Rozkręca się kolejna fala pandemii, kraj został zaatakowany równocześnie z kilku kierunków (nie pierwszy raz w naszej historii), rysuje się perspektywa powrotu do władzy ekipy gwarantującej 7 chudych lat. W tym ponurym czasie, jak balsam na duszę działała możliwość bliskiego obcowania z pięknem przez słuchanie wspaniałej muzyki podczas trzytygodniowych zmagań Konkursu Chopinowskiego.
To święto muzyki w swojej długiej historii miewało też i ciemniejsze strony - mimo stałej troski organizatorów o możliwie sprawiedliwy i obiektywny werdykt, czasem zdarzały się wpadki. Przedmiotem wnikliwych analiz było dopracowanie regulaminu, aby uniknąć sytuacji takich, jak na przykład na drugim konkursie w 1932 roku. Dwaj laureaci uzyskali wtedy identyczną punktację, a o zwycięzcy zdecydowało losowanie. „Przegrany” węgierski pianista Ymre Ungar oprotestował werdykt. Tego typu problemy kładły się cieniem na reputacji imprezy. W trosce o obiektywizm w konkursie z roku 1949 uczestnicy losowali numery i występowali anonimowo, a jurorzy słuchali za zasłoną. Ponieważ poziomu artyzmu i talentu nie da się zważyć, ani zmierzyć, wynik konkursu jest połączeniem wypadkowej gustów jurorów z bezduszną statystyką. Punktacje jurorów często różnią się znacznie (dlatego odrzuca się skrajne oceny), a o rezultacie decyduje ostatecznie najważniejszy juror – kalkulator.
Popularna opinia, że pobranie lekcji u profesora – jurora zwiększa szanse w konkursie, chyba nie jest pozbawiona podstaw. Profesorowie wprawdzie nie punktują swoich uczniów, ale mogą innych ocenić surowiej...
Zdarzało się, że profesor X „wycinał” wychowanków profesora Y i odwrotnie. Korzystali na tym „niezrzeszeni”. Efektem było, że do finału doszli przeciętniacy i nie było komu dać I nagrody, co zdarzyło się w konkursach w 1990 i 1995 roku. Jednak w długich dziejach konkursu najwięcej kontrowersji wzbudził XVI konkurs (2010 r), w czasie apogeum wzajemnej przyjaźni premierów Tuska i Putina po wydarzeniu smoleńskim. To wtedy nastąpiło groteskowe „pojednanie Kościołów”, o którym Gazeta Wyborcza napisała „abp Michalik wszedł do historii”. Państwowa Komisja Wyborcza szkoliła się w Moskwie, Ławrow miał odprawę z polskimi ambasadorami, a FSB podpisało „umowę o współpracy” ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego...
Nie wiadomo czy ówczesne wzmożenie przyjaźni polsko – rosyjskiej było przyczyną, że w finale znalazło się aż 6 (na dziesięciu!) pianistów z Rosji, ale wiele wskazuje na to, że konkurs był od samego początku „szyty”(grubymi nićmi) pod przyszłą laureatkę. Organizację tym razem powierzono Narodowemu Instytutowi Fr. Chopina (poprzednio organizatorem było Towarzystwo im. Fr. Chopina). Po raz pierwszy w katalogu – biuletynie konkursowym nie było notek biograficznych jurorów, ani regulaminu konkursu. Sam regulamin był bardzo mętny i pozostawiający wielki margines do interpretacji.
Zdumiewające rezultaty konkursu były zaskoczeniem nie tylko dla fachowców. Powszechne zdziwienie budził fakt, że wielu znakomitych pianistów odpadło na wczesnych etapach, Zwycięstwo Julianny Awdiejewej - skądinąd bardzo sprawnej pianistki - przyjęto jako przypadkowe, będące wynikiem matematycznie „uśrednionego” gustu jurorów. Z kół zbliżonych do dobrze poinformowanych dochodziły jednak wieści o "zblatowaniu" 5 z 13 jurorów. Zwolennicy teorii spiskowych twierdzili, że była to „ustawka”, podczas której Awdiejewa otrzymała skuteczne wspomaganie. Przed finałem wprowadzono dodatkowe, pozaregulaminowe kryterium – ponoć Awdiejewa miała „najbardziej wyrównaną punktację” we wszystkich etapach. Niezwykły był też sposób ogłoszenia wyników – jeszcze w trakcie obrad jury wyszedł do oczekującej publiczności sekretarz jury i oznajmił, że „wygrała Julianna Awdiejewa”.
