczej to, że Dell wyciągając rękę po łódzkie czeki, zobowiązał się do zatrudnienia 3000 pracowników. Szybko jednak obietnice okazały się mrzonką i liczba zatrudnionych stanęła na niespełna 1900 osobach, co Dell wytłumaczył ogólnoświatowym kryzysem.
Wyrozumiały Jacek Saryusz-Wolski rozpoczął zatem ww. lobbing i w efekcie na początku 2009r. mógł dumnie ogłosić, że bezkompromisowa w sprawach stoczni komisarz Neelie Kroes tym razem okazała wielkoduszność, wyrażając za jego namową zgodę na przelanie Dellowi pieniędzy.
Dziwić może zaangażowanie europosła, skoro Dell nie wywiązał się z nałożonych nań zobowiązań i wszystko wskazuje na to, że uczynić tego nie zamierzał. Jak poseł mógł angażować się w pomoc dla amerykańskiej firmy, skoro już pół roku wcześniej wróble ćwierkały, że zamierza ona potraktować Łódź jak wydmuszkę, z której można wyciągnąć sporo publicznego grosza? Taki scenariusz nie mógł być zresztą wielkim zaskoczeniem, skoro zakład jest tylko zwykłą montownią zatrudniającą niskowykwalifikowaną i niskoopłacaną (średnia 1700 zł. brutto) siłę roboczą.
Dziś sprawa znajduje swój finał – niespełna rok po skutecznych zabiegach Jacka Saryusza-Wolskiego, Dell oficjalnie ogłasza zamiar sprzedaży fabryki,. Jego (inne również) komputery będzie składał na Olechowie tajwański podwykonawca. Czy taki scenariusz nie był łatwy do przewidzenia?
Powstaje uzasadnione pytanie o motywacje działania łódzkiego europosła. Czy zabiegi przed KE lobbujące na korzyść jawnie łamiącego umowę inwestora przynoszą mu chwałę? A może wyrzucone przez Łódź i Polskę pieniądze stanowią tylko pomnik głupoty łódzkiego polityka? Tylko kto jest w stanie dziś uwierzyć, że znów po prostu okazaliśmy się zwykłymi, naiwnymi frajerami?