absolwent energetyki absolwent energetyki
141
BLOG

Energetyka- koniec kanikuły i atomu.

absolwent energetyki absolwent energetyki Gospodarka Obserwuj notkę 5
Kwestią zasadniczą w temacie budowy polskiej elektrowni atomowej nie jest teraz kiedy i jak, tylko w jaki sposób wycofać się z projektu po najniższych kosztach! W tym kosztach obniżenia poziomu naszego bezpieczeństwa energetycznego.

Chociaż faktycznie sezon ogórkowy w energetyce zakończy się dopiero z chwilą  wygłoszenia expose przez nowego premiera, a najpewniej nastąpi to dopiero w grudniu,  to i tak po 15 października czuć zbliżający się koniec kanikuły.

Na razie pojawiają się tylko pierwsze komentarze odsuniętych, przez kilka miesięcy, na boczne tory energetycznych publicystów, ale świadomość znaczenie kwestii energetyczno-klimatycznych ośmiela.

W oczekiwaniu na całościowe koncepcje warto już dzisiaj przypomnieć sobie kilka kluczowych kwestii, które miały i być może nadal mają zasadnicze znaczenie dla rozwoju polskiej energetyki.

Na początek kilka prawd zasadniczych i niepodważalnych dotyczących pewnego wycinka energetyki jakim jest system elektroenergetyczny.

Po pierwsze, w dzisiejszych czasach nie można sobie wyobrazić funkcjonowania naszej cywilizacji bez bezpiecznych dostaw energii elektrycznej. Można w tym zakresie prowadzić różne rozważania i pokazywać przykłady jednak trudno o bardziej sugestywny przekaz niż zaprezentowany w "Blackoucie" Elsberga. Nie można dyskutować o bezpieczeństwie energetycznym bez tej lektury.

Po drugie, dla każdego zestawu uwarunkowań budowy stanu bezpieczeństwa można znaleźć taki dobór miksu technologii, który da szansę na osiągnięcie założonego poziomu bezpieczeństwa po najniższych kosztach. Odpowiedniego wyboru należy dokonać poprzez odpowiednią analizę techniczno-ekonomiczną przeprowadzona przez centralny (dla danego kraju lub innego obszaru) zespół ekspertów! Tego stwierdzenia nie unieważniają wszelkie niepewności w zakresie cen nośników energii, tempa rozwoju technologii i nawet preferencji społecznych! 

Wyników centralnej analizy nie zastąpi żaden pakiet decyzji niezależnych przedsiębiorców. Nawet w ich indywidualnym planowaniu teoria gier nie wyparła zdeterminowanych modeli. Stosowanie metody Monte Carlo dla wybranych zagadnień  niczego nie zmienia.

Wprowadzenie tzw rynku energii miało pierwotnie za zadanie zlikwidować skutki asymetrii informacyjnej pomiędzy centralnym planistom i firmami energetycznymi, które starały się przekonywać do nieuczciwego uwzględniania swoich ukrywanych i zawyżanych kosztów w algorytmach optymalizacyjnych. Miało być mniej marmurów i złotych klamek, ale nikt kompetentny i uczciwy nie mógł obiecywać, że będzie bezpieczniej.

Po trzecie (trochę w powiązaniu z wcześniejszym), mimo, że amok tzw rynku energii jest, był tylko fatamorganą.

Po odejściu od centralnego planowania i zarządzania w elektroenergetyce  cała równowaga systemu wytwórczego (system sieciowy pozostał naturalnym monopolem) polegała na ustalaniu cen rynkowych na podstawie tzw kosztów krańcowych, czyli kosztów zmiennych wytwórców, których praca była potrzebna do zbilansowania zapotrzebowania na energię. Ceny krańcowe ustalone przez jednostki gazowe lub węglowe nie pozwalały im pokryć kosztów obsługi i remontów, o nowych inwestycjach nie wspominając, ale zapewniały zyski np dla elektrowni atomowych i wodnych, a ostatnio także wiatrowych i fotowoltaiki.

W sprzyjających warunkach i przy odpowiednio skomponowanym  portfelu wytwórczym danego przedsiębiorcy zyski z pracy tańszych jednostek, tzw inframarginalnych były wystarczające dla pokrycia kosztów stałych istniejących elektrowni gazowych i węglowych. Czasem, choć ekstremalnie rzadko, mogło starczyć na nowe inwestycje w tym segmencie. Takie subsydiowanie skrośne, już nie w skali całego kraju, ale w ramach konkretnego koncernu energetycznego było faktyczną podstawą finansowania bezpieczeństwa energetycznego! Choć teoretycznie mogłoby to być możliwe to jednak faktycznie taki model jedzenia "małą łyżką" nikogo nie interesował.

Po czwarte, fatamorgana rynkowa,  opisana w punkcie trzecim, umiera!

Już od samego początku na europejskim rynku energii pojawiali się zwolennicy "jazdy na gapę" ,czyli wytwórcy, którzy chcieli zgarniać zyski operując wyłącznie jednostkami o niskich kosztach zmiennych  i pozostawiając "innym" produkcję w nierentownych elektrowniach gazowych i opalanych węglem kamiennym. Z mojej perspektywy prekursorami były firmy niemieckie, wydzielające fizycznie swoje aktywa węglowe, ale warto zauważyć, że podobna koncepcja, w formie NABE, została sformułowana także w Polsce.

