Zielonego pojęcia nie mam, jak na przestrzeni wieków na terenie dzisiejszej Gruzji przebiegały procesy etniczne czy narodowościowe. Choć dobrze pamiętam Grzesia z "Czterech pancernych...", nie wiem, co różni Gruzina od Abchaza i Osetyjczyka, jakie i do czego każdy z nich ma prawa. Wiem jedno: polski prezydent jest równie zielony w tym temacie, jak ja. I wcale mu tego nie wyrzucam - w świecie wielkiej polityki kwestie te nie mają dla nikogo żadnego znaczenia. Liczy się co innego.
Polska, jak każde poważne państwo, musi mieć własną, sprecyzowaną doktrynę polityczną i według niej wartościować wszystko to, co dzieje się na całym świecie. Ktoś powie, że pewnie tak właśnie jest i Lech Kaczyński deklarując osobisty zaciąg do gruzińskiej armii postępuje zgodnie z literą tej doktryny. Być może. Ale oznaczałoby to, że ta nasza doktryna to wypisz wymaluj doktryna USA, umacniających swoją kolonialną obecność w Tbilisi. Że to my kładziemy łapę na potężnych złożach manganu i rurociągach z ropą naftową, że to my agresywnie prywatyzujemy państwową dotąd gospodarkę Gruzji.
Nie owijajmy w bawałnę: w Gruzji ścierają się interesy Moskwy i Waszyngtonu. Obojętnie jakiej kto oficjalnie używa retoryki, nikomu tak naprawdę nie w głowie żadne prawa człowieka. Liczy się zysk polityczny i finansowy. Tego zmienić się nie da. Ale krew mnie zalewa, gdy wciąż własnymi rękami wyjmujemy gorące ziemniaki z cudzego ogniska. Zachowujemy się jak lokaje wielkich tego świata. Nie tylko w Gruzji, ale i Iraku, Afganistanie, Kosowie...
Uprawianie polityki zagranicznej to przede wszystkim działania zakulisowe, budowanie stref wpływów i gospodarcza ekspansja. Sztukę tę do perfekcji opanowali Niemcy. Nikomu w oczy nie wchodzą, a już za chwile to oni rozdawać będą najważniejsze karty nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Sęk w tym, że nam to dobrze nie wróży. A my zamiast martwić się o siebie póki jeszcze czas, toczymy wojny "za wolność naszą i waszą". Wolność?