Im więcej OZE w KSE tym sytuacja konkurencyjna atomu się pogarsza. Być może aż do granic braku opłacalności!
Niekwestionowanym przebojem ostatniego tygodnia w energetyce była dyskusja dotycząca energetyki wiatrowej.
Do powszechnej świadomości najbardziej chyba przebiły się dwie kwestie:
1) Po pierwsze PIS zerwał uzgodniony wcześniej „pięćset metrowy” kompromis
2) Po drugie kompromis został zerwany za pomocą poprawki pisanej (prawie dosłownie) „na kolanie” (scan wniosku posła Suskiego był nawet przez chwilę przebojem internetu).
Chociaż „wiatrowe” polemiki mogą wyglądać na kolejną partyjną nawalankę to jednak, jestem przekonany, że warto poświęcić tej kwestii dodatkową chwilę.
Więc kilka faktów i opinii, które mogą pomóc lepiej zrozumieć kontekst sporu o słynne, wiatrowe 10H.
Wychodząc od historii nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby zaprzeczyć, że, chociaż być może przesadne, wykluczenie możliwości budowania nowych turbin wiatrowych w odległości mniejszej niż dziesięciokrotność wysokości najwyższego punktu skrzydła wiatraka, wynikało z chęci zatrzymania turbinowej patodeweloperki.
Brak jakichkolwiek ograniczeń w sadowieniu wiatraków na gruntach sąsiadujących z budownictwem mieszkaniowym skutkowało tak faktycznym rujnowaniem krajobrazu, jak też bardziej (hałas i migotanie cienia), czy mniej (zagrożenie wynikające z odrywających się części wiatraków lub fragmentów oblodzenia łopat wirników) zagrożeniami dla sąsiadów.
Ograniczenie 10H chociaż tak kontrowersyjne znajdowało też uzasadnienie w precedensowych regulacjach obowiązujących bodajże na niektórych obszarach naszego zachodniego sąsiada.
Nie chciałbym tego przesądzać, ale chyba w momencie wprowadzania zasady 10H jej autorzy mogli nie do końca zdawać sobie sprawę z zagrożenia jakie ograniczenie budowy nowych elektrowni wiatrowych stworzyło dla możliwości osiągnięcia krajowego celu w zakresie OZE ustalonego na rok 2020.
Brak realizacji tego celu skutkowałby obowiązkiem poniesienia istotnych i bezsensownych opłat na rzecz innych krajów unijnych.
To chyba właśnie uświadomienie sobie tego zagrożenia otworzyło nie tyle drogę, ale raczej autostradę dla rozwoju fotowoltaiki indywidualnej.
Właśnie dzięki tej „autostradowej” formie wsparcia ogół obywateli, zarówno poprzez system dotacji jak też poprzez sposób rozliczania wyprodukowanej przez prosumentów energii, sfinansował instalacje na domach „nielicznych”.
Można się oczywiście zżymać, że po raz kolejny „biedni” sfinansowali „bogatych” , ale fakt pozostaje faktem, że rozwój fotowoltaiki pozwolił złagodzić skutki ograniczeń wiatrowych.
I chociaż „autostrada” dla energetyki prosumenckiej była ważna to jednak w tym miejscu warto przypomnieć, że ostateczny sukces dotrzymania krajowego celu OZE na rok 2020 zawdzięczamy nie tej nowoczesnej technologii, ale przede wszystkim bezprecedensowemu i, na dodatek, bezinwestycyjnemu wzrostowi zużycia biomasy drzewnej w ogrzewaniu domów indywidualnych (ciekawie opisane tutaj ).
To kolejny wkład „prowincji” w krajowy sukces.
Domowa fotowoltaika i chrust zlikwidowały największe zagrożenie wynikające z wstrzymania rozwoju energetyki wiatrowej i dały jednocześnie czas na dalsze przemyślenia co do optymalnego kierunku rozwoju krajowych OZE.
Nigdy nie zetknąłem się z jakimkolwiek opracowaniem w tym temacie, ale jest oczywiste, że ograniczenie rozwoju wiatraków lądowych zapewnił czas i miejsce na przygotowanie koncepcji rozwoju energetyki wiatrowej na morzu, ale także umożliwił utrzymanie szansy na rozwój polskiego atomu.