O ile sama koncepcja NABE lub jej alternatywy będą jeszcze  z pewnością  przedmiotem gorących polskich dyskusji to dzisiaj warto tylko wspomnieć, że tak ona, jak jest niemieckie odpowiedniki nie mogą funkcjonować w ramach obecnego modelu rynku energii bez odpowiednich subsydiów zdefiniowanych w Unii jako pomoc publiczna, która podlega akceptacji Komisji Europejskiej.

Odseparowanie organizacyjne lub tylko ekonomiczne aktywów węglowych to tylko pierwszy symptom upadku czegoś co nazwano rynkiem energii.

Prawdziwy i ostateczny cios dla tzw rynku zbliża się ze strony energetyki odnawialnej, której zasadniczą cechą jest pomijalnie niski poziom kosztów zmiennych. Marże wytwórców jakie mogłaby zapewnić cena oparta o te koszty nie daje żadnych szans na pokrycie nakładów inwestycyjnych i kosztów stałych. Jedynym rozwiązaniem będą stałe subsydia, które ostatnimi decyzjami organów unijnych mają przyjąć formę tzw kontraktów różnicowych. O ile słowo "kontrakt" może sugerować utrzymanie rozwiązań rynkowych to faktycznie, przy utrzymujących się niskich cenach na rynkach hurtowych energii  będzie to umowa o stałej umówionej wcześniej cenie. Żadnego rynku!

Poza aspektem czysto ideologicznym kwestia funkcjonowania tzw rynku energii jest powiązana z losem potężnych rzesz interesariuszy. Od zwykłych traderów, przez analityków i doradców, aż do zarządów firm, których istnienie w obecnej formule jest uwarunkowane zwykłym podtrzymywaniem mitu! A więc tzw rynek energii nie odejdzie cicho i w pokorze, ale będzie jeszcze wiele możliwości, żeby o tym dyskutować. Oby tylko w oparciu o rzeczywistość, a nie demagogię!

A na zakończenie, już krótko o tytułowym polskim atomie.

O ile do 15 października można było spekulować co do szans jego powstania, to  podtrzymywanie tego złudzenia dzisiaj jest tyle nierozsądne co i szkodliwe!

Jest prawdą, że elektrowni atomowe produkują energię bez emisji gazów cieplarnianych jednak zupełnie nie pasują do systemu elektroenergetycznego z ogromnym udziałem energii z farm wiatrowych i fotowoltaiki promowanego przez Unię Europejską.

Choć energetyka atomowa charakteryzuje się niskimi kosztami zmiennymi wytwarzania to jednak wciąż są to koszty znacznie wyższe niż w przypadku preferowanej energetyki odnawialnej. W ramach obecnego modelu rynku, a także regulacyjnych preferencji dla energii z OZE nie ma szans na wysokie wykorzystanie mocy z polskiej elektrowni atomowej, co mogłoby dawać choć cień szansy na jej ekonomiczne uzasadnienie. Niezależnie od tego, czy energia z OZE będzie pochodziła z polskich farm wiatrowych, czy zostanie zaimportowana z Niemiec przez wzmacniane połączenia zagraniczne to zawsze skutecznie ograniczy możliwości produkcyjne polskich atomówek.

W sposób ostateczny pogrąży je nowo ustalony unijny system wsparcia oparty o kontrakty różnicowe. Raz ustalony system poziom ceny (nawet jeśli waloryzowany)  nie będzie w stanie wiarygodnie zapewnić samofinansowania  się inwestycji przy jej produkcji zmierzającej do zera na skutek rozwoju źródeł OZE!

Po ostatecznym "zabiciu" energetyki węglowej na polu bitwy o uzupełnienie "wiatru"  i "słońca" pozostanie, tak jak przewidzieli nasi niemieccy sąsiedzi, gaz ziemny! Być może tylko tymczasowo, być może do zstąpienia przez biogaz lub wodór.

Unia gra na koniec atomu w energetyce i nikogo nie powinna zmylić akceptacja Francji dla nowych rozwiązań. Oni potrzebowali tylko systemu bezkonkursowego wsparcia istniejącej floty elektrowni, które bez zgody Niemiec chyliła się ku upadkowi.

Planowanie rozwoju polskiej energetyki atomowej  było wyobrażalne tylko w przypadku ograniczenia krajowego rozwoju OZE  i energetycznych połączeń transgranicznych. 

Konieczna byłaby determinacja i wola wejścia w kolejny spór z Komisją Europejską. Ale nie tego przecież oczekiwała większość wyborców!

Kwestią zasadniczą w temacie budowy polskiej elektrowni atomowej nie jest teraz kiedy i jak, tylko w jaki sposób wycofać się z projektu po najniższych kosztach! W tym kosztach obniżenia poziomu naszego bezpieczeństwa energetycznego.


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Gospodarka