Krzysztof Zagozda Krzysztof Zagozda
131
BLOG

O przyszłość Tradycji katolickiej w Polsce

Krzysztof Zagozda Krzysztof Zagozda Polityka Obserwuj notkę 14

Dekret "Summorum Pontificum" Benedykta XVI wprawdzie formalnie usankcjonował obecność liturgii przedsoborowej we współczesnym Kościele, ale w żadnym razie nie zagwarantował jej takiej rangi, jakiej pragnęliby dla niej tradycjonaliści. I choć ci swoje nadzieje w tej sprawie wiążą z kolejnymi zapowiadanymi papieskimi rozporządzeniami, to jednak wiele zależy od nich samych. Zostało im bowiem dwa i pół roku na to, by utwierdzić Ojca Świętego w przeświadczeniu o słuszności podjętych przez niego decyzji i przekonać do siebie tych ludzi Kościoła, którzy dziś obojętnie przyglądają się powrotowi Mszy świętej Wszechczasów. Żadne z tych zadań do łatwych nie należy.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że to w Polsce środowiska tradycjonalistyczne okrzepną najszybciej. Bo choć i u nas zaczyna dominować zdesakralizowany styl życia, to kościoły wciąż przecież puste nie stoją, a i przywiązanie do tradycyjnych form kultu jest bez wątpienia większe, niż gdzie indziej. Wystarczy jednak spojrzeć na europejską mapę celebrowania Tridentiny, by przekonać się, że palmy pierwszeństwa bynajmniej w tym dziele nie dzierżymy. I wcale nie jest to wynikiem jakiegoś nagłego religijnego ożywienia Francuzów czy Brytyjczyków, lecz specyfiki polskich uwarunkowań. Gdyby autorem "Summorum Pontificum" był Jan Paweł II, już dziś w każdym polskim kościele można byłoby usłyszeć: "In nomine Patris...". A fakt, że stało się inaczej i to nie "Nasz Papież" przywrócił obecność liturgii przedsoborowej, jest przez wielu duchownych i świeckich choćby podświadomie interpretowany na jej niekorzyść.

Uznane w środowiskach Tradycji za kontrowersyjne "Wskazania Konferencji Episkopatu Polski" wobec motum prioprio Benedykta XVI oraz stan biernego wyczekiwania znaczącej części hierarchii kościelnej na samoistne wygaśnięcie zainteresowania Mszą świętą Wszechczasów stały się źródłem nikomu niepotrzebnych napięć w wielu diecezjach. A to, że wśród tradycjonalistów przeważają ludzie młodzi, z racji wieku skorzy do impulsywnych zachowań, również nie ułatwia dialogu niezbędnego do realizacji papieskiego rozporządzenia. Cieszyć może to tylko, że jak dotąd kwestia powrotu liturgii przedsoborowej nie stała się otwartym poligonem partyjnych przepychanek, choć z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, by takie status quo mogło się długo utrzymać.

Za naturalne uznać należy dążenie tradycjonalistów do mnożenia miejsc celebracji Mszy św. według klasycznego rytu rzymskiego. Bo jak wierni mają pokochać coś, czego nie znają? Wszak nawet ci, którzy w dzieciństwie otarli się o Tridentinę, mają dziś o niej pojęcie co najwyżej blade. Jednak myślenie - pokażmy wiernym tę wspaniałą, głęboką duchowość i... jakoś to dalej samo się potoczy - jest zbyt proste. Brakuje wszystkiego: świątyń, kapłanów, ministrantów, organistów, szat liturgicznych... Opierając się na "armii zaciężnej" nijak nie da się utrzymać regularności celebrowania Eucharystii. A prowizorka i nieunikniona w takich warunkach ciągła zmiana terminów celebracji skutkować będzie nie tylko brakiem niezbędnej komunikacji z wiernymi, ich stopniowym znięchecaniem się, ale i szkodą na wizerunku organizatorów funkcjonującym wśród hierarchii kościelnej.

Dziś sprawą najwyższej wagi jest zatem umacnianie się tych ośrodków i środowisk, które dysponują siłami umożliwiającymi samodzielną działalność. Muszą one zacząć funkcjonować w swoich parafiach i diecezjach jako pełnoprawne grupy i wspólnoty kościelne. I nie chodzi tu tylko o przyjmowanie sakramentów w rycie przedsoborowym, na co wskazał sam Benedykt XVI, ale o umiejętne znajdowanie się w codziennym życiu religijnym, o podejmowanie inicjatyw, których ani intencji, ani duchowych owoców nikt nie zdoła podważyć. Wystarczy sięgnąć do wielowiekowych doświadczeń Kościoła, by odkryć nieprzebrane bogactwo form kultu: nabożeństw, adoracji, uroczystości liturgicznych, bractw religijnych. Trzeba przywrócić niektóre z nich do świadomości wiernych, niech zapiszą się one na stałe w kalendarzu życia religijnego naszych parafii i diecezji.

Z pewnością jesteśmy świadkami Wiosny Tradycji w Polsce. I jest to zjawisko bardziej autentyczne niż medialnie wykreowane "Pokolenie JP II". Nie zawsze jednak po wiośnie musi przyjść lato. Zależy to od samych tradycjonalistów, od ich umiejętności odnalezienia się w skomplikowanej rzeczywistości i determinacji w funkcjonowaniu w łonie Kościoła, w którym zawarta jest jedynie prawdziwa moc nauczająca. A ta obecność mierzi niezmiernie wielu.      

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka