Nie zamierzam zniechęcać do rozliczania kradzieży, jednak kilkadziesiąt lat życia zawodowego utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie da się w dłuższym czasie efektywnie rozwijać biznesu starając się jednocześnie spełniać oczekiwania decydentów w zakresie widowiskowych rozliczeń.
Z lektury tekstów i komentarzy na S24 nie mogę być zupełnie pewien profilu użytkowników. Nie będę więc spekulował o proporcjach, ale na podstawie ogólnego osądu założę, że spotkamy się tutaj zarówno z osobami, których życiowe doświadczenie bazuje na prowadzeniu opłacanych z budżetu rozważań i spekulacji ogólniejszej natury, jak też bieżących lub historycznych wyrobników, którzy czasem musieli koncentrować się na uzyskaniu mierzalnego rezultatu własnych działań.
Chociaż, nie zawsze była to praca fizyczne o wprost widocznych rezultatach, to jednak w sposób jednoznaczny przypisuje sobie członkostwo w grupie drugiej. Aż do przejścia w stan spoczynku.
Z tego historycznego doświadczenia koncentracji na uzyskaniu mierzalnych wyników pozostała mi pamięć ustawicznego braku czasu na "dopieszczenie" realizowanych zadań, nawet jeśli były one dobrze zdefiniowane. Coraz rzadziej zastanawiam się, na ile był to wynik nałożenia zadań nadmiernych, a na ile rezultat osobistych zaniedbań. Jestem jednak pewien, że czasu na coś więcej niż kilka kaw i drugie śniadanie raczej nie było.
W tym kontekście przychodzi mi na myśl wejście do firmy pisowskiej ekipy w ostatnich chwilach mojej kariery zawodowej.
Weszli z bojaźnią, którą przypisywałem uświadomionej niekompetencji, ale i obawie przed zastawionymi przez poprzedników pułapkami.
Brnąc po omacku w energetycznej dżungli w pierwszej chwili próbowali uporządkować obraz rzeczy prowadząc swoje mini audyty i śledztwa.
Wydaje się, że próbowali zadawać pytania w słusznych kwestiach, ale nie pozyskawszy serc specjalistów, którzy pozostali po wyrzuceniu z pracy posiadaczy lukratywnych posad zarządczych, szybko ugrzęźli. Myślę, że to grzęźnięcie nie trwało dłużej niż kilka miesięcy. Może pół roku.
Obudziła ich twarda przemysłowa rzeczywistość. Coś się zepsuło, trzeba było podjąć jakąś nieoczywistą decyzję inwestycyjną.
W efekcie nieudane programy audytowe wkrótce zostały zastąpione minimalistycznym programem "rodziny na swoim". Oszczędzony czas musiał zostać poświęcony na wymagającą codzienność i nie zawsze zrozumiałe wyzwania przyszłości.
Muszę jednak potwierdzić: poza oczywistą przykrością akceptowania wejścia na pełnej krewnych królika zadania były jakoś realizowane! Jakoś to znaczy nie optymalnie i czasem z elementami komicznymi , ale były i jednak coś było "do przodu".
Dlaczego o takiej małej historii dzisiaj?
13 grudnia ub. roku do firm weszła nowa ekipa. Weszła rok temu!
Ogłosiła konieczność programu kolejnych audytów i kontroli. Teraz "swoich".
Śledząc relacja prasowe i telewizyjne możemy mieć pewność, że podobnie jak poprzednicy niczego ważnego nie znaleźli!
Śmiesznie wyglądają te informacje o setkach zawiadomień prokuratury. Deklarowane miliardy strat pochodzące z odpisów od kwestionowanych i zaniechanych inwestycji mają budzić społeczną grozę!
W powietrzu unosi się jednak wrażenie niedosytu, które każe się nie poddawać i nadal tropić pisowskich szkodników! Jeszcze jeden listopad, jeszcze jeden grudzień!
Nie zamierzam zniechęcać do rozliczania kradzieży, jednak kilkadziesiąt lat życia zawodowego utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie da się w dłuższym czasie efektywnie rozwijać biznesu starając się jednocześnie spełniać oczekiwania decydentów w zakresie szybkich i widowiskowych rozliczeń.
Więc nie dziwmy się, że zapełniając kolejne klatki ofiarami oczekującymi na pożarcie przez NIK, czy prokuraturę grzęznąc będziemy coraz bardziej w gospodarczej stagnacji!
I trudno tutaj mieć pretensje do menedżerów. Dla swoich firm mieli wybór pomiędzy chlebem i igrzyskami. Wybrali igrzyska dla firm i chleb dla siebie!
P.S.
1) Tekst dedykuję tym wszystkim dobrym ludziom, którzy głęboko wierzą w oczyszczającą moc szafotu i nigdy nie musieli osiągnąć celu o czasie i w terminie!
2) Na początku tego roku wyraziłem uznanie, dla nowych składów zarządów firm energetycznych. Poza PGE, które jest dzisiaj moim głównym rozczarowaniem, znałem większość z nich. Nie wiem, czy jest im przykro, gdy wysyłają kolejne fake'owe zawiadomienia do prokuratury, ale to jeszcze nie podważa ich kompetencji biznesowych. Może dotrwają do czasu, kiedy będą mogli się na nich skoncentrować. Życzę im też żeby nigdy nie upodobnili się do Marcina Wojewódki. Wierzę, że nie jest to Waszą ambicja, ale ostrzegam: linia graniczna jest cienka!
Inne tematy w dziale Gospodarka