Rzecz jest oczywiście nie do udowodnienia, ale fakty wymownie wskazują, że Awdiejewa była już desygnowana na laureatkę. Świadczy o tym wyjątkowe traktowanie tej właśnie artystki. Już na półmetku konkursu (w trakcie przesłuchań II etapu) była zaproszona przez prezydenta Komorowskiego na prywatny koncert dla dyplomatów.
Wiadomo, że rodzice laureatki są wysokimi urzędnikami działającymi na „odcinku” kultury (moskiewska telewizja, Ministerstwo Kultury), a ona sama dostała kontrakt z dużej wytwórni płytowej ZANIM została laureatką. Normalnie to dopiero zwycięstwo w liczącym się konkursie otwiera drogę do propozycji nagraniowych.
Awdiejewa została dokooptowana do konkursu z naruszeniem regulaminu. Już po ogłoszeniu listy 160 zakwalifikowanych do dalszych eliminacji pianistów, dyrektor Narodowego Instytutu im Fr. Chopina (organizator konkursu) wymógł na przewodniczącym jury dopuszczenie jeszcze 56 uczestników. Pięćdziesiąta szósta „pod kreską” była Awdiejewa. Zajmując 216 miejsce (na ok. 450 zgłoszonych) przyszła laureatka nie zachwyciła kwalifikujących na podstawie nagrań jurorów.
Być może podatność na naciski u przewodniczącego jury wynika z jego doświadczeń życiowych, z przekonania, że z "ciemną stroną mocy" nie da się wygrać. Mało kto wie, że był on znakomitym pianistą, któremu uniemożliwiono karierę. Mimo zdobycia głównej nagrody na liczącym się konkursie nie zdołał szerzej "wejść na rynek". Po latach dowiedział się, że adresowane do niego propozycje koncertów były "przekierowywane" w Pagarcie ("artysta nie ma wolnych terminów, ale proponujemy innego”). Tu niezbędne jest wyjaśnienie dla młodszych czytelników czym był w PAGART - ogromna biurokratyczna organizacja z własnym (ubeckim) biurem paszportowym mająca monopol na "eksport" polskich artystów.
Dziś Julianna Awdiejewa jest uznaną artystką i nie można powiedzieć, że nie zasługiwała na karierę. Jednak prawdopodobnie jej karierze pomogła sytuacja polityczna i życzliwość „moguczych” tego świata. Zdolnych pianistów jest wielu, ale do kariery potrzebne jest też szczęście, którego niektórym brak.
„Rynki wschodzące” pianistyki
Studiowałem w w warszawskiej uczelni muzycznej pod kierunkiem laureatki z roku 1932 - prof. Natalii Hornowskiej. W latach 50 - tych była ona wśród organizatorów konserwatorium w Pekinie, gdzie widziała ogromną ilość bardzo pracowitej i super zdolnej młodzieży. W tamtejszej uczelni było 50 polskich pianin Calisia, na których ćwiczono systemem 24/7 - bez względu na porę dnia, czy nocy. Prof. Hornowska roztaczała swoim warszawskim studentom ponure wizje mówiąc, że to już dla nas „czasy ostateczne”- niedługo koncertować na całym świecie będą wyłącznie Chińczycy.
„Na szczęście” dla europejskich pianistów „żółte niebezpieczeństwo” zostało zażegnane – przyszła rewolucja kulturalna, „burżuazyjna sztuka” została zakazana, a chińscy muzycy pojechali na wieś uprawiać proso. Ekspansja chińskich pianistów została odroczona o pięćdziesiąt lat. Czasy się zmieniły i dziś w Chinach uczy się grać 50 mln młodzieży. Zbudowano ogromne fabryki instrumentów, a nasze fabryki pianin w Kaliszu i Legnicy zlikwidował Balcerowicz ze swoimi kolegami..
