Nie będę zapowiadał, że napiszę coś kontrowersyjnego, tylko to po prostu napiszę: po dzisiejszej kompromitacji Tuska we Wrocławiu zaczynam się naprawdę bać!
Niezależnie od wszystkich X-owych tumultów uważam, że Prezydent zrobił dobrze sygnalizując powierzenie misji stworzenia nowego rządu Mateuszowi Morawieckiemu jako przedstawicielowi ugrupowania, które uzyskało najwięcej wyborczych mandatów.
Chociaż bardzo niewiele, prawie nic, wskazuje na jakakolwiek możliwość sformowania przez ZP większościowej koalicji parlamentarnej to odejście od tradycyjnego sposobu ustalania "pierwszego powyborczego kroku" byłoby ryzykowne i szkodliwe w przyszłości, gdyby równanie koalicyjne było bardziej złożone niż dzisiaj. Wtedy dzisiejszy , niezrealizowany na szczęście, precedens mógłby być wykorzystywany dla destabilizacji sytuacji politycznej w kraju.
Będzie dłużej niż chciałaby zawiązywana wciąż koalicja trzech ugrupowań politycznych , ale to nie koniec świata, a lepsze gwarancje bezpieczeństwa na przyszłość!
Wszystko powyższe uważam za prawdziwe, niezależnie od tego, że decyzja może przynieść korzyści Prezydentowi.
Wracając jednak do realu to nic, lub bardzo niewiele, wskazuje na możliwość, że ostatecznie rząd, który będzie mógł skutecznie ubiegać się o uzyskanie wotum zaufania będzie kierowany przez osobę inną niż Donald Tusk.
I tu zaczyna się problem, który podwójnie ujawnił się dzisiaj we Wrocławiu.
Z perspektywy ogólnej dzisiejszy Wrocław to drugi najsłabszy występ publiczny Tuska, po klęsce debaty wyborczej w TVP.
Tusk wyraźnie zmęczony, tracący wątek. Wszechobecne wtrącenia i nawiasy, które w najlepszych przekazach miały świadczyć o autentyczności i spontaniczności wypowiedzi mogły budzić tylko zażenowanie. I to było widać na twarzach zebranych. Chyba po raz pierwszy.
W szczegółach, to znając z Resetu cwaność rozmów z Bushem Jr. nt tarczy rakietowej można być przerażonym wiernopoddańczymi deklaracjami co do uzasadnienia dla budowy amerykańskiego atomu w gminie Choczewo. "Nie chcę, ale muszę!".
I nie chodzi o to, że, niezależnie jak trudne będzie funkcjonowanie amerykańskiego atomu w niemieckim rynku energii, zawsze możemy go potraktować tak jak kolejną partię Abramsów, czy F-35. Jeśli ma polepszyć nasze bezpieczeństwo!
Dlaczego Tusk uważał, że lepiej publicznie przyznać się do amerykańskich uwarunkowań, niż zaprezentować atomową decyzję jako efekt własnych przemyśleń?
Efekt zmęczenia lub chwilowej słabości, a może "szybki przelew" za rodzinną fotkę Kingi Gajewskiej z Ambasadorem?
Gdybym miał zgadywać, to jednak wybrałbym ostatnią opcję.
Jej potwierdzeniem była próba zatarcia złego wrażenia wykonana, "na jednym oddechu", deklaracją przeciw CPK. To było po prostu smutne. Nawet jeśli nie wspomniano jeszcze o kontenerach w Świnoujściu.
Nie popieram Tuska jako polityka i osobiście czuję się spotwarzony jego deklaracjami o niższości Polaków spoza zaboru pruskiego, jednak jeśli koalicyjne decyzje oddadzą władzę w jego ręce to nie chcę się obawiać o jego równowagę psychiczną.
Wiem, że nienawidzi, ale przecież czasem w każdym człowieku może chwilowo zatriumfować ułamek dobra, z pożytkiem dla Polski.
Ale jeśli decyzje będą podejmowane pod widoczną presją, niezależnie, czy faktyczną, czy tylko wyobrażoną to musielibyśmy zacząć się bardziej bać!
Neurotyk na najważniejszym stanowisku kierowniczym to zachęta dla wszystkich naszych wrogów zewnętrznych i żadna krajowa satysfakcja nie zrównoważy strat.
Czy mamy już zacząć się bać?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo