"Ja te dokumenty [SB o tajnych współpracownikach]
interpretuję niekiedy inaczej,
niż je interpretowała kiedyś sama SB,
a całkowicie inaczej niż je interpretuje
dzisiaj Biuro Lustracyjne [IPN]"
Roman Graczyk, 12.01.2010 r.
(część 1: FAŁSZYWA TEZA Romana Graczyka - bo to była "cena zaistnienia"...)
(Część 2)
Roman Graczyk - to był doskonały a może i najlepszy wybór!
Widząc tytuł książki i czytając jej fragmenty udostępnianie na salonie24.pl, a także poznawszy wywiad z Romanem Graczykiem, którego udzielił sobotniej "Rzeczpospolitej" (12-13 luty 2011 r.), doskonale rozumiem czemu ks. Adam Boniecki (redaktor naczelny "TP) do "zbadania" i opisania współpracy z SB wybrał czy też tylko "namaścił" właśnie jego, a "chłopcy" z "Tygodnika Powszechnego "bardzo zabiegali", by to on "tę książkę napisał".
Zdaje się bowiem że Graczyk dawał im pewność (nie przypadkiem był przez kilkanaście lat jednym z czołowych publicystów "Gazety Wyborczej") przedstawienia dziejów współpracy środowiska "Tygodnika Powszechnego" z SB i komuną w sposób jak najbardziej "poprawny" i odpowiednio "wybielony".
"Poślizga" się - jak to już pokazał w opublikowanych fragmentach tekstu - po wierzchu tematu i jeszcze odpowiednio zniekształci (jak to pokazał już w samym tytule) istotę rzeczy i dzięki temu środowisko wybrnie z całej tej sytuacji obronną ręką.
Na specyficzne" podejście Graczyka do źródeł i "szczególną" ich interpretację, wskazuje najlepiej jego wypowiedź przywołana jako motto tego wpisu. Myli tam bowiem stan faktyczny (bycie tajnym współpracownikiem) z oceną skutków takiej współpracy.
"Palili ale się nie zaciągali"...?
Cztery postaci, o których w dodatku od dawna krążyły wieści, "rzucił na pożarcie", czyli wskazał jako współpracowników SB, a to - jak wynika z "Rzeczypospolitej" - Halinę Bortnowską, Marka Skwarnickiego, Stefana Wilkanowicza i nieżyjącego już Mieczysława Pszona.
Z tym że od razu Graczyk uprzedzająco załagodził wymowę tej informacji, stwierdzając że oni tylko "w jakiś sposób współpracowalize Służbą Bezpieczeństwa" i następnie jeszcze opatrując to usprawiedliwiającym komentarzem "ale to nie byli agenci w rodzaju Maleszki czy ks. Czajkowskiego".
Po czym w dalszej części wywiadu, Graczyk wręcz współczuje tej pierwszej, mówiąc, że nie tylko "zerwała współpracę w 1981 roku" ale "mało tego[...] stała się ofiarą SB oraz celem inwigilacji, internowano ją".
A następnie mówi iż ona "twierdzi, że starała się nikomu nie szkodzić".
Tu od razu dodam, że internowany był także wspomniany Lesław Maleszka (wieloletni zasłużony TW) i inni tego samego pokroju ludzie, więc owo internowanie czy inwigilacja niczego nie oznaczają. Niekiedy bowiem były tylko legitymizacją takich ludzi.
Zaś uwaga o tym, że przekazując informacje SB można było nikomu nieszkodzić należy do "bajek dla naiwnych".
Każdy kto zna z autopsji albo też interesuje się tamtymi czasami, wie doskonale że dla SB nie było informacji "nieszkodliwych", każda pozornie najbardziej oczywista wiadomość (choćby o ilości cukru używanego do słodzenia herbaty) była dla nich cenna i mogła być przez wykorzystana.
Dualizm w ocenie?
Co ciekawe, we wspomnianym wywiadzie Roman Graczyk ściśle łączy fakt rozmawiania przez Marka Skwarnickiego z SB z otrzymywaniem przez niego paszportu - "rozmowy są o tyle owocne, że z czasem paszporty zyskuje dość regularnie".
Ale nie zająknął się tam, że również regularnie paszporty dostawały także inne czołowe osobistości z tego środowiska, z Jerzym Turowiczem na czele.
