"Ja te dokumenty [SB o tajnych współpracownikach]
interpretuję niekiedy inaczej,
niż je interpretowała kiedyś sama SB,
a całkowicie inaczej niż je interpretuje
dzisiaj Biuro Lustracyjne [IPN]"
Roman Graczyk, 12.01.2010 r.
(Część 1)
Głośno reklamowana książka Romana Graczyka "o inwigilacji środowiska "Tygodnika Powszechnego" przez SB", już na samym wstępie, przynajmniej u części osób nieco lepiej kojarzących przeszłość, budzi spore obiekcje.
Cena przetrwania? Nie! Cena zaistnienia! i... wentyl bezpieczeństwa
Bo już sam jej tytuł ("Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego") nie jest prawdziwy - zawiera fałszywą tezę.
W całej tej sprawie nie chodziło bowiem o cenę jakiegoś "przetrwania" - bo przetrwać może coś co istniało i to długo (jak np. Kościół), a nie środowisko tworzące się właśnie - lecz o cenę zaistnienia.
I to, dodajmy, zaistnienia pożądanego z obydwu stron. Bo istnieniem takiego środowiska, jak to "Tygodnika Powszechnego", komuna była jak najbardziej zainteresowana, wręcz było jej ono niezbędne, choćby do pewnego kanalizowania nastrojów w kraju, albo do oddziaływania na sam Kościół Katolicki (poprzez takich "swoich" katolików świeckich jak np. Jerzy Turowicz, czyli zwolenników wielkich zmian w Kościele i przy tym jego częstych krytyków), czy też do legitymizowania się na Zachodzie. I gdyby takiego środowiska nie było, to "komuna" sama by je musiała stworzyć.
Nie konieczność lecz wolny wybór komfortu życia
Używając takiego określenia ("cena przetrwania") Roman Graczyk, chce stworzyć wrażenie, że to środowisko "Tygodnika Powszechnego" było konieczne, że musiało trwać, więc płaciło tę "cenę" nie z wyboru, lecz z jakiegoś przymusu, dla "wyższej konieczności dziejowej".
Ale przecież to nie jest prawda. To że to środowisko istniało niemal zawsze i to także w okresie stalinowskim, a z niewielką tylko przerwą, było wynikiem wyborów ludzi je tworzących i bliżej nam nieznanych decyzji władz.
Po II wojnie światowej powstało bardzo wiele podobnych do "tygodnikowego" środowisk. Lecz one, w przeciwieństwie do tego "tygodnikowego", szybko skończyły swój żywot. I to nie dlatego, że ich działacze byli mniej inteligeni, czy też mniej operatywni.
Po prostu tak zadecydowała władza, a może też i oni nie poszli na jakieś ustępstwa, które zapewniłyby im owo "trwanie", albo też nie mogły one dać władzy tego co dawało jej środowisko "tygodnikowe"?
I gdy tamte środowiska, już dawno były rozproszone (a większość jeszcze przed 1949 r.), a jego działacze w części siedzieli po więzieniach, to środowisko "Tygodnika Powszechnego" w miarę spokojnie sobie nie tylko istniało, ale i wydawało "Tygodnik Powszechny" (aż do połowy 1953 r.!!!). Nawet aresztowanie członka ówczesnej redakcji TP, Pawła Jasienicy w 1948 r. nie przerwało dobrej passy tego środowiska.
Dlaczego? Dlaczego tylko to środowisko "Tygodnika Powszechnego", jako w praktyce jedynie z wielu podobnych inicjatyw, przetrwało?
Wydaje się że bez odpowiedzi na to pytanie, nie da się prawidłowo opisać dziejów tego środowiska, także tych późniejszych, a wygląda na to, że Roman Graczyk nawet nie dostrzegł tego problemu.
A jakie to było środowisko doskonale pokazuje głośna ostatnio sprawa wydawania przez Znak książki Jana T. Grossa "Złote żniwa" i stosowana przez jego ludzi przy tej okazji argumentacja.
Ich mentalnośc obrazują wypowiedzi Danuty Skóry, dyrektora wydawnictwa Znak, która stwierdza "że to jest tendencyjna książka i że ona w tendencyjny sposób pokazuje tamtą rzeczywistość i że krzywdzi wielu ludzi", ale równocześnie nie widzi niczego nagannego w jej wydaniu.
I potrafi jeszcze dodać, że "jedyną właściwą odpowiedzią na książkę Grossa", nie jest - jak zrobiłby każdy uczciwy człowiek - wyrzucenie jej do śmieci, jako paszkwilu i dzieła fałszywego, a więc niespełniającego podstawowych elementów jakich wymaga się od tekstu w normalnym wydawnictwie, lecz tylko jakaś wyimaginowana "inna, lepsza książka" i że wydanie tej "innej książki", "zrównoważy przekaz „Złotych żniw”. Ukaże drugą stronę medalu".
Tak jakby prawda mogła mieć drugą stronę, i tak jakby - jak to miało miejsce poprzednio - niespełna 3 tysiące egzemplarzy książki "Wokół Strachu" mogło zrównoważyć przekaz 80 tysięcy egzemplarzy głośnego "Strachu" Jana T. Grossa, której wydanie skrytykował nawet metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz w liście do Henryka Woźniakowskiego.
Zaś Henryk Woźniakowski, prezes tego wydawnictwa, miał na tej konferencji czelność zaatakować ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego i porównywać ewidentny paszkwil z rzetelnie przygotowaną publikacją, oskarżenia wręcz wyssane z palca, z opracowaniem starannie źródłowo udokumentowanym itp.
"Życie było bardzo wygodne"
Ludzie "środowiska Tygodnika Powszechnego" to nie byli i nie są - jak chcieliby niektórzy - "pożyteczni idioci", a wręcz przeciwnie - inteligentni demiurdzy.
I dzięki temu przez lata komuny żyli sobie (jak na ówczesne realia) komfortowo, w praktyce bez większych problemów jeździli po świecie, gdy inni o paszportach nie mogli nawet co marzyć, etc.
Co zresztą dostrzega sam Roman Graczyk mówiąc, że "legendę "Tygodnika Powszechnego" budowano "pieczołowicie przez kilkadziesiąt lat, a życie w jej cieniu było bardzo wygodne. Status redaktora "Tygodnika Powszechnego" oznaczał w Krakowie gigantyczny prestiż", zaś "ci, którzy "Tygodnik" stworzyli, dorobili się więc pozycji świętych za życia".
A teraz spokojnie pomnażają owce tamtych lat (marka, siedziba, kapitał etc.).
CDN
Część 2 zob. Różne miary Romana Graczyka z "Tygodnika" i (niedawno) "Gazety"?
Inne tematy w dziale Polityka