Jak tylko ogłoszono wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie Macieja Kozłowskiego, uznający go za winnego kłamstwa lustracyjnego i stwierdzający że w latach 1965-1969 współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa, na ratunek ruszył Roman Graczyk.
Jeden tekst obronny wrzucił do sieci wieczorem, a wobec miażdzacej krytyki zawartej w komentarzach, w południe wstawił drugi tekst mający iść z odsieczą Maciejowi Kozłowskiemu.
Roman Graczyk stworzył jak pisze "pewien model typowej – jak mi się wydaje – krytyki mojego stanowiska i odpowiadam nań.[...]
Ten model byłby taki:
1. Zgoda na współpracę jest równoznaczna ze współpracą.
2. Cokolwiek powie się oficerowi SB, jest to donosem.
3. Informując SB o emigrantach, wydaje się ich na pastwę SB.
4. Każdy, kto podpisał zobowiązanie do współpracy, automatycznie był przez SB wynagradzany finansowo.
5. Każdy zarejestrowany jako t.w. broni się przed zarzutem współpracy fałszywie."
I dalej obszernie odpowiada na krytykę, próbując obalić każdy z tych punktów. Niestety mija się w tych odpowiedziach niekiedy z logiką i ze zdrowym rozsądkiem.
Stąd kilka poniższych uwag do tych odpowiedzi Romana Graczyka:
Ad.1. Graczyk broni Pan Macieja Kozłowskiego, pisząc że tenże "notorycznie unikał spotkań, tłumacząc się np. wyjazdami na wyprawy (był wtedy alpinistą)"?
Ale to jakieś nieporozumienie.
Przecież paszporty czyli możliwość owych wyjazdów na wyprawy znajdowała się wtedy w rękach SB. Gdyby tylko esbecy nie chciali, to Kozłowski nie ruszyłby się z Polski, a skoro SB pozwalała na wydanie mu paszportu, to znaczy że współpracowało się im z Kozłowskim nienajgorzej. Gdyby mieli jakieś obiekcje, to przecież natychmiast by zatrzymali paszport.
Ad 2. Graczyk uważa że "Nie jest też jednak prawdą, że mówienie czegokolwiek automatycznie szkodziło", ale to jest jawną nieprawdą.
Wiadomo, co już Panu wykazali nawet tacy rozmówcy jak Xiężna, że najmniejszy nawet drobiazg dla SB miał wartość. Zresztą sam Pan to za chwilę przyznaje, że "zgoda, że nawet banalna wiedza w rodzaju sposobu mieszania herbaty mogła się SB przydać do osaczenia kogoś – więc gra, jaką Kozłowski prowadził, była delikatna".
Czy to jakaś schizofrenia? Coś a la palił ale się nie zaciągał? Metoda na prokuratura wojskowego?
Ad 3. Stwierdza Pan że "W latach 60-tych żelazna kurtyna była naprawdę żelazna.
Ci którzy opuścili PRL jako emigranci, lub do niej nie wrócili po 1945 r., dokonali wyboru na długo. Ci ludzie zakładali, że do Polski nie przyjadą być może nigdy, a w każdym razie tak długo, jak długo nie upadnie komuna – co w roku 1965 wydawało się perspektywą na pokolenia. Stąd taktyka wielu ludzi indagowanych wtedy przez SB była taka, żeby nie udzielać informacji/ opinii o ludziach z kraju, ale że o emigracji coś niecoś powiedzieć można."
Ale przecież wszyscy ci ludzie przebywający na emigracji mieli rodziny w Kraju, rodziny z którymi utrzymywali mniej lub bardziej jawne kontakty. I to przeciwko takim ludziom w Polsce te zeznania Kozłowskiego mogły się obrócić. A poza tym było to też dostarczenie informacji przydatnych dla agentów SB czy innych służb działających w środowiskach emigracyjnych.
Ciekawe na jakiej podstawie twierdzi Graczyk, że "faktem jest, że taka była wtedy przyjęta norma postępowania w środowiskach nastawionych nieprzyjaźnie do „władzy ludowej”.
Jakie badania prowadził Graczyk w tym zakresie, że poczuł się uprawniony do tak wielkiego uogólnienia? I to badania nie tylko w archiwach IPN, ale też wśród osób, które były w takiej sytuacji, ale niczego nie powiedziały i w papierach nie ma ich zeznań, bo nic nie było do zapisania poza "odfajkowaniem" faktu przesłuchania?
Dodajmy że ta "żelazna kurtyna" dla Macieja Kozłowskiego nie była aż taka żelazna, skoro wyjeżdzał on sobie na Zachód, co dla milionów innych Polaków było wówczas niemożliwe.
Ad 4. Tu już Graczyk w swoim komentarzu mija się z prawdą na całego, bo twierdzi że
"Maciej Kozłowski nie brał pieniędzy, nie donosił, ale był zarejestrowany.[...] Ale z samego faktu rejestracji nie można jeszcze wnioskować, że była współpraca, a tym bardziej - że była jej gratyfikacja".
Po pierwsze jak sam Graczyk napisał, Kozłowski dostarczał SB informacji, a to już (niezależnie od oceny wartości takich informacji) było donoszeniem, nawet gdy były one rzekomo tylko "neutralne" w treści.
Po drugie. Graczyk sugeruje, że Kozłowski nie miał gratyfikacji ze strony SB. Ale na Boga, czymże jak nie gratyfikacją, był paszport i możliwość wyjazdu zagranicę? I to gratyfikacją, w oczu wielu ówczesnych Polaków, znacznie bardziej atrakcyjną niż jakaś gotówka czy prezent.
Ad 5. Konkluzja Graczyka "To , że wielu rzeczywistych t.w.-usów broni się twierdząc, że pozorowali współpracę, nikomu nie szkodzili etc., nie może być argumentem, przeciwko Kozłowskiemu. Bo on rzeczywiście pozorował współpracę", jest zdumiewająca w kontekście znanych faktów. On przecież współpracy nie pozorował, bo się spotykał, informował, korzystał z paszportu itp.
A najsmutniejsze jest podsumowanie Graczyka, który broniąc Macieja Kozłowskiego nie tylko że minimalizuje jego współpracę, przedstawiając ją jako porażkę SB, ale wręcz gloryfikuje jego postawę: "Kozłowski odmówił dalszych kontaktów, ale i wcześniej, kiedy unikał faktycznej współpracy. To nie było łatwe. I dlatego: czapki z głów!"
Smuci, że nawet tu stosuje Graczyk zasadę pewnego środowiska, które uważa, że "wszyscy byli umoczeni, więc to my jesteśmy bohaterami" i zawłaszcza sobie ocenę i pozycję w żadnym wypadku nie przysłującą im, lecz tym prawdziwym bohaterom.
Także odnośnie przypadku Kozłowskiego prawdziwymi bohaterami byli ci, którzy nigdy nie dali się złamać. I to przed nimi, a nie przed Maciejem Kozłowskim, należy się owa czapka z głów.
Inne tematy w dziale Polityka