Pierwsze dwie pianistki z Japonii pojawiły się już na trzecim konkursie w 1938 roku, ale raczej w charakterze ciekawostki etnograficznej. Jednak w 1955 dwoje azjatyckich uczestników było już laureatami – Fou Ts'Ong zdobył trzecią nagrodę, a także nagrodę za ...najlepsze wykonanie mazurków. Interpretacja mazurków jest szczególnie trudna dla obcokrajowców. Aby oddać taneczny charakter tych utworów należy zróżnicować czas trwania poszczególnych ćwierćnut w takcie, nie popadając jednak w schematyzm. Bez drugiej ćwierćnuty nieco dłuższej i akcentu na trzeciej- mazurek brzmi „walczykowato”. Wiadomo, że pierwsza, „polska” połowa życia Fryderyka była najważniejsza dla jego formacji kompozytorskiej. Jak wiele musiał się nasłuchać mazurów, oberków, kujawiaków, skoro ta ludowa muzyka Mazowsza emanowała z niego do końca życia!
Po raz pierwszy pianista z Azji wygrał Konkurs Chopinowski w 1980 roku. Był to obecny juror – Wietnamczyk Dang Thai Son. W uzyskaniu nagrody niewątpliwie pomogła mu sytuacja polityczna (wojna w Wietnamie), ale dziś artysta jest cenionym pedagogiem – wychowawcą rzeszy laureatów konkursów pianistycznych, a wśród nich jest zwycięzca tegorocznego konkursu – Bruce Liu.
W konkursie z roku 2000 główna nagroda przypadła Chińczykowi Yundi Li. W 2005 roku wygrał wprawdzie nasz Rafał Blechacz, ale cała reszta nagród przypadła pianistom azjatyckim.
O tym, że przyszłość pianistyki należy do wschodnich „rynków wschodzących” zdecydowanie świadczyły już wyniki konkursu z 2015 roku - tryumfował Koreańczyk Seong Jim Cho, a 4 z 6 nagród przypadły pianistom pochodzenia azjatyckiego. Obecnie większość uczestników Konkursu Chopinowskiego (i nie tylko) stanowią już muzycy wywodzący się z Azji, choć często reprezentujący inne kraje.
Mówiąc o „rynkach wschodzących” warto zwrócić uwagę na „rynki zachodzące”. Otóż od dawna nie pojawiają się na konkursie Anglicy, Niemcy, Francuzi czy pianiści z Beneluksu, a także z krajów Południowej Ameryki. W tegorocznym konkursie z Niemiec i Anglii przyjechali sympatyczni skośnoocy muzycy, a zaskoczeniem była skromna reprezentacja Rosji – kraju zazwyczaj najliczniej reprezentowanego w konkursach chopinowskich.
Rosjanie mają wspaniałą pianistyczną tradycję i zawsze muzycy sowieccy należeli do światowej czołówki. Ci znakomici, wrażliwi artyści żyli w świecie strasznym. Muzyka pozostawała dla nich formą ucieczki do miejsca, gdzie znajdowali Dobro, Piękno, Prawdę – wartości kompletnie nieobecne w otaczającej ich rzeczywistości. i coraz mniej liczące się dzisiaj w naszej.
Europa właśnie popełnia zbiorowe samobójstwo (wspomagane dyskretnie przez uczynnych pomagierów), zachodnia cywilizacja zwija się na naszych oczach, ale można się pocieszyć, że skarby europejskiej cywilizacji zostaną przechowane w dalekiej Azji. Muzyka Chopina jest zrozumiała dla wszystkich ras i narodów, a pianiści azjatyccy grają ją fenomenalnie. Warto też wspomnieć, że Chopin jest zdecydowanie najbardziej popularnym kompozytorem w Azji.
Gdy więc ostatni Polacy roztopią się już w magmie barbarzyństwa, ich kultura ma szansę przetrwać zaklęta w nieśmiertelnych utworach Chopina.
https://niepoprawni.pl/blog/leopold/gra-znaczonymi-klawiszami
Inne tematy w dziale Kultura