No ale on widać jest także poza zakresem zainteresowania badacza, podobnie jak i Jacek Woźniakowski, którego nazwisko w wywiadzie się nie pojawia, mimo wielkiej roli jaką przez lata pełnił w tym środowisku (był redaktorem "Tygodnika Powszechnego", a także założycielem i wieloletnim szefem wydawnictwa "Znak"). Nie pojawia się też nazwisko Henryka Woźniakowskiego.
A gdzie Maciej Kozłowski?
Nie mniej dziwne jest to, że we wspomnianym wywiadzie, przy wymienianiu współpracowników SB ze szczytów "tygodnikowej" hierarchii nie pojawia się osoba Macieja Kozłowskiego, choć był on znaczącą postacią i osobą zarejestrowaną przez SB jako tajny współpracownik.
Czy to dlatego że Roman Graczyk, mimo zachowanych dokumentów, nie uznaje Macieja Kozłowskiego za TW, czemu dał wyraz przed rokiem w artykule opublikowanym w "Tygodniku Powszechnym", komentując w ten sposób wniosek Biura Lustracyjnego IPN o wznowienie jego procesu lustracyjnego?
Bo jak stwierdził wtedy Graczyk, że o ile "Biuro[Lustracyjne IPN] stoi na stanowisku, iż Maciej Kozłowski był tajnym współporacownikiem SB" to on stoi "na stanowisku odwrotnym" i twierdzi, że Kozłowski "tajnym współpracownikiem nie był".
Bo wprawdzie "Kozłowski formalnie zgodził się na współpracę z SB, jako TW „Witold”, co potwierdził własnoręcznym zobowiązaniem" i "owszem, Maciej Kozłowski udzielał pewnych informacji, ale były to informacje ogólnodostępne", "Kozłowski nie odmawiał rozmów. Mówił dość obszernie o swojej londyńskiej eskapadzie: o firmach, w których pracował, i ludziach, których tam poznał", to "Wygląda na to, że nie było tam informacji mających znaczenie operacyjne".
Należy odnotować, że sądy nie podzieliły poglądu Graczyka, i 11 lutego 2011 r. Sąd Okręgowy w Warszawie jednak wszczął postępowanie lustracyjne wobec Macieja Kozłowskiego.
Różne miary?
Krzysztof Kozłowski kontra Mieczysław Pszon - "rozmowy polityczne z SB" kontra "współpraca z SB"?
Dodajmy też - jak można domyśleć się z komentarza R. Graczyka (w papierach "nic sie nie zachowało") - nie ma w jego książce prezentacji Krzysztofa Kozłowskiego - przez bodaj ponad 30 lat głównego demiurga "Tygodnika Powszechnego", który w pewnym okresie po 1989 r. nie krył się z tym, że przez wiele lat utrzymywał częste kontakty z SB.
A uzsadniał to mniej więcej w sposób następujący "byłem do tego oddelegowany", zaś Roman Graczyk w wywiadzie wspomina jedynie, że były to "rozmowy polityczne z SB", nie wyjaśniając przy tym czy jest z tego jakaś zachowana dokumentacja i czym te "rozmowy polityczne" różniły się od "zwykłych rozmów z SB".
Nieco zastanawia nie tylko takie "niewidzenie" osoby Krzysztofa Kozłowskiego, ale też zdaje się zastosowanie przez autora różnej miary w ocenie działań różnych ludzi.
Bo gdy np. spotkania nieżyjącego już Mieczysława Pszona z SB, to dla Graczyka ewidentna współpraca, to takie same spotkania Krzysztofa Kozłowskiego, o których zresztą Graczyk wspomina w wywiadzie, to tylko "rozmowy polityczne z SB"... Choć obaj byli przez "Tygodnik" do prowadzenia takowych jakoby upoważnieni.
"To się nie mieści w głowie" kontra "charyzmatyczny kapłan"
Różność miary Romana Graczyka przy ocenianiu tajnych współpracowników SB dobrze widoczna jest też w ich opisie.
Gdy mówi o benedyktynie z Tyńca (słabo związanych ze środowiskiem TP), to podkreśla fakt współpracy i zakres donosów i wyraża niemal oburzenie ("to się nie mieści w głowie"), zaś gdy przedstawia ks. Mieczysława Malińskiego, przez wiele lat bardzo blisko związanego z "Tygodnikiem Powszechnym", to jest już znacznie łagodniejszy w stosowaniu określeń i wyraża się o tej postaci nawet z pewnym uznaniem ("charyzmatyczny kapłan", "świetnie się ubierał", "lubił błyszczeć i błyszczał", "wszyscy go znali, uwielbiali").
CDN
część 1
Inne tematy w dziale Polityka