Bo jest to tak: możliwości , lub ich brak, rozwoju poszczególnych technologii energetycznych to nie tylko takie lub inne fobie decydentów. To także twarde uwarunkowania wynikające choćby z możliwości przyłączania nowych mocy jakie daje sieć Krajowego Systemu Elektroenergetycznego.
A z tym jak jest, każdy może zobaczyć.
Rzut oka na mapy europejskiego systemu elektroenergetycznego i już wiemy: Polska to obszar najmniejszego nasycenia liniami przesyłowymi wśród krajów Unii Europejskiej. A słabsza sieć przesyłowa to mniejsze możliwości przyłączania nowych jednostek wytwórczych i częstsza konieczność wyboru wykluczającego: „albo, albo” .
Albo przyłączymy nowe elektrownie wiatrowe na lądzie, albo elektrownie wiatrowe na morzu.
Albo więcej wiatru, albo atom. Albo …
Nie mam wiedzy co do szczegółów dyskusji jakie mogły przebiegać na przestrzeni ostatnich 6 lat pomiędzy politykami i przedsiębiorcami. Jakie by jednak owe dyskusje nie były to ostatecznie ich przeciąganie w czasie spowodowało porzucenie wielu dotychczasowych projektów budowy farm wiatrowych na lądzie co stworzyło możliwość uzyskania warunków przyłączeniowych dla elektrowni morskich.
W efekcie mamy szanse, że te same moce przesyłowe będą mogły być wykorzystywane w 50% co zapewnia energetyka na morzu, wobec alternatywy wykorzystania 30% jak w przypadku wiatraków lądowych. Z punktu widzenia odbiorcy to obniżka to kosztów sieciowych, które musi ponosić. Zysk wydaje się oczywisty!
Zatrzymanie inwestycji wiatrowych na lądzie dało też czas PSE na przygotowanie wiarygodnej koncepcji rozwoju krajowego systemu elektroenergetycznego, która znalazła ostateczne odzwierciedlenia w Planie Rozwoju z listopada 2022 (do pobrania ze strony https://www.pse.pl/dokumenty).
Mimo swojego specjalistycznego charakteru dokument daje każdemu zainteresowanemu możliwość zrozumienia jak ogromne wyzwania w zakresie inwestycji sieciowych stoją przez Operatorem.
Fotowoltaika, energetyka wiatrowa na morzu i lądzie, a także atom mają być możliwe!
Jednak żeby to się to dokonało niezbędna jest budowa wielu nowych linii energetycznych. Linii, których każdy potrzebuje, ale (prawie) nikt nie chciałby mieć na swoim podwórku.
Realizacja zaplanowanych inwestycji będzie ogromnym wyzwaniem organizacyjnym i finansowym na pograniczu podejścia „bierz siły na zamiary”.
Jako ciekawostkę można wskazać, że próbując „domknąć” bilans PSE zaplanowało budowę toru prądu stałego łączącego nowe elektrownie na morzu z punktami odbioru w głębi kraju. Będzie to inwestycja o bezprecedensowej złożoności technicznej, gdyż tylko w części będzie mogła bazować na doświadczeniach związanych z realizacją istniejących polaczeń stałoprądowych ze Szwecją i Litwą.
Tylko dzięki tej nowatorskiej „szynie prądu stałego” możliwe jest uwzględnienie w planach rozwoju nowych inwestycji atomowych i wiatrowych na lądzie.
A zakładając, że analitycy PSE dobrze wykonali swoją pracę i ,że wszystko pójdzie dobrze na etapie inwestycji, Plan Rozwoju potwierdza, że bezpieczne będzie posiadanie przez Polskę 6-9 tys. MW w elektrowniach atomowych i ok. 11 tys MW elektrowni wiatrowych na lądzie.
W tym drugim przypadku oznacza to, że wobec obecnego stanu posiadania na koniec 2022 roku wynoszącego ok. 9100 MW mocy zainstalowanych, do roku 2032 możliwe jest podłączenie mniej niż 2 tys MW nowych mocy wiatrowych na lądzie.
I jest to absolutne maximum, jeśli chcemy dać szansę atomowi i być może posiadać jeszcze jakiś bufor dla ewentualnych opóźnień w budowie połączenia stałoprądowego północ-południe!
Jak to się ma do dyskusji o pięciuset, czy siedmiuset metrach?
To proste: im więcej metrów ograniczenia tym potencjalnie mniej wiatraków na lądzie.
Szczegółową wiedzę mogą mieć tylko wiatrowi deweloperzy, ale jeśli wierzyć enuncjacjom prasowym to utrzymanie progu pięciusetmetrowego mogłoby skutkować uzyskaniem pozwoleń na budowę dla dodatkowych 5 tys MW , podczas, gdy wprowadzenie ograniczenia na poziomie siedmiuset metrów ogranicza nowe moce do nie więcej niż 1500 MW nowych mocy wiatrowych (szacunek tutaj tutaj).
Wobec braku innych komentarzy ze strony PSE wydaje się, że taki bilans chęci i możliwości powinien przesądzić spór parlamentarny. Tylko 700 metrów jest możliwe, nawet jeśli na liczba pojawiła się po raz pierwszy w odręcznej notatce posła Suskiego!
W kontekście tego sporu, w tle z interesami deweloperów, bezpieczeństwem systemu elektroenergetycznego, ale także presją Komisji Europejskiej, warto jednak jeszcze zwrócić uwagę na dodatkowe kwestie warunkujące sensowność i wzajemne uwarunkowania jednoczesnego rozwoju energetyki wiatrowej i atomu.
Otóż jeśli zrealizowane zostałyby wszystkie zaakceptowane w planie PSE inwestycje w OZE to w połowie lat 30-tych w KSE mielibyśmy zainstalowane ok. 13 tys MW elektrowni fotowoltaicznych i ok 20 tys MW elektrowni wiatrowych na lądzie i morzu.
Mimo, że ze względu na odmienność warunków produkcji (fotowoltaika w dzień i raczej latem, gdy wiatr bardziej zimą ) podanych wyżej mocy nie można wprost sumować to jednak jest oczywiste, że w długich okresach czasu chwilowa produkcja energii ze źródeł OZE przekraczać może całkowite zapotrzebowanie Krajowego Systemu Elektroenergetycznego.
Chwilowo energii będzie zbyt wiele, a nadmiar ten stanie się jeszcze bardzie uciążliwy jeśli krajowe moce uzupełnimy elektrowniami jądrowymi.
O ile są one bez emisyjne i zapewniają przewidywalną produkcję to jednak ich ekonomika opiera się na maksymalizacji czasu wykorzystania zainstalowanej mocy.
Każde zaniżenie obciążenia w wyniku konkurencji ze strony energii z OZE będzie prowadzić do znacznego zwiększenia kosztów produkcji jednej megawatogodziny energii z atomu.
Im więcej OZE w KSE tym sytuacja konkurencyjna atomu się pogarsza. Być może aż do granic braku opłacalności! (więcej na temat wzajemnych relacji OZE i innych stabilnych technologii wytwórczych, choć z innego nieco punktu widzenia tutaj tutaj)
Warto kwestie bilansowania energii niskoemisyjnej wziąć pod uwagę gdy będziemy planowali działania na rzecz zwiększenia potencjału energetyki wiatrowej tak na lądzie, ale także na morzu.
W przyszłości można oczywiście spekulować co do możliwości rozwoju technologii magazynowania energii wprost w systemach baterii, czy pośrednio w efekcie produkcji zielonego wodoru. Obecnie jednak obie te technologie wciąż pozostają bardziej w sferze życzeń niż praktycznej rzeczywistości .
Na dziś dzień alternatywa: więcej OZE lub atom jest więc jedyną realną.
I nie warto udawać, że jest inaczej, gdy zgłaszane będą wnioski o przywrócenie 500 metrowego kompromisu.
P.S.
Czytelnicy ceniący sobie realistyczną oceną sytuacji mogą wskazać na zapas mocy przyłączeniowych dla wiatraków lądowych wynikający z oczywistego braku realności jednoczesnej budowy komercyjnej elektrowni jądrowej PGE/PAK i jej ubogiego krewnego, czyli państwowej elektrowni na Pomorzu.
Oczywiście trudno wierzyć, że wobec pionierskiego charakteru polskiego atomu i braku odpowiednich kadr uda się „budżetowemu kopciuszkowi” przebić ofertę „prywaciarza” i pozyskać niezbędnych fachowców. Tym samym postanie „pierwszej” (ta w PAK miała być druga) elektrowni atomowej jest więcej niż wątpliwe, jednak dopóki nie zostanie to potwierdzone w zrewidowanym Planie Rozwoju Operatora zwiększenie dozwolonego potencjału rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie byłoby niezgodne ze sztuką planowania.
Inne tematy w dziale Gospodarka