Małżeństwo Rokitów znów na czołówkach wszystkich serwisów informacyjnych. Oto Jan Maria, okrzyknięty ostatnim konserwatystą w Platformie Obywatelskiej, pogniewał się na Donalda Tuska i postraszył wszystkich "gestem Cimoszewicza". Sprowadził tym blady strach na niedoszłego prezydenta. Bo choć ten Rokity ma po dziurki w nosie, to jednak niechętnie widziałby go w stajni Kaczyńskich. A takiego rozwiązania nikt na razie przecież wykluczyć nie może.
A skoro już o "braciach w polityce": prezydent ma nowego doradcę. A raczej doradczynię. Została nią Nelly Arnold-Rokita, ponoć dość dobrze rozpoznawana w kręgach współczesnych sufrażystek. Czas pokaże, czy jest to potwierdzenie politycznej współpracy ze środowiskami feministycznymi (do dziś przed oczyma mam ekstazę Marii Kaczyńskiej podczas rautu ze zwolenniczkami aborcji), czy tylko zagranie na nosie Platformie Obywatelskiej.
Tak czy inaczej, "akty doradcze" Rokitowej łatwo mogą wpisać się w filozofię uprawiania polityki przez Prawo i Sprawiedliwość. W jaki sposób? Ano przytoczę fragmant z jej interwiew: "Miałam 11 lat, gdy wysłano mnie i kilku innych uczniów do prywatnego domu modlitwy w celach wywiadowczych". I co? Czyż z takim doświadczeniem Nelly winna mieć jakiekolwiek kompleksy wobec Ziobry, Kamińskiego bądź Macierewicza? Światem rządzi informacja, a tę widać kobiecina zdobywać potrafi.
Martwi mnie tylko jedno: dyskrecja. Bo choć historia zna wyjątki, to generalnie kobiety mają opinię gadatliwych. A sama Nelly Rokita już raz udowodniła, że ma kłopoty z utrzymaniem języka na poziomie salonu. I tylko Borowskiego wówczas niektórym żal było. I Lisa, któremu się za to wszystko dostało. A może w tym właśnie wydarzeniu należy przede wszystkim szukać przyczyn belwederskich szlifów żony "premiera z Krakowa"?
Inne tematy w dziale Polityka
